Rumunia, Karpaty Wschodnie 2000
Uczestnicy: Krzysztof Wasilewski (54 lat) (Autor tekstu)
Jędrzej Wasilewski (21 lat)
Wit Wasilewski (18 lat)
Środek transportu: Passat Combi (17 lat)
Prowiant bierzemy z Polski, bo znany i na miejscu nie będziemy tracić czasu na zakupy.
15.08. wtorek Wyjazd z Gdańska ok. 15-tej. Radio ostrzega o korkach na trasie z Helu do Warszawy. Wybieramy trasę przez Toruń, Łódź, Radom, Lublin, Chełm. Rzeczywiście nie ma tu tłoku, ale wieczorem koło Torunia "zanikają" hamulce. Dopiero w Chełmie o 8 rano zajeżdżamy do warsztatu.
16.08. środa Wymiana cylinderka i kompletnie zużytych szczęk hamulcowych w lewym tylnym kole. Odwiedziny u, od lat nie widzianej, Ciotki. Dowiadujemy się, że jej wnuk Miłosz też właśnie jedzie w Alpy Rodniańskie. Około 18-tej auto jest naprawione i wyruszamy do Hrebennego.W miarę bezbolesne przekroczenie granicy; stajemy grzecznie na końcu kolejki (wyłącznie samochody ukraińskie); oczekujący przed nami od razu sugerują nam, że powinniśmy jechać na przejście poza kolejką, ale stojący przed bramą żołnierz wyraża swoje zdziwienie, jednak nie każe nam się wycofać. Na Ukraińskich przejściach granicznych obowiązują specyficzne zasady, najprościej określone sformułowaniem: „bałagan organizacyjny”. Około 23 jesteśmy na Ukrainie i kierujemy się w stronę Lwowa, po kilkudziesięciu kilometrach skręcamy w stronę Roztocza ciągnącego się wałem wzniesień po prawej stronie szosy. Doskonały teren na nocleg. Śpimy przy dolnej krawędzi lasu ponad pastwiskami. Teren słabo zaludniony, chociaż rano pojawiają się skądś pastuszkowie z kilkoma krowami.
17.08. czwartek Lwów. Scysja z policjantem który na „chuch” wmawia mi, że wczoraj „było pite”. Po przydługiej dyskusji skapitulował nic nie dostając do ręki. Odwiedziny u Wajdów (rodzina Olka). Cmentarz Łyczakowski. Szeroka porządna droga na Stryj, dalej przez Dolinę na przełęcz Wyszkowską (930 m.). Na podjeździe droga okropna, chociaż asfalt. Tutaj kończą się Bieszczady, a zaczynają Gorgany. Gorgany są wyższe, mimo to krajobraz zasadniczo się nie zmienia. Karpaty są tutaj szerokie na ok. 80 km, z czego ok. 50 km to pasma ponad 1000 m. usytuowane równolegle do osi Karpat. Dominuje las, na szczytach połoniny (często całkowicie zarośnięte kosówką), po stronie południowej (Ruś Zakarpacka) w dolinach wsie i tereny nie zalesione przeznaczone na wypas. Bardzo dobra droga wyprowadza nas na nie zalesioną, szeroką przełęcz (836 m.) pomiędzy dolinami dwóch dopływów Cisy ok. 18 km na południe od głównej grani. Przełęcz oddziela Merszę (1325 m.) od reszty masywu. Śpimy przy pozostałościach jakiejś, niegdysiejszej bazy turystycznej. Z pobliskiego, samotnego gospodarstwa przychodzi dziewczynka i proponuje mleko. Pijąc je zachwycamy się smakiem i wyjątkowo urzekającym widokiem. Nie zauważyliśmy w ciągu całego dnia ani jednego turysty.
