LUBUSKIE I DOLNY ŚLĄSK cd. (Zbąszynek) - Toporów - jez. Niesłysz - Krosno Odrzańskie - Nowogród Bobrzański - Lubsko - Brody - Bad Muskau - Kliczków - Lwówek Śl. - Jelenia Góra 5 - 12 września 2013
(nieco niżej) NIEUDANA WYCIECZKA: WIELKOPOLSKA - DOLNY ŚLĄSK ZBĄSZYNEK - MIĘDZYRZECKI R.U. - GOŚCIKOWO - ŁAGÓW - CZERWIEŃSK 14-16 lipca 2007
Lubuskie. To kontynuacja wycieczki sprzed lat pechowo przerwanej z powodu upałów (opis umieszczam niżej), a również spływu kajakowego F Obrą.
Zbieramy się z Michałem pociągiem zielonogórskim; od początku kłopoty formalne: pociąg nie prowadzi przedziału rowerowego, ale bilet sprzedają bez większych problemów. Tyle, że musimy siedzieć nie na swoich miejscówkowych miejscach, a rowery po wyprostowaniu kierownic przypinamy do tylnego mostu ostatniego wagonu. Zresztą zgodnie z zapowiedzią IC. Przypominam, że wczesną wiosną zbulwersował rowerzystów komunikat o KATEGORYCZNYM zakazie przewozu rowerów w pociągach TLK i IC nie prowadzących przedziałów rowerowych. A to, które pociągi je prowadzą – to już czyste widzimisię spółki IC. Po akcji protestacyjnej (w której zresztą uczestniczyłem) Rzecznik IC wycofał się i obiecał, że (w miarę możliwości… być może… jeszcze przed sezonem…) złagodzi ten zakaz i przywróci możliwość przewozu rowerów w końcowym moście pociągu… Na razie niby OK, ale tak w ogóle - Guzik!
Do Zbąszynka oczywiście kilkuminutowe spóźnienie, ale w Zbąszynku elektryczny PR do Rzepina czeka, ładujemy się i sympatycznie jedziemy kawałek za Świebodzin, do Toporowa. Tu zakupy, niezła pogoda, jazda S nad jez. Niesłysz. Tu biwakowałem kiedyś na rowerze, a również podczas powrotu z Alp. W Przełazach ośrodek dla niepełnosprawnych w dawnym pałacu, obok w parku ośrodek z domkami, miło siedzimy w barze przy piwie.
Okrążamy Niesłysz i nad niewielkim przylegającym jez. Złoty Potok robimy biwak w bardzo zaśmieconym miejscu. Mój towarzysz odmawia poigrania z pysznymi kotlecikami „melonymi” usmażonymi specjalnie na wycieczkę, bo sam ma nadmierne zapasy do utylizacji. Rano na SW przez lasy. W Zawiszach dwór w ruinie.
Przez lasy, malowniczą dolinę Gryzynki przecinamy w urokliwym Grabinie z leśnym kościółkiem. Dalej znowu przez większy kompleks lasów sosnowych, nieco piaszczystych, z licznymi enklawami dorodnych dębów i kęp grochodrzewu (robinii czyli popularnej „akacji”). W Morsku oryginalna galeria drewnianych rzeźb. Na pierwszy rzut oka prymitywnych, ale artysta ma krzepką podbudowę ideologiczną (Papież nieco podobny do Buddy, z listą ideowych sukcesów), postaciami Marii Curie oraz Domagka (noblista z pobliskiego Łagowa; podwaliny chemioterapii, sulfonamidy).
Michała ta galeria skłania do autozadumy; jeszcze może chłopisko wstąpi kiedyś do zakonu… W Krośnie przecinamy Odrę, najciekawszy jest tu widok na stary most.
Na skraju miasta miejsce po dawnym niemieckim obozie jenieckim
http://krosno_odrzanskie.fotopolska.eu/524955,foto.html fotopolska
http://dolny-slask.org.pl/4469648,Krosno_Odrzanskie,Oboz_jeniecki_w_Krosnie_Odrzanskim.htmlSkręt na S i wzdłuż Bobru który przecinamy drewnianym szerokim mostem w Dychowie, i ponownie za Bobrowicami.
