ROWEREM PO KOTLINIE KŁODZKIEJ    (SUDETY 2003)

To kolejna wyprawa w Sudety, a trzecia nasza wspólna. Podobnie jak poprzednio, ilustruję ją nostalgicznymi starymi pocztówkami niemieckimi.

Ruszamy w sobotę 26 lipca 2003 pustym pociągiem do Kamieńca Ząbkowickiego. Jedziemy z Zosią i jej nową towarzyszką: psiaka przyzwyczajaliśmy przez parę dni do jazdy w pojemniku na rowerze - zobaczymy jak to będzie (dwa psy na dwóch rowerach)... Tuż za Wrocławiem widoki z okien pociągu kuszą, aby w przyszłości zwiedzić interesujące, a dotąd nie znane miejsca: oryginalnego kształtu wulkaniczna Sobótka, Henryków z pięknymi stallami zabytkowego kościoła, średniowieczna  zabudowa Strzelina i Ziębic, Ząbkowice

z krzywą wieżą, zamkiem i ponurą historią (niemiecka nazwa miasta to Frankenstein i legenda właśnie tu się poczęła). W Kamieńcu Ząbkowickim jesteśmy w gorący poranek: jest za wcześnie aby zwiedzić odbudowywany

pałac zbudowany na przełomie wieku przez znanego architekta Schinkla. Jazda dość ruchliwą szosą we wzmagającym się upale do Paczkowa; po drodze budujące się zbiorniki retencyjne mające chronić przed wylewami Nysy. Obok szlak kolejowy z  którego interesujący widok na dolinę Nysy i błękitniejące w oddali Góry Bardzkie i Złote. W Paczkowie

średniowieczny układ ulic, baszt i murów, piękny średniowieczny przebudowany kościół obronny. Z Paczkowa boczną drogą (na szczęście zadrzewioną, bo upał robi się nie do wytrzymania) przez Kamienicę, i dalej w stronę Złotego Stoku odkrytą uciążliwą przelotową szosą. Złoty Stok: malownicze położenie na wzgórzach,

stareńki układ Rynku, wiele pięknych starych poniemieckich willi, wzgórze Kapliczne. Nas jednak interesuje udostępniona  Fkopalnia złota. Funkcjonowała do lat 60-tych, potem zawalona, a parę lat temu odgruzowana i ciągle rozbudowywana turystycznie. W okolicy funkcjonowały dziesiątki prymitywnych kopalń, był to jeden z najbogatszych w Europie rejonów wydobycia złota; w okolicy liczne ślady (żużel po piecach dymarkowych) po wytopie złota. Złoża zawierały sporo arsenu; przypuszcza się, że opary lotnych związków arsenu nieźle truły okolicę (od tego ma nawet pochodzić nazwa niedalekiego Otmuchowa). W przyszłości planuje się przejazd kolejką podziemną, płynięcie łodziami. Niestety, przewodnicy mogliby powstrzymać się od infantylnych opowiastek podczas oprowadzania. Dość pochopnie decyduję się na podejście czerwonym szlakiem w Góry Złote; po godzinie szlak zaczyna stromo wspinać się leśną drogą z takimi wykrotami, że wyładowane rowery trzeba kilkaset metrów niemal wnosić pod górę. Za to mamy ładne zadaszone miejsce biwakowe niedaleko Jawornika (bardzo polecał mi widoki wschodu słońca na Jaworniku przewodnik z kopalni). Podczas kolacji odkrywam brak pakunku z mapami i paszportami przeglądanych przed kopalnią: to skutek otępienia koszmarnym upałem!

