WARLUBIE - TLEŃ - GACNO - CZERSK    26-28 marca 2003    (zdjęcia w drugiej części na końcu)

wariant: WARLUBIE - GACNO - RUDZKI MOST - WIERZCHUCIN   15-16 października 2005**

**ostatnia aktualizacja: 20.10.2005**

 

Prognozy na najbliższe dni są zachęcające, więc nie czekam do piątku, ale wcześniej wsiadam do pociągu do Warlubia. Jednostka elektryczna, więc wsiadam na końcu. Wbrew przepisom końcowy przedział buforowy jest otwarty, w nim czterech młodych osobników. Chcąc nie chcąc muszę tam wsiąść. Po chwili dopada nas dwóch konduktorów oraz kontroler z Renomy. Osobnicy z szyderczym uśmieszkiem zamiast biletów powiewają blankietami wypisanymi przez jakąś poprzednią kontrolę. Renomiarz dla formalności coś spisuje, tymczasem osobnicy bez żenady otwierają sobie piwko, zapalają papieroski. Renomiarz nie zauważa. W tym kraju obowiązuje zakaz picia w miejscach publicznych. Ale nie na PKP: pociągi są azylem, gdzie można najspokojniej zapić się piwem, palić w zakazanym miejscu, kląć bez zahamowań - bez żadnej reakcji obsługi. Do niedawna wdawałem się w awantury i aż dziw, że jeszcze żyję. Teraz bezprawie i schamienie doszło do takiego poziomu, że po prostu sam poczułbym się dziwnie i głupio zwracając uwagę i domagając się interwencji. Swoją drogą: w całym pociągu nie ma ani jednego miejsca dla palących... Do Morzeszczyna przez ponad godzinę jestem świadkiem pogawędki osobników. Stek agresywnie wykrzykiwanych gardłowo zdań bez podmiotu i orzeczenia, każdy wyraz chrapliwie akcentowany, wszystkie wymawiane bez końcówek. Dotyczą jakichś pomieszanych oderwanych wydarzeń z nocy i ranka; głównie: „jebany, przypierdolę, kurwa”, jakieś wybrzydzania na pracę, opowiadania o wczorajszym piciu. Wszystko wykrzykiwane ochryple i z pośpiechem. Przez półtorej godziny. Papieros za papierosem, niedopałki wgniatane w podłogę, śmietniczek nie zauważają. W twarzach bezdenne zadłużenie intelektualne, wrogie ale bystre lisie spojrzenia, nad oczami charakterystyczne dla Neandertalczyków wały nadoczodołowe: niewątpliwe ślady ciężkiego i częściowo tylko udanego boju o ewolucję... Jakże trudno powstrzymać odruch rasizmu; podziwiam ludzi z Monaru lub Braci Albertynów, którzy z własnej woli posługują takiemu czemuś, co uważają jednak za ludzi... W wagonie połamane wszystko co się tylko da zniszczyć, wszystkie szyby poszorowane papierem ściernym, wyrwane świetlówki, ściany obsmarowane spray’em. Za oknem czarne połacie wypalanej trawy, gdzieś na dnie tego są niewątpliwie piromańskie dewiacje. Co wiosnę to samo. http://niezapominajka.home.pl/index_trawy.php I nic nie skutkuje.... Mijane stacje porozbijane, rozkłady jazdy pozrywane. To są moi rodacy? W jakim kraju ja żyję? Do Europy? Przecież to jakieś nieporozumienie!

Dosyć! Wysiadam w Warlubiu, jest ciepło, słońce, powoli uspokaja się tętno bezsilnej złości. Tym razem rezygnuję z odwiedzin mieszkającego nieporuszenie od kilkuset lat 2 km na południe w stronę Bąkowa "znajomego" (jest to wspaniały okaz starego dębu o zadziwiającym kształcie. Mam już kolekcję jego zdjęć robionych z tego samego miejsca o różnych porach dnia i roku). Na zachód przez Płochocin, droga wchodzi w ładny las: to już Bory Tucholskie. Po paru km przecinam Mątawę w Borowym Młynie.