Teraz na E. W Kosierzu scysja w sklepiku, bo piwo usiłują sprzedać mi po 5 groszy drożej niż cena na etykietce; a tak naprawdę - bo cena jest nieprzyzwoita. Koszt taniego obiadku szkolnego przygotowanego bez zysku, jest właśnie w cenie owej puszki piwa. Nieprzyzwoitej! W Kosierzu są jeszcze ruiny pałacyku i jest zamknięty kościółek. Początkowo się gorszymy, ale miejscowi tłumaczą, że na terenie kościelnego parku lumpy robili sobie piwne sjesty; przykry polski folklor…
Piaszczysta droga przez lasy, przecinamy leśny strumyk i zjeżdżamy nad leśne rozlewisko. Jest jeszcze wcześnie, ale jest tu tak ładnie, że decydujemy się na biwak. Mycie, kolacja, ponownie odmowa igraszek z kotlecikami, które pozostawiam w pudełku pod namiotem. Spokojny nieco chłodny po upale wieczór.
W nocy budzi mnie szarpanie plastikowej torby i oddalający się odgłos. Ktoś złakomił się w końcu na moje kotleciki, trudno…
Rano idę nieco w głąb lasu w celach higienicznych i gorszę się porzuconym workiem plastikowym; coś jakby znajomym… Z zamkniętym plastikowym pudełkiem w środku… Aż tutaj nocny rabuś przywlókł łup w szkatułce której nie mógł otworzyć! Nie jestem całkiem pewien, ale chyba nie był to Michał… Tym razem spożywam Dar Boży do ostatniej okruszyny.
Rano w pobliskich Trzebulach drewniany kościółek,
i dalej przez piaszczyste lasy SE do Letnicy i Świdnicy. Tu skansen, muzeum z eksponatami archeologicznymi. Szosówka SW na Nowogród Bobrzański. Na rozstaju 2 km przed miastem szukamy bezskutecznie pomnika w miejscu prowokacyjnego rosyjskiego morderstwa politycznego szkockiego dyplomaty w służbie szwedzkiej z 1739r. Sam Nowogród niezbyt interesujący.
PSS Społem to wspomnienie-ikona handlu uspołecznionego będącego horrorem życia codziennego w PRL; jak toto przetrwało tu do dziś... Po minięciu Bobru, ok. 1 km na W skręt z asfaltu w prawo, także starym asfaltem. W lasach resztki gigantycznego dawnego kompleksu fabryk Fabrik Christianstadt Alfred Nobel Dynamit AG. Podziw budzi rozmach betonowych hal oraz doskonały stan ceglanych budowli. N51 48,740’ E15 12,250’. Po kolejnych 2 km ponownie zjazd w prawo: tu w lesie dziwaczne budowle: betonowe wysokie na kilkanaście metrów okrągłe jakby kratery, obsypane piaskiem. Wytwórnie amunicji? N51o 48,000’ E15o 10,900’.
SE na Jasień. To miasteczko ma swój charakter: miejska zabudowa z interesującymi elementami secesyjnymi, maleńki krzyż pokutny, dawny pałac w ruinie.
Za Jasieniem 2 km NW jest pomnik Południka 15. Ale coś mi się tu nie zgadza: wyświetlacz GPS pokazuje co innego, a na mapie w domu OZI jednak potwierdza owe 15… Na Lubsko nie warto dziś już jechać więc skręcamy 2 km na N i szukamy miejsca na łąkach nad rzeczką przed Białkowem. Miejsce takie sobie, bo rokuje chłodną i wilgotną noc.
Lubsko z dostojną starą zabudową, starą bramą miejską i pałacem. Ale i z szokującym sentymentem do PRLu. 3 km W skręcamy nad jez. Chełmno gdzie na krzakach rozwieszamy mokre po chłodnej nocy namioty i śpiwory. Przez las NW w kierunku na Biecz; po drodze gubię elementy mocowania bagażnika; trzeba je sztukować prowizorycznie, ale skutecznie. W Bieczu wieża po okazałej posiadłości zamkowej. Oryginalny kościół poewangelicki.
