FESTIWAL NAUKI W BARCELONIE 9-15 listopada 2006 (impresje pozanaukowe)

Do Barcelony pojechaliśmy z posługą dydaktyczną: demonstracje chemiczne na tamecznym Festiwalu Nauki. Wylot w jesienną wichurę; do Monachium w chmurach, dopiero wybrzeże śródziemnomorskie w słońcu. W Barcelonie ciepło, palmy, wczesna pogodna jesień. Ale wieczorkiem (18 stopni) spotyka się często przechodniów w zimowych baranich kurtkach, swetrach, czapkach: wszak jesień listopadowa i zapalenie płuc gotowe! W mieście prace budowlane na dużą skalę. Katalonia i Barcelona ujawniają silne tendencje separatystyczne i wyraźnie lewicowy charakter; miasto obsmarowane sprayami, widzę nawet „viva Cuba”. Mieszkamy w domu akademickim niedaleko morza. W centrum szerokie ulice, zabudowa imperialno-eklektyczna, ulice wieczorem zapełniają się barwnym tłumem. Ludzie są pogodni, przyjaźni, nie zadają sobie zbędnych utrudnień; jeśli nie ma blisko samochodów, przechodzi się na czerwonym.

 

Ulice.

Główny deptak to La Rambla. Po zmierzchu są tu tłumy, stragany z pocztówkami, stragany z kwiatami, stragany z ptakami, dziesiątki „żywych pomników”. Po zmroku tworzą się skupiska wokół różnego rodzaju „artystów” (np chodzących na głowie). Kończy się na nadbrzeżu. Przy Rambli hala bajecznie kolorowego bazaru Mercat Sant Josep: orgia kolorów i kształtów owoców, grzybów, ślimaków, ryb, słodyczy. W listopadzie widzieliśmy stosy grzybów: od mnóstwa rydzów za bezcen, poprzez kurki, do kompletnie u nas nie znanych, o nieprawdopodobnych kształtach i kolorach. Inne odwiedzane miejsce, to okolice Barri Gotic (gotyckiej katedry), niedaleko Rambli, nieco na zachód. Kolejne to Passeig de Gracia na północny zach. od Rambli; tu skupisko architektury Gaudiego: La Pedrera, Illa de la Discordia z Casa Batllo, niedaleko Fundacio Tapies.

Mnóstwo barów, typowa kanapka-zapiekanka z sałatką - ok. 6 euro. My żywimy się w „krowie”: za 9,5 euro (10,5 w weekendy) dają kielich wina i samoobsługowo dania zimne i gorące według własnego nieograniczonego wyboru jakościowego i ilościowego (unika się kłopotliwej loterii zamawiania według nieznanych nazw). Nie bez powodu nazywa się to Vaca Paca - raj dla obżartuchów. Przy okazji: w sklepach piwa brak (pozostają tylko bary), za to ogromny wybór win: od 1 euro za litr w kartoniku (nie polecam), do nieograniczonych cenowo (niekoniecznie dla profanów będą to rarytasy smakowe). Za 4-6 euro można już kupić nienajgorsze; sangria za 3-4 euro.

Kolejne ruchliwe miejsce, to nabrzeże w okolicy portu jachtowego i Oceanarium. Doskonale funkcjonujące metro o bodaj 10 liniach (karnet 10 przejazdów za bezcen). W metro kamery, ostrzeżenie o karach za palenie papierochów - nie widziałem nikogo, kto by to robił. Ściany nie są obsmarowane, wszystko działa, za to szyby poszorowane papierem ściernym jak u nas (czyżby byli tu jacyś nasi turyści?).

 

Inne atrakcje

Niezliczone muzea: modernizmu, sztuki współczesnej. Fundacio Tapies, Fundacio Miro, galerie, surrealizmu Dali (poza miastem), Picassa. Niezliczona architektura. Na pewno tydzień to za mało na ich obejrzenie. Warto zaglądać do wnętrz wielu zwykłych kamienic.

Plaże czyste, ale raczej żwirowe niż piaszczyste jak u nas. Na bulwarach palmy (dojrzewają akurat daktyle), przelatują stadka krzykliwych papużek.

Młode dziewczyny o bardzo różnym typie; od bardzo rasowych o wąskich twarzach i nosach, do trochę „meksykańskiej” urody, często o nieco krępej, pełnej budowie. Pierwsze wrażenie bardzo sympatyczne.

Sport jest mi skrajnie obcy, ale dla entuzjastów jest to wielka atrakcja, bo podobno grają tu zawzięcie w jakąś kopaną piłkę (czy coś w tym rodzaju)...

 

Architektura

Casa Batllo (16,5 euro: cena nieprzyzwoita, ale nie można tego ominąć). Nieprawdopodobna wizja Gaudiego, jak z bajki (ale takiej nieco drapieżnej bajki). Fasada z balkonami przypominającymi piszczele i szczęki czaszki, wyłożona kolorowymi kształtkami jak skóra egzotycznego jaszczura. Wnętrze secesyjne o skrajnie fantastycznych liniach, kolorze i kształtach. Klatka schodowa to szaleństwo koloru (kafelki zmieniającego się błękitu i brązu), do tego ekrany z deformowanego szkła, które daje pełne złudzenie pływającej wody. Taras z mozaiką, kratami i sadzawką. I schodami na dach jak ze złej bajki. Czysta fantazja: wieżyczki w mauretańskim stylu, kolorowe ceramiczne mozaiki, dachówki jak kolorowe łuski skóry i grzbietu smoka. Kolejne budynki również są architektoniczną atrakcją, chociaż są w krańcowo różnym stylu (stąd: Illa de la Discordia).