Rano zjeżdżam więc pustym rowerem do Złotego Stoku: oczywiście zguby nie znajduję; podejście jeszcze raz tą samą drogą. Po powrocie paszporty znajduję w bocznej kieszeni torby (ale upał!). Pogoda zaczyna być niepewna, zjeżdżamy do pobliskiej szosy Złoty Stok-Lądek. Na razie dłuższy odcinek jedziemy pod górę, za załamaniem drogi w dół zadaszony biwaczek. Kilka minut potem zaczyna się gwałtowna ulewa którą przeczekujemy pod mostkiem-przepustem drogowym. Przykra niespodzianka: mokry hamulec szarpie na skorodowanym fragmencie obręczy tak gwałtownie, że lada moment połamie mi widelec. Kiepska perspektywa: pod górę będę pchał wyładowany rower pieszo, a na stromych zjazdach będę dla urozmaicenia pieszo sprowadzał go w dół... W obu rowerach hamulce zresztą szwankują, co staje się bardzo dokuczliwe: sprawdzajcie skrupulatnie hamulce przed wyjazdem w góry! Do Lądka na wieczór nie ma co zjeżdżać: znajdujemy sympatyczne miejsce na skraju łąki nieco ponad Orłowcem. Rozstawiam namiot, zostawiam bagaże i jadę 4 km do Lądka po zaopatrzenie, w tym wyroby cukiernicze oraz flaszeczkę biblijnego napoju, który użyty z umiarem, ma właściwość pobudzania optymistycznego, bezpretensjonalnego nastroju... Wieczorem kąpiel w litrze ciepłej wody.

Lądek położony atrakcyjnie, z ładnymi widokami w stronę Kłodzka; jest tu jeden z ciekawszych w Kotlinie Kłodzkiej

ryneczków z Ratuszem i odnowionymi kamieniczkami z podcieniami; centrum uzdrowiskowe położone jest ok. 1 km od rynku. Muszę dokupić utracone mapy, ale w całym Lądku nie ma ani jednej księgarni! Potwierdza się wcześniejsze wrażenie że ten naród zupełnie nie odczuwa bałamutnej potrzeby czytania czegokolwiek poza programami TV... W Czechach nawet w maleńkich miejscowościach można znaleźć dobrze zaopatrzoną księgarnię. Bardzo przykre są te nasze polskie realia! Pogoda prawie bezsłoneczna, temperatura idealna na rower. Jazda do Stronia wzdłuż dogorywającej linii kolejowej. Samo Stronie o wiele mniej interesujące od Lądka. Namawiam Zosię do pojechania w najbardziej odludny kąt Kotliny, w Góry Bialskie (w Stroniu trzeba zrobić zakupy sklepowe). Wyjątkowo piękna droga przez Gierałtów: kilkanaście kilometrów łagodnego wzniesienia wśród  zielonych łąk i rosnących stopniowo wzgórz. Ładnie położony kościółek za Starym Gierałtowem. Kilkadziesiąt metrów za leśniczówką Bielice miejsce biwakowe z wiatą. Ostatnie zabudowania: Bielice, nieco dalej biwak-kemping nad potokiem: docierają tu tylko ci, którzy potrafią docenić urok tego odludnego zakątka.

Dalej stromizna wzrasta, a droga w górnej części doliny tworzy niewielką pętlę. Kilkaset metrów dalej skręcamy z pętli w prawo: jesteśmy na odcinku drogi poprowadzonej atrakcyjnie po Górach Bialskich. Początkowo kilka kilometrów starej, jeszcze niemieckiej nawierzchni utwardzonej tłuczniem; miejscami jedzie się niezbyt komfortowo. Cała dalsza droga poprowadzona jest niemal płasko po poziomicy ok. 950 m, z bardzo niewielkimi różnicami wysokości. Partie zniszczonego lasu, miejscami mokradła wysokogórskie, od czasu do czasu widoki na dolinę. Po ok. 3 km od odejścia starej drogi od owej pętli w rejonie Bielic, doskonała wiata biwakowa ze stryszkiem, ławeczki i stolik; kilkaset metrów dalej z dołu z prawej dochodzi droga z Bielic. Od tego momentu jedziemy doskonałą drogą asfaltową, ciągle po poziomicy ok. 950. Bardzo piękna trasa - wymarzona dla roweru! Stopniowo coraz więcej ładnych widoków. Tak dojeżdżamy do przełęczy Suchej (nomen-omen: po wodę trzeba wrócić rowerem ponad 2 km). Stolik z ławkami, maleńka nieprzytulna wiata. Rozstawiamy namiot, bo robi się pochmurno i jest dość chłodno: bądź co bądź jesteśmy nieco powyżej 1000 m. npm. W nocy trochę popaduje. Stąd już niedaleko na Śnieżnik Kłodzki

oraz do Międzygórza.