W Brodach ogromny pałac cesarskiego ministra Augusta III - Brühla jest w trakcie odbudowy; oczywiście fundacja (aby nie była zbyt drażniąca niemiecka inwestycja).
Asfaltem przez kompleks ładnych lasów na S, Tuplice, Trzebiel. Noc na skraju łąki 1 km za Trzebielem. Rano popaduje, niebo granatowe. Granicę na Nysie Łużyckiej przekraczamy 3 km SW za Trzebielem i jedziemy w silnym zachmurzeniu wzdłuż Nysy na S.
Jest to atrakcyjny szlak rowerowy poprowadzony asfaltowym chodnikiem, malowniczy, co kilka km wiata. Ale po polskiej stronie teren jest niezagospodarowany i zarośnięty… Co jakiś czas silniejszą mżawkę trzeba przeczekać pod przygodnym daszkiem. W Bad Muskau ogromny park po obu stronach granicy; filigranowy pałac jak z bajki.
Na południe od Muskau teren jeszcze bardziej atrakcyjny turystycznie. Miejsca biwakowe szlaku kajakowego Nysy ze stolikami, fotelami…
Uparłem się nocować pod wiatą i 2 km E za Sagar na krawędzi skarpy rzecznej znajdujemy nową drewnianą rotundę, a tuż obok dodatkową wiatkę. Michał jednak pryncypialnie rozstawia namiot. To miejsce kultowe, bo w NRD była tu skocznia narciarska i miejsce uświęcone ideologią sportową. Noc sucha i dość ciepła mimo gwiaździstego nieba; z pobliskiego poligonu odgłosy strzelaniny bratniej niemieckiej armii… Nigdzie nie widzę nawet śladu dewastacji, śmiecia, wyrżniętych napisów ani sprayu; czyżby miejsce i szlak nie były znane moim Rodakom? Rano w Pechern asystujemy przy restaurowaniu miejscowego kościółka. Fachowa ciesielska robota.
Mniejszość serbołużycka ma tu swoje specjalne prawa widoczne chociażby w postaci tablic z nazwami miejscowości (nawet Drezno/Dreżdjany).
Z okolic Budziszyna/Bautzen wywodzi się część moich przodków. Dziś niektórzy uważaliby ich może za Niemców, a podczas wojny wykazali się F bezprzykładną postawą…
oraz http://www.tvorion.pl/?action=show_news&idNews=8681
Szlak rowerowy i kajakowy prowadzą dalej na S, my do Polski wjeżdżamy w Przewozie. Mała mieścina żyjąca z ruchu granicznego; liczne sklepy, hurtownie, zakłady fryzjerskie. Mały oryginalny kościółek zamieniony teraz na dom mieszkalny. W Gozdnicy mamy robić większe zakupy, gubimy się jednak w zupełnie niejasnych okolicznościach. Po dłuższym zamieszaniu telefonicznie odzyskujemy kontakt i od Ruszowa znowu jedziemy razem. Celem jest wielka stożkowa wiata na wysepce, wypatrzona przez Michała na zdjęciu satelitarnym w lasach. Jedziemy dość dzikim i podmokłym terenem, GPS prowadzi bezbłędnie. Jest dość wcześnie, zastanawiamy się nad dalszym dniem, ale 15 minut po przyjeździe niebo zaciąga się i zaczyna padać. To rozstrzyga pozostanie. Ściągamy suche jeszcze drewno, rozpalamy ogień. Michał tradycyjnie i pryncypialnie rozstawia namiot na deszczu. Wiata zresztą jest stareńka i wkrótce zaczyna w wielu miejscach przeciekać; udaje się jednak wynaleźć suche miejsce na spanie.