18.08. piątek Wyjeżdżamy z Karpat i zaraz za Cisą próbujemy przekroczyć granicę z Rumunią na drodze E-81 (znalazłem to przejście na nowo kupionej mapie Rumunii). Miły pogranicznik wyjaśnia nam, że nie możemy przejechać bo przejście jest tylko dla samochodów ciężarowych. Proponuje nam odległe o 18 km przejście na Węgry, skąd po 40 km można dotrzeć do Rumunii. W niesamowitym upale stoimy 6 godzin w kolejce do przejścia na Węgry aby dowiedzieć się, że tędy nie możemy opuścić Ukrainy, bo w Hrebennym do paszportów wpisano nam, że wyjechać mamy w Bukowinie, na drodze E-85 ok. 400 km na wschód. Wzdłuż Cisy w górę znowu w Karpaty. Śpimy w przełomie Cisy poniżej Rachowa w geometrycznym centrum Europy oznajmionym XIX - wiecznym obeliskiem austro-węgierskim i potwierdzonym pomnikiem radzieckim.
19.08. sobota W górę Czarnej Cisy; przełęcz Jabłonicka (Tatarska) - 931 m. Worochta, Żabie, w dół dol. Czarnego Czeremoszu, w górę dol. Białego Czeremoszu (do 1939 r. przebiegała nim wschodnia granica Polski) już drogą szutrową, Hryniawa, Probijniwka (dawniej Szykmany). Jesteśmy u stóp Połonin Hryniawskich stanowiących, oddzielone przełomem Cz. Czeremoszu, przedłużenie pasma Czarnohory. 25 km grzbietu nieprzerwanej połoniny (1400-1600 m.), najbardziej na południowy wschód wysunięty teren II Rzeczypospolitej, na końcu pomiędzy źródłami Czeremoszów grzbiet ten łączy się z Karpatami Marmaroskimi, od wieków pasmem granicznym. W Probijniwce zostawiamy auto i o 16-tej wyruszamy na połoninę. Prowadzi nas wyraźna, piesza ścieżka. Na górze jest kilka luźno rozrzuconych gospodarstw oraz sezonowy wypas owiec, a następnego dnia rano napotkaliśmy kilka samochodów ciężarowych z przyczepami, załadowanych ludźmi, jadącymi na połoninę, na sianokosy. Spotkaliśmy też kilka osób z tobołkami idących do góry, gdy my około 21-ej, już po ciemku schodziliśmy do auta. Zapytana o turystów mieszkanka Probijniwki przypomina sobie: 2 lata temu była jedna Austriaczka, ona pisała książkę o Karpatach. Śpimy przy porządnym stole biwakowym poniżej Probijniwki.
20.08. niedziela Przy śniadaniu bawi nas rozmową sympatyczny Hucuł. Przejazd przez ukraińską Bukowinę, przejście graniczne (jedyne między Ukrainą i Rumunią), porządna i ładna infrastruktura jeszcze z poprzedniej epoki. Brak kolejki! Pomimo to nasz i dwa inne samochody są odprawiane przez 2 godziny (upał 39oC). Przejazd przez Ukrainę jest drogi; wprawdzie zatankowaliśmy tanie paliwo, ale opłaty graniczne na wjeździe i na wyjeździe dwukrotnie przekroczyły oszczędności paliwowe, a i Rumunom na wjeździe należy uiścić ok. 40 zł za „dezynfekcję” auta. Bukowina rumuńska: oryginalne budownictwo i malowane klasztory obronne z XV-XVI w: Sucevita, Moldovita. Spotkanie z miejscową Polką. Śpimy na zalesionej przełęczy (1040 m.) w paśmie Feredeu.
21.08. poniedziałek Jeszcze 2 klasztory: Humorului i Voronet. Bukowińskie klasztory to prawdziwe arcydzieła, wszystkie ściany na zewnątrz i w środku cerkwi pokryte są freskami. Powracamy w Karpaty, przeł. Przysłup (1414 m.) - rozległa połonina na północy kontynuująca się na szczytach Karpatat Marmaroskich. Gdyby nie granica, można by połoninami po 90 km dotrzeć do Howerli w Czarnohorze. Od południa nad Przysłupem piętrzą się Alpy Rodniańskie, najwyższe w Karpatach Wschodnich (Pietrosul - 2305 m.) W tamtą stronę połoninami można by zajść jeszcze dalej. Szutrową drogą jedziemy najpierw stromo, a potem jak po stole połoninami Marmaroskimi na wysokości prawie 1800 m. n.p.m, gdzie śpimy.