Malowniczy wygląd rzeczki podkusił mnie kiedyś (diabeł nie śpi!) do podsunięcia znajomym pomysłu spływu kajakowego. I dałem się namówić na pierwszy odcinek od jez. Radodzierz. Trudno opisać koszmar tamtego przedsięwzięcia (bo na pewno nie można nazwać tego spływem). Płycizny, nieopisana ilość zwalonych drzew, dzienny przebieg 5-6 km. Uratowali mnie Święci Pańscy i zesłali drugiego dnia tak paskudną pogodę, że bez wahania zostawiłem zgorszone bardzo tą małodusznością towarzystwo, załadowałem złożony kajak na wózeczek (to był jego udany chrzest bojowy) - i powiozłem szosą 8 km do Warlubia... To nie było po chrześcijańsku: nie dość, że wymyśliłem tak koszmarną trasę, to jeszcze pozostawiłem bliźnich w opresji. Ale byli oni zadowoleni i po roku kontynuowali spływ! Zaiste: "wsie po swojemu s uma schodiat (ros.)..."

Nieco dalej z lewej ładne jeziorko Rybno (plaża, kąpielisko, w ładnym lesie biwak z daszkiem), 200 m dalej krzyżówka asfaltu. Jadę na zachód. Pamiętam tę drogę sprzed kilkudziesięciu lat: koszmarny piach. Teraz jest to pamiątka po Pakcie Warszawskim: położono asfalt, a środkowy równy i poszerzony odcinek - to pas lotniska polowego. Po lewej w obniżeniu otwiera się sielski widok łąk szerokiej doliny obramowanej dorodnymi sosnami: uroczysko Skrzyniska z wijącą się środkiem Sobińską Strugą. To, i wiele innych podobnych śródleśnych łąk ze strumieniem w Borach Tucholskich - to moje ulubione zakątki. Przy drodze biwak z daszkiem. Oczywiście rozkładamy się nieco dalej, na godzinkę opalania na słońcu. Kilometr wyżej (na północ, w prawo od drogi) jezioro Miedzno. Kiedyś było ono ze trzy razy większe, a na okolicznych łąkach stanowiska rzadkich ptaków. Kilkadziesiąt lat temu (...) widziałem tu po raz pierwszy rzadkiego wtedy żurawia z czerwoną czapką godową, oraz (prawie na pewno) - dropia, jeden z ostatnich okazów w Polsce. W latach 70-tych postanowiono zaprowadzić hodowlę i większość jeziora spuszczono; teraz powstały obszerne łąki. Podobna wycieczka: http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/wiaty.htm