Rano piaszczystymi lasami (poligony wojskowe) jedziemy na Kliczków. Okazały pałac budzący podobieństwo do zamków nad Loarą jest ośrodkiem KGH, jest tu teraz jakaś konferencja. Wokół park, cmentarz koni magnackich, kościół (zamknięty, w remoncie), park niezbyt wielki i sławne kwitnące rododendrony nie są wiosną zbyt widowiskowe. Pewnie większą atrakcją są wiosenne Wojsławice i Moszna na Opolszczyźnie. Jedziemy wzdłuż E brzegu Bobru, Nowogrodziec z zespołem klasztornym i odbudowanym centrum.
Tu jeszcze link do opisu F wycieczki po Łużyckiej części Dolnego Śląska.
W Niwnicach maleńki kościółek na którego ścianach wmurowanych jest bodaj 12 płyt nagrobnych. Szukanie miejsca na biwak przed Lwówkiem bezskuteczne; wreszcie decydujemy się nocowanie na rżysku rozległego pola po żniwach.
Zdzwaniam się na wizytę w Lwówku. W starostwie podejmuje nas Krzysztof; jest spory ruch, organizują rajd pograniczny rowerowy w Sudetach. Dostajemy mapki, rowerowe utensylia i list polecający na zwiedzanie zabytkowego ratusza. Propozycja jazdy asfaltem na Wleń i zaporę w Pilichowicach budzi niewielki aplauz, więc bocznymi drogami na drugą atrakcję regionu: wulkan Ostrzycę.
https://www.youtube.com/watch?v=Wi2I15zgVUY
Ale podjazd od W okazuje się paskudny: co prawda jest tu szlak, ale prowadzi leśnymi podmokłymi wykrotami. Towarzysz rezygnuje z wejścia na stożek, ja zostawiam rower i podchodzę tych ok. 200 m. Widok ze szczytu rozległy ale smętny, bo okolica jest w chmurach i wkrótce zaczyna padać.
Zbiegam do roweru i w deszczu dojeżdżam do asfaltu i dalej do Proboszczowa. Tu czeka nas dwugodzinne czekanie pod parasolem i wiatą na koniec deszczu. Do Jeleniej mamy jeszcze kawał drogi i sporo podjazdów, więc o 16 mimo że ciągle pada, wsiadamy. Jechałem kiedyś przez interesującą Sędziszową (Organy Wielisławskie) i Świerzawę (romański kościół). Nie znałem tej drogi przez Rząśnik i Czernicę. Obie zresztą są nieco uciążliwe, bo obie muszą pokonać wysokie Góry Kaczawskie.
Obie drogi bardzo malownicze, ale my już mamy dosyć atrakcji tego dnia.
http://www.youtube.com/watch?v=k9rH6zt0W54
Do Jeleniej stromy zjazd, u wjazdu do miasta rozpaduje się ponownie.
W kasie awantura: kasjerka odmawia sprzedaży biletu, bo program komputerowy sygnalizuje brak przedziału rowerowego. Również nie chce sprzedać zwykłych biletów. Coś niewiarygodnie głupiego, bo w Necie jest taka możliwość. Na dodatek bardzo opryskliwe zachowanie urzędniczki. Na peronie okazuje się, że pociąg jest podwójny: Gdynia/Warszawa, a część warszawska ma przedział rowerowy. Czemu więc tak głupio nas potraktowano? Konduktorzy też tego nie wiedzą, tymczasem wsiadamy do owej warszawskiej części. I trwa dłuższa procedura przełamania na ręcznych komputerkach konduktorskich owego nonsensu. Udaje się im to w końcu, ale dlaczego IC zafundowało tę atrakcję zarówno nam jak i konduktorom? Dlaczego paniusia w kasie tego nie potrafiła? Nasza część pociągu będzie we Wrocławiu odczepiona, dołączona do dodatkowych wagonów wraz z przedziałem rowerowym.
Dlaczego zafundowano gdańskim rowerzystom wracającym z Jeleniej takie łamańce, podczas gdy warszawscy mogą spokojnie podróżować?
Czy doczepienie przedziału rowerowego już w Jeleniej, a nie po drodze, we Wrocławiu – to taka komplikacja? Bo niedoczepienie tego wagonu w Jeleniej – jest majstersztykiem złośliwości lub bezmyślności!
A druga komplikacja wynikająca z tego bałaganu – to program komputerowy który utrudnia najprostsze rozwiązanie!