22.08. wtorek Pieszo w stronę odległej 12 km Toriagi (1939 m.) Połoniną, trawersem starej ścieżki przez las i znowu połoninami. Toriaga jednak jest za daleko, trzeba wracać. Aby nie wracać tą samą granią decydujemy się zejść do wyglądającej na niezbyt głęboką, doliny. Drogą do zwózki drewna schodzimy i schodzimy, zjeżdżamy okazyjnym gazikiem na dno niespodziewanie głębokiej doliny. Teraz te kilkaset metrów do góry dnem doliny. Wczoraj i dzisiaj spotkaliśmy po dwoje turystów, poza tym umiarkowaną liczbę: pracowników leśnych, pasterzy i zbieraczy jagód. Spotykamy wjazdy do sztolni kopalń i pozostałości po stanowiskach odwiertów geologicznych.
23.08. środa 3-cia w nocy. Budzi nas deszczyk, niebo chmurzy się, a bokami biją pioruny. Do tej pory na noclegi nie rozbijaliśmy namiotu. Teraz trzeba to zrobić i dospać 3 godziny, albo rozpocząć dzień wcześniej. Wybieramy to drugie. Pakujemy się do auta i zjeżdżamy na przeł. Przysłup i dalej przez Borsę do doliny Cisy, Syget Marmaroski, „wesoły” cmentarz w Sapincie, kotlina Marmaroska z drewnianymi cerkiewkami. Spotkanie z hr. Skarbkiem. Okrążamy Alpy Rodniańskie od południa. Wieczorem po ciemku wjeżdżamy (25 km szutru lasem) na przeł. Rotundę (1254 m.). Sama przełęcz zalesiona, z samotnym schroniskiem, ale do połonin jest po 200 m. w obie strony. Sympatyczne rozmowy i poczęstunek; śpimy jednak we własnym namiocie przed schroniskiem (tej nocy w schronisku gościł jeden turysta z dwójką dzieci).
24.08. czwartek Pieszo na Inaul (2280 m.) w Alpach Rodniańskich. Stara droga górnicza wyprowadza nas połoninami do wysoko wiszącej doliny; dalej ścieżką, granią na szczyt (pod szczytem 2- osobowy biwak). Są tu szlaki, ale nie zawsze czytelne. Spotykamy jednego turystę, Czecha, poza nim pasterze i ich trzody: owce, kozy, krowy i konie. Miano Alp góry Rodniańskie otrzymały od turystów Lwowskich w XIX w., gdy z Galicji jeździło się tutaj bez paszportu. Rumuni z południa raczej tu się nie zapuszczają. Śpimy znowu przy schronisku.
25.08. piątek Rano wyruszamy w dół doliną Bistricy do Bicaz w Mołdawii, kanionem do góry na przeł. Bicaz (1256 m.). Strumień i droga ledwo się mieszczą w wąskim, krętym i głębokim wąwozie. Miejsce piękne, chociaż zaśmiecone nadmiarem straganów z pamiątkami. Kotlina Ciucului (ok. 700 m. n.p.m.) we wschodnim Siedmiogrodzie i znowu do Mołdawii przez góry Vrancei. Ok. 30 km szutrowej drogi przez lasy i polany na poziomie ponad 1000 m. Wieczorem Galati - prom na prawy brzeg Dunaju. Śpimy przy drodze z widokiem na rozlewiska Dunaju pod północną krawędzią wzniesień Dobrudży.
26.08. sobota Ruiny genueńskiego zamku Heraklea na wysokiej skale nad limanem (zalewem) Morza Czarnego. Miejsce to ufortyfikowane było już przez Greków w starożytności. Ruiny Histrii założonej przez Miletian w VII w p.n.e. Miasto położone na niskiej (tuż nad poziom morza) skale oddzielonej od lądu mokradłami, z morzem połączone limanem, było portem do VII w n.e. Mamaja, Konstanca, Adamclisi. Śpimy przy ruinach obozu Rzymskiego, opodal rekonstrukcji monumentu Tropaeum Traiani (109 r n.e.).
27.08. niedziela Bukareszt, Sinaia w deszczu, przełęcz do Siedmiogrodu, zamek Bran. W Rasnov, u wulkanizatora wymieniamy zużytą, nieszczelną tylną oponę. Śpimy u podnóża gór 20 km na wschód od Braszova.