Dalej do Osi, zakupy - i drogą na Tleń. Tuż przed zjazdem przed Tleniem, skręcam w lewo z żółtym szlakiem i przez las wychodzimy nad jezioro, cofamy się w lewo do mostu kolejowego. Za jakiś miesiąc będzie tu kwitło mnóstwo sasanek (to najbliższe Trójmiasta stanowisko tych symboli wiosny). Trasa jednej z atrakcyjniejszych linii kolejowych w Borach Tucholskich. Od kilku lat dogorywa, przeznaczona do kasacji („przeklęte PKP! Kiedy jego władze staną wreszcie przed sądem za stan, do jakiego doprowadzono Koleje w Polsce? Za sabotaż kiedyś rozstrzeliwano...”). Nawet nie chcę czekać na pociąg (pewnie za miesiąc już go nie będzie) i przejazd przez malowniczy most. Za dwie godziny zachód słońca, więc wsiadam na rower i  pedałuję w kierunku Tucholi. Cały czas przez ładny las. Prosta droga na zachód, przez Niemców nazywana była Napoleonstrasse, bo trakt kazał położyć Napoleon przed wyprawą Moskiewską. W Trzebcinach spore jezioro z kąpieliskiem i biwakiem (w sezonie tłoczno), dawniej stacja poczty konnej. Przejazd w Wielkim Gacnie przez kolej Bydgoszcz-Kościerzyna-Gdynia. Ta linia, to skutek wrogiej wobec Rzeczypospolitej postawie zniemczonego Gdańska podczas wojny bolszewickiej (decyzja budowy Gdyni i połączeniu jej ze Śląskiem właśnie tędy. A jezioro w Tleniu powstało po wybudowaniu elektrowni wodnych w Żurze i Gródku - dla zasilania tejże Gdyni w prąd...). Krajoznawstwo jest czymś więcej niż zwykłą turystyka; pozwala właśnie na takie odczuwanie powiązań z przeszłością. Jeszcze 10 km prostego Traktu Napoleońskiego, i na pierwszym załamaniu drogi w lewo - my skręcamy w prawo w las. Po 3 km prostej drogi leśną przecinką jesteśmy na stromej skarpie jeziora Okierskiego. Zachodzi słońce, pas 20 metrów od brzegu pokrywa kaszowaty lód, na wodzie sporo ptactwa. Kiedyś jezioro i jego okolice były rezerwatem żurawi, teraz żurawi jest wszędzie mnóstwo. Rozkładamy się na jednym z niewielu dostępnych płaskich wybrzuszeń brzegu w suchym lesie sosnowym. Jestem bez namiotu, rozpinam płachtę ortalionową, worek, wkładam na siebie wszystko co mam, pies dostaje swoją wykładzinę i idziemy spać. Z daleka trąbienie żurawi. Wieczór i noc dłużą się mocno; najwyraźniej nie doceniłem wczesnej pory roku, bo jest chłodnawo w stopy. Trochę odczuwam także te nieco 50 km, z psem na bagażniku.

Ranek słoneczny, ziemia zmarznięta na kamień, sztywny szron na ortalionowej płachcie. W puszce po piwie gotuję wodę na herbatę i zupkę, o 9-tej ruszamy. Robi się ciepło, śpiew ptaków. Najpierw próbujemy przejść przez mokradła tuż za północnym końcem jeziora; głębiej trzęsawisko jest zamarznięte, ale przejście jest niepewne, więc idziemy drogą kilkaset metrów w górę strumienia i przecinamy go wracając na zachód. Po 200 metrach przy drodze wspaniały wielki paśnik dla jeleni: ze stryszkiem, kryty porządnie strzechą: znakomite miejsce dla 15 osób na niespodziewany biwak w deszczu. Drogą w kierunku łąk nad jeziorem. Zatrzymujemy się w widłach strumienia i Stążki, wśród łąk kilkaset metrów od jeziora. Równie pięknego uroczyska dawno nie widziałem.

W Borach Tucholskich bardzo lubię liczne łąkowe śródleśne doliny strumieni oraz miejsca zarastających dawnych jeziorek. Chociażby rejon Sobińskiej Strugi, liczne łąki wzdłuż drogi Rybno-Osie, tereny na południe od drogi Błędno-Śliwice, rejon na pn-zach. od Zdrojna.

Rozległe podmokłe łąki (jeszcze zeschłe i szare) dwa strumienie, wokół wzgórza porośnięte dorodnym sosnowym lasem, kępy brzóz, niedaleko błyszczy jezioro. Ostre słońce, ogłuszający śpiew ptaków. Opalam się bez koszuli dwie godziny, piwo. Dalej pieszo przez ładny sosnowy las, do drogi i mostku przez Bielską Strugę w Kiełpińskim Moście. Możliwa dalsza droga na północ w rejon pięknego biwaku Woziwoda nad Brdą, prowadzi polami pociętymi siecią kanalików nawadniających kończących Wlk. Kanał Brdy. Teraz kanaliki są suche, bo cała woda skierowana jest do małej elektrowni wodnej. Za mostkiem skręcam w prawo na Białą. W Białej robię pętlę: asfaltem jadę na północ wzdłuż jeziora, a za leśn. Barłogi skręcam w lewo w kierunku Kanału, potem okrężną drogą w rejon przecięcia Bielskiej Strugi z Wlk. Kan. Brdy - na południe od wsi Barłogi.