IC nie tylko nie wywiązuje się z wiosennej obietnicy ułatwienia przejazdu z rowerem, ale w kretyński sposób to utrudnia! Chyba, że zostało to precyzyjnie obmyślane?
Wsiedliśmy do pociągu BEZPOŚREDNIEGO do Gdańska, z adnotacją w Necie, że z przewozem roweru. Pociąg jednak NIE miał przedziału rowerowego. Przedział rowerowy był w innej części składu. Kasa odmówiła sprzedaży biletów. Konduktorzy potrafili jednak sprzedać takie bilety. Do Wrocławia nie mogliśmy przez kilka godzin rozłożyć się spokojnie do podróży, bo czekała nas (ekstra) przesiadka. Przesiadka z pociągu bezpośredniego - do tego samego pociągu, ale po drugiej stronie peronu. Z obciążeniem bagażem, po stromej metalowej drabinie nazywanej schodami, najeżonej prętami, zapadniami, klamkami. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach potrafiłby wymyślić podobny stek kretyństw?! IC załatwiło to jednym prostym posunięciem; przedział rowerowy dołączono nie na początku trasy, ale dopiero we Wrocławiu.
IC od 2 lat specjalizuje się w skutecznym utrudnianiu życia rowerzystom pod pretekstem wprowadzenia tzw. cywilizowanych nowości. Tu jest to wprowadzenie obowiązkowych miejscówek, i tego konsekwencje w programach komputerowych.2
I drobiazg: za powrót zapłaciliśmy ok. 1/3 taniej niż za podróż w tamtą stronę, pomimo że teraz jedziemy ok. ¼ dłuższą trasą. Bo teraz jedziemy jedną spółką (TLK), a „tam” jechaliśmy dwoma (TLK + PR). Tak „załatwiło” podróżnych wprowadzenie przed laty podziału PKP na spółki. Płaci się osobno według drogiej taryfy krótkiego kilometrażu, a bilety na rower, psa itp. są dublowane. Macie jak w banku kolejny taki sam prezent w postaci nowej spółki Kolei Metropolitalnej.
NIEUDANA WYCIECZKA: WIELKOPOLSKA - DOLNY ŚLĄSK ZBĄSZYNEK - MIĘDZYRZECKI R.U. - GOŚCIKOWO - ŁAGÓW - CZERWIEŃSK 14-16 lipca 2007
No i mam lato we wszystkich swych złych przejawach. Planowałem Bóg wie jaką aktywność, a tu pierwsze 10 dni urlopu zdominowało zimno i deszcze. Prognoza gwałtownej poprawy pogody uaktywnia mnie do przymiarki do wyprawy Litewskiej; dwójka kolejnych kandydatów wymiguje się dokładnie według opisanego w F „moi znajomi” - scenariusza.
Wraz z powrotem słońca wsiadam do pociągu zielonogórskiego, z planami 10 dni w stronę Żar, Legnicy i Jeleniej. W upalne sobotnie popołudnie wysiadam w Zbąszynku, dawnej granicznej stacji niemieckiej; zakupy biedronkowe; niestety żadnego baru. Na razie na północ, w rejon Międzyrzecza, w Dąbrówce przy drodze ładny stawek, trawka, ławeczki piknikowe. Dalej na pn-wsch ciągnie się tam gęsty od jezior rejon Pojezierza nad Obrą - aż do Pszczewa: planuję tam kiedyś kolejny wypad - i dalej nad Wartę, i ptasie siedziby na jej rozlewiskach. Jest bardzo ciepło i zbliża się wieczór. W rejon niemieckich umocnień nie ma już dziś się co pchać; szukam biwaczku w lasach nad jeziorem na Paklicy. Wjeżdżam w las od złej strony i grzęznę w paskudnych mrocznych ostępach nad niedostępnymi brzegami opanowanymi przez hordy komarów maleńkich ale zajadłych. Każę zaprowadzić się GPSowi nad jeziorko od drugiej strony. Jest plaża, pomost, wędkarze.