28.08. poniedziałek Prejmer - „chłopski” zamek, Harman - „kościelny” zamek, Braszov, Sibiu, Costesti w górach Sebes. Śpimy za wsią w lesie.
29.08. wtorek Rano dwie opony są prawie puste. Próbujemy dojechać do wulkanizatora (19 km). Niestety, po 6 km: "kapeć". Autostopem z dwoma kołami do Orasteie. Wulkanizator chce nas naciągnąć na kupno „nowych” opon, ale uproszony, naprawia nam jedno koło. Pieszo, okazją, pieszo z powrotem do auta. Bez zapasu wracamy do Costesti i dalej szutrową drogą w góry. Po 15 km za wsią wystający z drogi pręt robi sporą dziurę w świeżo załatanej oponie (34 km od wulkanizatora!). Pieszo idziemy zwiedzać pozostałości Sermicegetuzy - stolicy państwa Daków i Sarmatów zniszczonej przez Trajana w II w n.e. wysoko na szczycie zalesionej góry. Spotykamy tam tylko grupę turystów czeskich. Schodząc mijamy Rumunów (jeden z Brazylii) których auto wyjechało wyżej niż nasz przymusowy postój. Zjeżdżając podwożą nas do znanego już, wulkanizatora. Kupujemy oponę i trochę pieszo, trochę okazją do Costesti; (tu zaobserwowaliśmy niepokojące wybrzuszenie opony przy feldze) stąd już tylko 15 km nocą, przez las, z kołem na głowie. Ok. 24 śpimy już przy aucie.
30.08. środa Rano stwierdzamy brak powietrza w przyniesionym wczoraj kole. Przywiązujemy "flaka" do plecaka i 15 km pieszo, dalej okazją do wulkanizatora. Wymieniają nam oponę na inną i wyruszamy z powrotem: pieszo, okazją, autobusem, pieszo. O 19-tej w Costesti zabiera nas i zawozi na samo miejsce ciężarowy „Roman”. Co za radość! Zjeżdżamy do wsi i śpimy na znanej z przed dwu dni polance.
31.08. czwartek Dewa, Brad, załatanie zapasowego koła, Góry Zachodnie - Scaisoara. Zachęca nas asfaltowa dróżka w kierunku jaskini o tej samej nazwie. Jaskinia jest blisko, ale na szczycie góry (1100 m.). Tylko początkowo asfaltową drogą wznosimy się najpierw ku północy, by po kilku kilometrach zawrócić ku południu. Na szczycie grzbietu w długiej, krasowej „rynnie” malownicza wieś. Śpimy obok dwóch grup Czechów.
1. 09. piątek Zwiedzamy jaskinię: pionowa, szeroka studnia na dole rozszerzająca się w bok potężną salą o lodowej posadzce. Pożyczoną pompką dopełniamy 2 koła i chłopcy zjeżdżają, a ja po oddaniu pompki schodzę na skróty. Góry Zachodnie wydały mi się bardziej malownicze niż Karpaty. Przeł. Virtop (1160 m.). Na zjeździe wyprzedzamy 18 wozów konnych przykrytych brezentem, transportujących tarcicę na niziny. Oradea, granica węgierska, Debreczyn, Miszkolc, Słowacja - Koszyce. Za Preszowem znowu "kicha", a z zapasu też zeszło powietrze. Śpimy przy szosie.
2.09. sobota 3 godziny szukania pompki, i w drogę. Do Polski wjeżdżamy w Piwnicznej i od razu do wulkanizatora. Nareszcie mamy znośne opony (5 szt.) Po południu sprawdzamy co zostało z drewnianego mostu w Wyszogrodzie. Most rozebrano ostatniej jesieni, pozostawiono jednak jedno skrajne przęsło "ku pamięci". Wieczorem, 100 km przed Gdańskiem urywa nam się lewe tylne koło (rozleciała się felga). Koło północy w domu.
Kłopoty z kołami nie były spowodowane złymi drogami. W Rumunii poza pewnymi wyjątkami drogi są dobre. Okazało się, że w lipcu, wyciągając ciągnikiem auto z błota, zaczepiona o tylną oś lina, wygięła ją powodując brak zbieżności kół.
Korespondencja, poprzez: tomek@chem.univ.gda.pl
F | strona główna |