Ranek pochmurny i mglisty, przed 6 rano budzi nas odgłos samochodu którym przyjeżdżają zbieracze jagód. Małe ognisko, składamy wilgotny namiot, zjazd nieco uciążliwą gruntową drogą w dół do Nowej Morawy i dalej poniżej Bolesławowa. Zaczyna podać deszcz; skręt w stronę jaskini Niedźwiedziej, bodaj najatrakcyjniejszej w Polsce, ale też i dostęp do niej bardzo utrudniony. Limit zwiedzających jest rygorystycznie przestrzegany: rezerwacja biletów z tygodniowym wyprzedzeniem. Czekamy przez 2 godziny mając prawie pewność, że znajdzie się chociaż jeden niewykorzystany wstęp, jednak bezskutecznie. Skręt w górę boczną drogą obok udostępnionej niedawno kopalni uranu w dawnej kopalni fluorytu, jest już jednak ona zamknięta. Podjazd kończy się na szerokiej hali Janowa Góra ze wspaniałym widokiem w dół w stronę Siennej i przełęczy Puchaczówka, w rejonie wyciągu krzesełkowego na Czarną Górę. To jeden z najpiękniejszych zakątków Kotliny. W górnej części hali przy drodze opuszczone pojedyncze zabudowania w stanie smętnej ruiny. Decydujemy się na nocleg w namiocie, na łące (można jednak spać na resztkach siana w resztkach szopy). Zosia robi plener malarski na szosie.

Rano planowaliśmy powrót do Niedźwiedziej i jeszcze jedną próbę wejścia do niej, jednak widoczność w gęstej mgle nie przekracza 20 m i w dodatku wisi nad nami deszcz. Rezygnujemy i sprowadzamy rowery (hamulce na mokro są ciągle niesprawne) do Siennej a potem dłuższym uciążliwym podejściem na przełęcz Puchaczówka  - ciągle we mgle i siąpiącym deszczu. Za przełęczą poniżej szosy po prawej biwak z wiatą. I tu mgła zasłania widok jednej z bardziej malowniczych okolic. W kapliczce Biała Woda drzwi są otwarte; obok przedsionka małe pomieszczenie jakby specjalnie dla zapóźnionych zmokniętych wędrowców. Niestety: zapewne któregoś razu taka grupka podpitych turystów najzwyczajniej podpali kapliczkę i sielanka się skończy... Przeczekujemy przez godzinę deszcz, a potem wyciąganie z koła wkręconej gumy z bagażnika i syzyfowe próby „wyostrzenia” hamulców. Rowerzyści: zwracajcie uwagę na zwisające linki, sznurki, gumy! Jeśli wkręcą się w koło, mogą kompletnie zniszczyć rower... Z Puchaczówki długi zjazd do Idzikowa jest na tyle stromy, że szarpiący na nierównej obręczy hamulec może połamać w każdej chwili widelec; klnąc paskudnie muszę większość drogi sprowadzać rower pieszo. Robi się ciepło, wychodzi słońce. Na przyszłość warto zjechać parę kilometrów na północ: w Gorzanowie imponująca pozostałość pałacu w dużym parku; niestety w stanie postępującej ruiny..