Z jednym z nich rozmawiamy dłużej: żołnierz z irackiego kontyngentu; mankamenty zdrowotne sprawiają, że ma jakieś głębsze spojrzenie na swoje życie, uroki i jego realia. Wędkarze siedzą wytrwale do 00.30; ja popełniam głupie błędy: nie przeniosłem się w las - więc rano wszystko ocieka rosą; nie rozstawiłem worka licząc że komary pójdą spać - więc mam zapewnione zajęcie oganiania się przed tym draństwem. No i nie usuwam się z zasięgu dojazdu samochodowego. Kilka minut po odjeździe tamtych sympatycznych wędkarzy - samochód z szóstką biwakowiczów. Takiego chamstwa nie spotkałem od lat (ale sam sobie jestem winny!): krzyki podpitych dziewczyn, z celowo agresywnym wykrzykiwaniem popularnego rusycyzmu 20 razy na minutę, prymitywizm jaki może skłonić do natychmiastowego zrezygnowania z obywatelstwa tego kraju. Jezus Maria! I tacy ludzie muszą mieć także prawa wyborcze... Trwa ten koszmar do 3 nad ranem - a prócz tego stale walka z komarami, w strugach potu pod folią.
Po odjeździe tych debilów, już od 4.30 kolejni wędkarze zjeżdżają samochodami co pół godziny, głośno się nawołując. Po 7 rano zbieram się niewyspany, i za Szumiącą skręcam gruntową drogą na Gościkowo wzdłuż malowniczych łąk w dolinie po lewej. Po 100 metrach pies uwiązany do pnia drzewka na skraju poletka kartofli. Bez żadnej możliwości schowania się przed deszczem i słońcem, bez miski z wodą i jedzeniem. Jest zrezygnowany i stłamszony. No, mam to czego się zawsze obawiam: jak postąpić? - a i tak będę miał ten obraz do końca wycieczki. Mogę go uwolnić, ale nie ucieknie daleko, a właściciel uwiąże go i tak za chwilę. Dostaje trochę wody, chleba; mogę go tylko pogłaskać, ale od widoku smutnych żółtych oczu nie ucieknę.
Gościkowo (inna nazwa: Paradyż):
kompleks okazałych budynków klasztoru pocysterskiego i seminarium; niestety zamknięte. Drogą kilka km na północ, i w Kaławie w lewo. Kilometr dalej rejon Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień. Kompleks turystycznego zwiedzania, z głośników marsze niemieckich „eincików” szarpią nerwy, ale tu ma to swoje pewne uzasadnienie. Upał robi się potężny. Najbliższa tura dopiero o 11; tymczasem przenoszę się na wzgórze z kopułami strzelniczymi,
włączam niedzielną Kantatę Bacha w II PR. Rejon umocnień budowany 1934-38, pasem o długości 30 km (!) składającym się z wału i rowu przeciwczołgowego, pasa żelbetowych przeciwczołgowych „zębów smoka”,
oraz przede wszystkim systemu bunkrów ze strzelnicami połączonych systemem wielopiętrowych podziemnych korytarzy i urządzeń. Wszystko bodaj przekracza rozmiarami osławioną Linię Maginota. Umocnienia nie spełniły swojej roli w 1939 wobec zmiany planów na ofensywne; podczas wojny przeniesiono tu niektóre fabryki zbrojeniowe; w końcu wojny bronione przez niefachowe oddziały pomocnicze, zostały przełamane niemal „z marszu” przez Armię Czerwoną. Po wojnie kopuły pancerne służyły jako cel treningowy dla prób nowych pocisków ppanc (niesamowite są wąskie stożkowe ślady tych pocisków wgłębione na 15 cm w stalowym korpusie, jak w plastelinie;
ale jednak bez większej szkody dla tych 60-tonowych kopuł). Idziemy z przewodnikiem (15 zł) w 2,5 godzinną podziemną trasę, na dystansie 2x ok. 3 km, do głównego ciągu podziemnych korytarzy,