Niedaleko, po drugiej stronie Passeig de Gracia, La Pedrera („kamieniołom”). We wnętrzu muzeum modernizmu, na dachu projekt Gaudiego: ogrody Azteckie. Twórczość Gaudiego budzi skrajne emocje; dla mnie jest czymś bardzo atrakcyjnym; tu jednak czuję się obco i nieswojo.

Parc Guell (ponad kilometr od stacji metra Lesseps), to szaleństwo kolorowych mozaik. Bardzo rozległy park z widokiem na miasto i morze, z ziemnymi arkadami, jednak najwięcej atrakcji przy wejściu. Po obu stronach bramy bajecznie kolorowe zameczki o fantazyjnych kształtach, w środku najpierw wyłożone ceramiką arkady. Potem schody (wszystko to kolorowa ceramika) z kilkoma obiektami: wnęka z zieloną roślinnością i cieknącą wodą, mozaikowa tarcza-medalion, dalej bajkowy ceramiczny jaszczur z cieknącą wodą, kolejny mozaikowy fantazyjny obiekt, oraz ceramiczna wnęka z ławeczką. Wyżej mroczny labirynt potężnej kolumnady z egipskiej antyczności. A u góry taras z wijącą się na krawędzi ceramiczną bajecznie kolorową ławką długości łącznie ponad 100m. Niżej widok na miasto; w dali Sagrada i morze.

Sagrada Familia  Na mnie robi wrażenie apokaliptyczne; jest to zresztą pokoleniowa prowokacja Gaudiego. Słoneczne zakończenia szczytów wież (krzyże jak niepokojąco uśmiechnięte twarze). Portal nieprawdopodobnie bogatej ornamentyki jak z nacieków jaskiniowych, wieże (najwyższa ma ze 100 metrów!) jak z poczerniałych kości. Budowana już ok. 130 lat, ciągle otoczona żurawiami budowlanymi i lasem metalowych rusztowań, we wnętrzu można przejść tylko wąską galerią wzdłuż nielicznych ścian; reszta to rusztowania, windy i składowisko elementów; brak ciągle części ścian i stropów. Największą atrakcją jest wyjazd windą na wysokość 60 m (ekstra 2 euro, nie zróbcie błędu i nie opuśćcie tej okazji!). Stąd wąskimi kręconymi schodami (dwie osoby obok siebie muszą się przeciskać na siłę) i galeriami przejścia na kolejne wieże z widokami na miasto i sąsiednie elementy, oraz kontrastujące metalowe rusztowania.

Dla trampów możliwość przespania się ukradkiem w krzakach w jednym z dwóch niewielkich przylegających parków.

Wnętrze Palau Musica Catalana: bogate zdobnictwo modernistyczne.

 

W Barcelonie byliśmy prawie tydzień. Przez cztery dni mieliśmy dość wyczerpujące pokazy chemiczne. Rano niewiele można było zwiedzić (zresztą wtedy jest kiepskie światło do zdjęć), dopiero ok. 16 byliśmy wolni. Ale już o 18 zapada tu bardzo raptownie ciemność. Prawie bez zmierzchu, który jest wyjątkowo atrakcyjny do fotografowania architektury (kląłem to na Ogrodach Azteków na dachu La Pedrery). W całkowicie wolny wtorek poszedłem do Oceanarium, rzeczywiście atrakcyjnego (wszelako15 Euro bynajmniej); a potem zrobiłem dłuższy wypad (ok. 50 km pociągiem) w góry, do sanktuarium Montserrat. Wysokość Morskiego Oka, urwiste skalne otoczenie, piękny stary kościół z cudownym obrazem i (podobno) obrazami El Greca w muzeum. W dali nad Barceloną ciemna smuga smogu. Bo cały czas mieliśmy ciepłą i zupełnie bezchmurną, ale mało słoneczną pogodę - stąd smog.

W drodze powrotnej morze chmur na północ od brzegu Morza Śródziemnego, z tego morza w dali wystają grzbiety gór. Same Alpy są bezchmurne, wyższe partie pod śniegiem. Lądowanie w Gdańsku nieco spóźnione, ale o dziwo już w ciemności (16.30); mokro, ale niezbyt zimno. Droga do miasta jak przez wieś, korki. Stadka wyrostków i pijaczków nie ustępujących nikomu i agresywnie patrzących spode łba, płyty chodnikowe nieprawdopodobnie dziurawe. Z rozpędu i resztek patriotyzmu, w tych dziurach próbowałem doszukać się analogii z mozaikami Gaudiego (wykonanych także z potłuczonej ceramiki) - ale bezskutecznie. Jestem znowu w Polsce...

 

Tomasz Pluciński
tomek@chem.univ.gda.pl

 

F strona główna