Do Bystrzycy dojeżdżamy niemal w upale. Po zakupach fundujemy pierwszy od rozpoczęcia wycieczki obiad, w barze „kaktus” w uliczce niedaleko rynku. Psy zostają przyjęte życzliwie, a na zakończenie sympatyczna pani wręcza dla nich prezent: okazują się nim dwa pieczone uda kurczaka (pomimo pokusy przekazuję je potem w całości darbiorcom). Bystrzyca to jedno z najpiękniejszych miasteczek Kotliny:

domki przylepione do stromej skarpy nad rzeką, wąskie uliczki, rynek z piękną barokową studnią, muzeum filumenistyczne. Zosia rozkłada się na chodniku stromego zaułku z rysunkiem. Wkrótce zostaje otoczona przez kilka cygańskich dzieci z pobliskich domków. Psimi damami interesuje się niedwuznacznie psi kawaler: Sindbad. Jest późnawo; jedziemy na Starą Bystrzycę i skręcamy w prawo do Zalesia w malowniczej głęboko wciętej dolinie, ok. 1,5 km pod górę. W Zalesiu jest drewniany kościółek niezwykłej urody i otoczenia. Kilkanaście minut trwa przekonywanie sympatycznej opiekunki do przerwania domowych prac i do otwarcia kościoła. Cały strop wewnątrz pokryty jest kasetonami z malowidłami biblijnymi z XVII w. Warto przyjechać tu na odpust św. Anny w lipcu. Zbliża się wieczór i pogoda robi się mocno niepewna. Jedziemy drogą na Wójtowice.

W prawo w górę odchodzi lokalna droga na Hutę. Jest to malowniczo położony przysiółek z szerokimi pięknymi widokami na otoczenie przeł. Spalona, obok resztki Fortu Wilhelma (pamiątka po wojnie austriacko-pruskiej). Od Huty w stronę Polanicy/Zieleńca odchodzi bardzo charakterystyczna dla Sudetów droga gruntowa „Wieczność”. Charakterystyczna przez to, że jest utwardzona, oraz że w szczytowej części pasma poprowadzona jest niemal płasko i prosto, na dystansie ok. 6 km. Niedaleko za Hutą przy drodze postawiony jest zrekonstruowany nieco niesamowity Strażnik Wieczności, a nieco dalej - maleńka kapliczka przy Ścieżce Wielkiego Strachu. Któż wie, co to za legendy związane są z tymi nazwami? To właśnie są Sudety... A w Hucie w jednym z domków mieści się studencka baza turystyczna z Wrocławia.

W Młotach kilkadziesiąt metrów po prawej widoczne są wyloty sztolni w skałach - pozostałość nieukończonej elektrowni szczytowej. Jest szarawo, nadciągają ciemne chmury; przez chwilę zastanawiam się czy nie zabiwakować tutaj, jednak kusi pamięć ładnego biwaczku na skraju łąki, maleńkiego stawku i lasu. Mamy do niego ok. 2 km dość stromego podejścia asfaltem przez las. Za tę wizję zapłaciliśmy okrutnie. Mniej więcej w połowie drogi dopada nas gwałtowna ulewa z piorunami. Mając w perspektywie noc z mokrymi dwoma psami w ciasnym namiocie, decyduję się na błyskawiczne rozstawienie namiotu na leśnej mocno utwardzonej drodze. To było bardzo nieprzemyślane: namiot był wewnątrz mokry po poprzedniej nocy, a po nieprzesiąkliwej drodze przelewała się woda deszczowa, która oczywiście dostawała się do wnętrza namiotu przez podłogę, która nigdy nie jest zupełnie nieprzepuszczalna. Pół biedy gdy namiot rozstawiony jest na trawie; tu jednak było kamieniste utwardzenie. Po 10 minutach wyczułem charakterystyczny chłód w miejscach gdzie łokcie, kolana i bark dotykają kiepskiej i poprzecieranej karimaty. I w takiej to pozycji na boku musiałem wytrwać ok. 8 godzin niemal nieprzespanej nocy: gdybym pozwolił sobie na luksus przekręcenia na drugi bok - byłbym mokry z obu stron. Na szczęście jest ciepło, a każdy koszmar dłuży się, ale i kiedyś kończy wreszcie. Zwijamy przed 7-mą cały mokry majdan i idziemy na Spaloną. Po kilometrze droga wychodzi z lasu na prawie płaską malowniczą halę z zabudowaniami. Tuż po prawej - niedoszły nasz wczorajszy biwak nad stawkiem obok leśniczówki Piaskowice... Polecam na przyszłość. Po godzinie jesteśmy przed starym schroniskiem Jagodna na przeł. Spalona. Na ławkach przed schroniskiem rozkładamy wszystkie przemoczone rzeczy, które szybko schną na wiaterku w ostrym słońcu. Zosia idzie na malarski plener, ja zajmuję się moją ulubioną rozrywką: kolejnymi próbami usprawnienia hamulców. Ze Spalonej można jechać w dół ładną drogą do granicznej doliny Orlicy do Mostowic, albo jechać asfaltową „autostradą sudecką” po płaskim, wzdłuż grzbietu Gór Bystrzyckich. I tak właśnie jedziemy cały czas nieco w dół, przez wyjątkowo dorodny las świerkowy, z otwierającymi się od czasu do czasu po lewej pięknymi widokami na Kotlinę i Masyw Śnieżnika Kłodzkiego.