który ciągnie się dalszych kilkadziesiąt kilometrów... Koszmarny jest ten rozmach realizacji wojskowych; i trwa to od wieków - podobne wrażenia towarzyszyły mi w Górach Sowich w rejonie Głuszycy, i jeszcze dawniejsze ze Srebrnej Góry, i jeszcze z Grudziądza... A obecne tylko je przewyższają. W podziemiach jest dość silny przewiew - pomimo swojej odporności na chłód, po godzinie nakładam jednak kurteczkę (pamiętajcie też o latarce). Upał na powierzchni zwala z nóg. Wlokę się na zachód w rejon Boryszyna (tu druga pętla do zwiedzania, ale już mnie to przestaje bawić), i do Sieniawy 4 km niewiarygodnie szczerbatym brukiem bez pobocza, w niesamowitym upale. Za Sieniawą godzinna sjesta w cieniu; ale jest tak gorąco, że bez wrażenia ulgi. Łagów jest jak piękna zjawa z bajki: spore miasteczko ogromnie malownicze, ze starymi bramami, z okazałym zamkiem z widokową wieżą,
ale przede wszystkim położone pomiędzy wodami rozczłonkowanego dużego jeziora ginącego zakrętami pomiędzy zalesionymi wzgórzami;
piękna zielona czysta woda, duży nabrzeżny park, doskonałe zagospodarowanie turystyczne, spore tłumy turystów. Naprawdę jest to niezwykłe miejsce. Ja jednak jadę na Policję zgłosić mój poranny wyrzut sumienia, którego nie mogę zapomnieć. Policjant zdaje się rozumieć sytuację i zgłasza sprawę do Międzyrzecza. Nie mógłbym zasnąć spokojnie, ale na przyszłość pamiętajcie, aby zasugerować, że interwencję dubluje się również równolegle poprzez Powiatowego Lekarza Weterynarii i TOZ - bo często takie zgłoszenie bez zagrożenia zdublowaniem, idzie do szuflady ("co tam pies: a ludzie to nie mają gorszych kłopotów?"). http://www.toz.pl/interwencje.php
Upał przeczekuję przy zamówionym obiadku nad wodą aż do zachodu słońca. Dopiero wtedy wsiadam i przedwieczornym chłodkiem pedałuję ruchliwą szosą 20 km na pd-wsch nad spore jezioro Niesłysz w stronę Świebodzina. I tym razem sprzeniewierzam się swojej zasadzie - i rozkładam się na skraju sporego niepłatnego ale zagospodarowanego biwakowiska; ale ludzie robią tu wrażenie kulturalnych - i tak jest rzeczywiście. Tym razem w worku pciwkomarowym; noc ciepła. Przebieg dzienny 49 km - to skutek niewyspania, czekania na zwiedzanie umocnień, samo zwiedzanie, koszmarny bruk w upale, oraz czekanie na zachód słońca...
Od rana tężeje upał. Objeżdżam jezioro, przy przejeździe drogi przez rzeczkę Ołobok, rozkraczony nad nią ogromny bunkier żelbetowy.
W strasznym upale rezygnuję z kilku atrakcji i jadę na Skąpe, gdzie zaopatruję się w piwne zapasy quantum satis. Nie znoszę zapijania się piwem, i chlubienia się tym, ale w takich warunkach przyznaję się, że w ciągu dnia jest to jedynym ratunkiem (jednak z obowiązkową półtoragodzinną karencją przed jazdą rowerem). Upał zaczyna być groźny, zjeżdżam w las nad spore jezioro na Cibórz. Wynajduję polankę w cieniu liściastego lasu, rozkładam się przed 11tą na trawie prawie na golasa, polewam wodą co pół godziny - i trwam z radiem w uchu. W międzyczasie dopytując się przez komórkę o mojej wczorajszej interwencji. Po 16tej pomimo cienia i polewania wodą, zaczynają pojawiać się niepokojące symptomy: czarne plamy przed oczyma, niepokój. No, jeśli mam na tym bezludziu mieć jeszcze bezsenną noc - to może być kiepsko. A prognoza na jutro: jeszcze troszkę cieplej (teraz jest w okolicy 36 stopni). Ponieważ żadnej zmiany przez najbliższe 2 dni nie będzie - mam perspektywę wielogodzinnego siedzenia przez te 2 dni gdzieś w upalnym cieniu, w rojach komarów które dostały jakiegoś amoku, z realnymi sercowymi problemami. A nawet bez nich, takie koczowanie w krzakach nie ma sensu.