Bielska Struga ma tu formę kanału irygacyjnego; zachował się interesujący pruski system kanalików i zastawek. Dolina jest użytkowana: ślady świeżo rozrzuconego obornika. Na noc rozkładamy się nad Kanałem, kilkaset metrów za akweduktem. Wieczór ciepły, gwiazdy

W całej okolicy sieć wodna jest niezmiernie zawikłana: Czerska Struga, Bielska Struga, kanały irygacyjne - a wszystko to przecina na dodatek Wielki Kanał. Miała to być próba rozwinięcia hodowli w tej części Borów. Być może chodziło też o źródło paszy dla koni wojskowych. Pozostał interesujący i malowniczy zakątek, z licznymi rozlewiskami oraz kilkunastoma oryginalnymi akweduktami. Największy jest okazały akwedukt w Fojutowie, w pięknej okolicy, ok. 2 km na zachód od Legbąda (dobry biwak nad rozlewiskiem Kanału jest nieco dalej, 200 m przed mostkiem drogi Gutowiec-Woziwoda).

Noc znowu chłodna. Rano nikłe słońce, ale już podczas składania biwaku zaczyna raptownie padać. Przenoszę się pod pobliską ambonę myśliwską; tam jemy śniadanie. Niebo zaciąga się beznadziejnie: decyzja powrotu przez Legbąd, Czersk, po drodze nieco drobnego deszczu. W Czersku decyduję się na podróż pożegnalną przez Bąk, Kościerzynę. Prawdopodobnie PKP dopnie swego po wielu latach przygotowań - i zamknie niedługo tę trasę. (Przeklęte PKP... Przepraszam: już było... Ale nigdy dosyć). W Rębiechowie wysiadam; zjazd do Wrzeszcza jest przykry: trasa ruchliwa i wąska, po drodze zawsze tu wieje. A jak już naukowo  F udowodniłem - rowerzyście wiatr zawsze wieje w oczy..

 

** wariant: WARLUBIE - GACNO - RUDZKI MOST - WIERZCHUCIN

To bodaj moja ulubiona trasa w Borach Tucholskich: są na niej zarówno wyjątkowo dorodne lasy sosnowe, kilka urodziwych dużych jezior, jak i maleńkie zarastające polodowcowe oczka, zielone śródleśne łąki z wijącym się strumykiem, budowle w postaci kanałów z systemem zastawek, największy w Polsce akwedukt, elektrownie wodne na jeziorach zaporowych, liczne (dewastowane obecnie) malowniczo poprowadzone wśród lasów linie kolejowe, stare wioski... Toteż jestem tu ze dwa razy w roku na rowerze i kajaku (bo innych ulubionych moich zakątków mam jeszcze sporo gdzie indziej). Kolorowa jesień wygania mnie tutaj także i teraz, 15 października 2005.

Południowym pociągiem do Warlubia; a ponieważ jest dość późno więc wyjątkowo odkładam spotkanie ze znajomym staruszkiem-dębem koło Bąkowa na inną okazję: mam nadzieję, że poczeka. Jest słonecznie, szybka droga przez ładny las najpierw nad jeziorko Rybno z ładną plażą; nad nim miejsce biwakowe z daszkiem. Znajome skrzyżowanie: Jeżewo - Lipinki - Osie - Warlubie, a za nim pas lotniska polowego z czasów walki o pokój (z tej walki mogło nie pozostać nawet kamienia na kamieniu w Europie...).

Droga ta ma zresztą o wiele dawniejsze wojenne tradycje: pozostała niemiecka jej nazwa: Napoleonstrasse, z czasów wyprawy moskiewskiej. Za lotniskiem jak zwykle skręcam na moje ulubione zielone łąki w dolinie Sobińskiej Strugi.

Przy szosie miejsce z daszkiem. Dalej asfaltem na Osie; z daleka widać charakterystyczną wieżę kościoła z oryginalnym wnętrzem.

Spora miejscowość, wiele sklepów, stacja kolejowa. Na peryferiach Osia piękny stary dom po prawej.