Droga jest wspaniała i zachęcam do skorzystania z niej - szczególnie na rowerze. Po kilku kilometrach odwracam się, bo mam wrażenie, że słyszę ciągle jakieś dyszenie za sobą. Od przełęczy Spalona biegnie za nami (no, raczej za naszymi suczkami - obiema z cieczką) sympatyczny piesek, który już od dłuższego czasu jeszcze przed schroniskiem był zauroczony naszymi pasażerkami. Psiak jest sympatyczny, zziajany, z pianą w pysku; robi co może aby się przymilić. Dla jego dobra próbuję go zawrócić, ale udaje się to z największą trudnością. Polecam kontynuację jazdy autostradą jeszcze dalej na południe, w Poniatowie skręcamy jednak w prawo w dół. Po kilku minutach jesteśmy nad graniczną Dziką Orlicą. Dolina odznacza się niezwykłym urokiem: sielskie zielone łąki, zalesione zbocza, po drugiej stronie rzeki czeskie Góry Orlickie, prawie nie ma tu żadnych miejscowości, spokój odludnego zakątka, lasy... Skręcamy w lewo do Niemojowa. Sklep już zamknięty, na przejściu granicznym nie ma ruchu, podjeżdżamy pod kościółek i po dłuższym oczekiwaniu dostajemy się do środka. Wnętrze zabytkowe: freski, stare poniemieckie ławki. Kościół jest w nienajlepszym stanie i wymaga remontu. Przed kościołem stoją pionowo wyjątkowo piękne płaskorzeźby nagrobne. Pogoda niepewna; niebo zaciągnięte chmurami, ale ciepło. Wracamy i znajdujemy miejsce na biwak tuż przed Rudawą. Noc chłodna i wilgotna.

Następnego rana leniwie jedziemy w stronę Mostowic, Lasówki rozkoszując się urodą otoczenia; po drodze wiele wspaniałych miejsc na biwaki. W Lasówce zakupy (to pierwszy sklep od Niemojowa, na dystansie ponad 20 km). Po lewej ładne miejsce na biwak nad potokiem, z wiatą. Odejście asfaltu w prawo na Duszniki. Tuż za odejściem skręcamy w prawo gruntową drogą w las - aby nie tracić wysokości zjazdem asfaltem w dół. Gruntowa droga prowadzi w poprzek Torfowiska w Zieleńcu. Skręcamy z niej w lewo w las - wraz z zielonym szlakiem. Szlak prowadzi skrajem bagniska, potykając się o korzenie drzew, przecinamy wreszcie fragment Torfowiska drogą wyłożoną drewnianym pomostem. Ciągle zielonym szlakiem. Chciałbym spać na podeście drewnianej wieży widokowej sterczącej wśród Topieliska w Zieleńcu, ale pogoda niepewna i burzowa, a w radio ostrzeżenia przed gwałtownymi nawałnicami. Mijamy odejście do wieży i 200 m dalej tymczasem rozstawiamy się z kolacją pod drewnianą wiatą w której ew. można przeczekać ulewę. Ponieważ po kolacji (i kąpieli w litrze ciepłej wody) pogoda jest bez zmiany - wracamy na wieżę i rozkładamy się z psami na pierwszym jej piętrze. Noc jest spokojna, w nietypowym i pięknym nastrojowym miejscu. Duchy z Topieliska nie ujawniają się w nocy.