Decyzja: do diabła z takim latem - jednak wiosenne marzenia są bezkonkurencyjne ze swoim optymizmem. Ale do Czerwieńska mam kawał kiepskiej drogi przez las, a na razie nie ma mowy o wyściubieniu nosa z cienia. Łykam sercowe prochy i męczę się do 19tej. Najpierw asfaltem w stronę Nowej Soli, na skrzyżowaniu ze znaną już Ołobokiem kolejny bunkier, dalej piaszczystą drogą 4 km przez las w stronę Odry, przez którą muszę się przedostać promem, i to możliwie wcześnie. Tym razem atakują mnie szalone upałem bąki. W Brodach załapuję się przed 21tą na ostatni kurs promem. Odra jest tu już szeroka; niestety woda jest brudna,
szerokie i bujne łęgi przypominają mi nieco F tamte nadwiślańskie z rejonu Solca Kujawskiego. Po drugiej stronie już w przedwieczornym klimacie jadę dość spiesznie do Czerwieńska,
bo nie znam rozkładu jazdy, chcę jechać nocą - podróży kolejowej w dziennym upale mogę nie przeżyć... Okolica śmierdzi nie do opisania: zarówno łąki, jak i towarzyszący strumień godny oczyszczalni ścieków. Czerwieńsk z dużym (byłym) węzłem kolejowym na tranzytowej trasie na Wschód; pociąg mam przed północą. Z nudów jadę w miasteczko: sympatyczny ryneczek z ratuszem;
ciągle upał który już potrwa do rana; o zaśnięciu i tak nie byłoby mowy, zresztą hordy komarów... Na dużym dworcu kolejowym gęsty ruch towarowy; robię kolację. Pustawym pociągiem do Poznania, tam półtorej godziny na przesiadkę. Gdyby było chociaż trochę chłodniej, zrobiłbym wycieczkę po nocnym mieście do którego mam dużo sentymentu. Na leżąco do domu; w Gdańsku poranny zaczątek upalnego dnia szybko zamienia się w zupełnie znośną temperaturę: 24 stopnie - tak już można by było żyć! Ależ lato ze swoją pogodą zrobiło mi atrakcję: już nieraz wracałem z powodu uporczywego deszczu lub zimna; po raz pierwszy wykończyło mnie słońce i upał. Deszcz co prawda psychicznie może zniweczyć plany turystycznie, przed zimnem jednak można się odizolować; w upale 36 stopni jest to niemożliwe.
Dwa dni po powrocie: bólowy krwawy epizod nerkowy, a dzień później skutek w postaci nawrotu migotania serca - i ląduję na 4 dni na kardiologii... Jednak wiosna ze swoim optymizmem w sferze planowania, jest bezkonkurencyjna - w odróżnieniu od złośliwości zbiegu wydarzeń w lecie. Trudno powiedzieć kiedy następny opis, może jednak jeszcze nie pójdę w odstawkę - jak moi rówieśnicy (a zarazem często Adresaci tych opisów)...
http://www.bunkry.pl/ Międzyrzecki Rejon Umocniony
http://www.fortress.hg.pl/owb/index.htm http://www.fortress.hg.pl/owb/historia.htm opis i historia MRU
http://www.eksploracja.org.pl/foto_galerie/mrufoto/mrufoto.htm zdjęcia MRU
http://www.mru.pl/index1.html http://bunkry10.webpark.pl/mru/mru.htm MRU
http://bunkry.sloneczna.one.pl/index1024.php MRU
http://www.owb.prv.pl/ galeria bunkrowa
http://www.rikos.pl/index.php?site=666&&galeria=jesien2006 galeria zdjęć z Łagowa
http://www.galeriawielkopolska.info/olobok.html Ołobok
nowy adres: tomasz.plucinski@ug.edu.pl
F | strona z indeksem opisów turystycznych |
F | strona główna |