W porannym chłodzie łagodny zjazd zacienioną drogą przez las do Duszników.

Ciastka z kremem, żelazista woda mineralna, bankomat i upalna droga do Szczytnej. Szczytna była dużym ośrodkiem hutnictwa szkła na Śląsku - obok zakładów w Górach Izerskich i pobliskim Harrachovie. Na widokowym wzgórzu obok - pałac, w którym zamknięty zakład opiekuńczy dla najciężej upośledzonych. Skręcamy w stronę Batorowa: to najłagodniejszy podjazd w Góry Stołowe; w odróżnieniu od dróg z Kudowy

lub Radkowa.

Po sjeście w cieniu nad potokiem dojeżdżamy do zabytkowej już chałupy Pana Leona, znanej z gościnnego przyjęcia w ub. latach. Zaspany nieco w upale gospodarz wita nas z właściwą sobie bezpośredniością. Upał lub kremówki z zażelazioną wodą z Duszników robią swoje. Po oddaniu „hołdu Naturze” - błogie uczucie nieznośnej lekkości bytu. Ale już dziś nigdzie nie pójdziemy. Nawet do niedalekich Wambierzyc.

Wieczór przy kieliszku Batorówki (nalewka na wiśniach) oraz opowiadaniach o wszystkim, z akompaniamentem rosyjskich ballad Ładysza - z gramofonu. Noc na materacach na stryszku: dopiero po zmroku ochładza się nieco.

W porannym chłodzie podprowadzamy rowery w górę Batorowa; obok ruina szlifierni szkła oraz okazałe, ale w stanie rozpaczliwym budynki właścicieli huty.

Asfaltowa droga w Góry Stołowe poprowadzona jest historycznym Traktem Kręgielnym (obok równolegle równie stary Praski Trakt). Umiarkowane, malejące wzniesienie, dorodny las, maliny, a nieco wyżej oryginalne łąki Wielkiego Torfowiska Batorowskiego z pomarańczową humusową wodą. Po lewej sztuczny zbiornik retencyjno-przyrodniczy, a kilkaset metrów dalej droga wychodzi z lasu na płaskowinę Gór Stołowych. Oryginalne góry: strome (a nawet urwiste zbocza usiane skalnymi grzybami), sielskie łąki na szczytowej płaskowinie, ze sterczącym poszarpanym ostańcem Szczelińców.

Stan wielu starych poniemieckich zabudowań jest rozpaczliwy; jednak trochę nowego także się buduje. Stary zaokrąglony drogowskaz: „Nach der Heuschauer”. Niemiecka i czeska nazwa Gór Stołowych, a właściwie Szczelińca, to: Hejszowina. W Karłowie sklepik, picie i słodycze. Od strony Szczelińca wraca grupka starszych panów, zadowoleni rozglądają się po okolicy i śpiewają unisono. Kiedy są bliżej, rozpoznaję fragmenty refrenu: „unser Heimat - hajlali, hajlalo”. Nie mogą oni nie wiedzieć, co robią i jak to jest odbierane. W każdym razie, kiedy ja byłem niedawno we Lwowie, przez myśl by mi nie przyszło aby zachować się podobnie. A my będziemy coraz częściej się z tym stykać... I będzie to kiedyś problemem (to takie luźne uwagi w związku z referendum n/t Unii... Sam zresztą głosowałem „za” - ale z wielkim dyskomfortem). Z pionowych urwisk Szczelińca niepowtarzalne rozległe widoki na okolicę. 

Szczególnie w stronę Pasterki; tuż za nią przejście "na zielono" na przełęcz Machovski Kriż i Broumovske Steny. A nieco dalej niezwykły  FAdršpach. Sam Szczeliniec to zbiór pojedynczych skalnych bloków o oryginalnych kształtach oraz głębokich mrocznych rozpadlin w których śnieg utrzymuje się do połowy lata. Po zejściu układamy się w cieniu na łące płaskiej bezleśnej wierzchowiny Gór Stołowych. Zjazd do Batorowa, a o zmierzchu dalszy zjazd do Szczytnej; do dworca. Zatłoczony nieco pociąg przyjeżdża z półgodzinnym spóźnieniem. 

To był zaledwie rekonesans w Kotlinę Kłodzką; z powodu kiepskiej pogody i mankamentów sprzętowych przejechaliśmy tylko połowę zaplanowanej trasy. A więc będzie gdzie jeździć następnym razem.  

Najładniejsze widoki i trasy widokowe: dolina pomiędzy Stroniem a Bielicami, odcinki drogi „950 m.npm” w Górach Bialskich, Polana Biała (Janowa Góra) z Sienną i przeł. Puchaczówka, okolice przeł. Spalona, „autostrada” sudecka wzdłuż grzbietu Gór Bystrzyckich, dolina Dzikiej Orlicy od Niemojowa do Zieleńca, Topielisko w Zieleńcu,  Szczeliniec i rozlegle hale pod nim, zjazd do Radkowa, pobliskie Błędne Skały, przełom Nysy w Bardzie.

Miasteczka: Paczków, Złoty Stok, Lądek, Bystrzyca, Kłodzko.

Inne atrakcje: jaskinia Niedźwiedzia, pobliska kopalnia uranu, ruina pałacu w Gorzanowie, kaplica w Czermnej, Wambierzyce i inne niezliczone zabytkowe kościoły w małych wioskach... Bez wcześniejszego przestudiowania trasy nie ma co jechać na Dolny Śląsk, bo będzie się wkrótce żałować pominiętych atrakcji. A w ostatniej chwili przychodzi mi pomysł: będę próbował skłonić do napisania czegoś w rodzaju przewodnika po zabytkach interesujących miejscach i historii Kotliny - jednego a większych znawców tematu.

LITERATURA
Mapa 1: 50 000 "Ziemia Kłodzka".  Wyd. Compass, Kraków.
R.Gröger, M.Sikorski,  "Na granicy legendy i wiary; Skarby Sztuki i Osobliwości Ziemi Kłodzkiej". Wyd. Ziemi Kłodzkiej, Nowa Ruda 1993.
Słownik geografii turystycznej Sudetów.  Wyd. PTTK "Kraj".   tom 13 Góry Stołowe;   tom 14 Góry Bystrzyckie i Orlickie;   tom 15 Kotlina Kłodzka;   tom 16 Masyw Śnieżnika, Góry Bialskie;   tom 17 Góry Złote.
http://www.goryzlote.republika.pl/ [strona o Górach Złotych: opisy, filmy, stare pocztówki]
http://www.ga.com.pl/bialskie.htm [fotografie z Gór Bialskich]
http://www.bielice.info.pl/ [strona o Górach Bialskich i okolicy, sporo ciekawostek, zdjęcia]
http://pietek.webpark.pl/ [strona o Górach Stołowych i okolicy (Adrspach)]
http://www.etf.cuni.cz/~moravec/fotky/ [wspaniałe zdjęcia Czech (m.in. z Sudetów)]
http://sun1000.ci.pwr.wroc.pl/~skps/sudety/przgran.html    http://www.naszesudety.pl/przejscia.htm  [przejścia graniczne na szlakach turystycznych]
http://www.naszesudety.pl/ [bardzo interesująca strona sudecka]
http://www.plan.pl [strona Wyd. "Plan" - przewodniki i niezłe mapy Sudetów i Pogórza 1 : 40 000]
http://www.goldcentrum.pl/witamy/index.php3 [polskie złoto w Sudetach]
http://www.poczta-polska.pl/mw/index.html [zdjęcia z  Polski (ponad 7000)]
http://www.gwarkigorskie.republika.pl/strony/wyprawy.htm [opisy ze zdjęciami z wycieczek m.in. po Sudetach]

Tomasz Pluciński 
nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F

strona główna

F

strona z indeksem opisów turystycznych