Po 2 km jednak skręcam nad jezioro w Tleniu. Rzeczywiście, w popołudniowym ostrym słońcu odbicie złotych drzew i granatowego nieba w wodzie chwyta nastrojem i kolorem za gardło.

A przecież to tylko stopniowa przemiana barwników liści: szybszy rozpad chlorofilów, antocyjanów, powolniejszy karotenoidów i ksantofilu...

Za Tleniem szosa wiedzie pomiędzy wysokimi ścianami dorodnego boru sosnowego z bogatym mchem; już w cieniu. Zapach jesiennego chłodnego podszycia. Przed Trzebcinami po prawej kolejne biwaki z daszkiem (o tej porze roku zwracam szczególną uwagę na ten szczegół pozwalający na przeczekanie sucho ulewy). Przed samym jeziorem kolejny biwak. Po przecięciu toru linii „węglowej” jeszcze 7 km przez las na Tucholę, a na wyraźnym skręcie prostej dotąd drogi w lewo, my skręcamy w gruntową drogę w prawo. Już szarzeje; prosto przecinką jadąc i prowadząc na przemian, po 2,5 km dojeżdżamy prawie nad jez. Okierskie. Tym razem chcę zabiwakować w jednym z nielicznych płaskich miejsc, jakieś 500 m w lewo. Dochodzimy tam już w zapadającym zmroku; błyskawicznie rozpinam ortalion na noc, rozpalam ogienek w osłonie, na wodę. Kolację dojadamy już zupełnie po ciemku. W pewnej chwili Mucha złowrogo warczy w ciemny las; między drzewami powoli porusza się ogienek papierosa. Właściciel wcale nie kwapi się aby podejść, i to nie z obawy przed psem. Nie lubię takich podchodów, więc zwijamy się i 2 km idziemy przez las w górę Stążki. Co prawda świeci księżyc, ale obawiam się kłusowników, którzy nie zastanawiają się do czego strzelają - więc zapalam czołówkę; w ten sposób co prawda dekonspiruję się na odległość, ale nie ryzykuję postrzelenia. Dochodzimy po ciemku do znajomego paśnika (dobrze mieć takie znajomości w terenie) i tu się rozkładamy na resztkach siana.

Tutaj wysoko w sosnowym lesie jest o wiele cieplej niż tam nad jeziorem. Między sosnami wschodzi księżyc prawie w pełni. Tak przesypiamy ciepłą spokojną noc.

Ranek z zaciągniętym chmurkami niebem; zbieramy się o 7 nieco dalej na łąki nad Stążką. Rozpalam gaz aby nie profanować dymem tego zakątka. Po 8 niebo jest już lazurowe, a zza lasu wychodzi jaskrawe pomarańczowe słońce.

Chodzimy fotografując i filmując,

a po 9 ruszamy najpierw wzdłuż wschodniego brzegu jez. Okierskiego; jest on zarośnięty i mało dostępny.

Koniec słonecznej pogody. Stążkę przecinamy przy leśn. Okiersk (filia Kiełpińskiego Mostu). Jeszcze przez las wzdłuż Stążki (malownicze płaskie śródleśne łąki), dalej przecinamy tor kolejowy Tuchola - Wierzchucin, i szosę Cekcyn - Tuchola. Ponieważ dawno tam nie byłem, skręcamy na zachód. Tu przy drodze kilka krzaczków czerwonych dębów i klonów w słońcu: sesja zdjęć.

Po minięciu Rudzkiego mostu zawracamy na wschód, bo pogoda robi się niezachęcająca, a po kilkunastu  minutach zaczyna padać. Tak mijamy Bysław i kilkadziesiąt metrów przed torem „węglówki” skręcamy w lewo asfaltem na Wierzchucin. Pogoda bardzo kiepska: ciemno, pokropuje; po 3 km zabudowania leśnictwa Wierzchlas; obok pole biwakowe ze stolikami i wiatami. Do rezerwatu cisów (bodaj największego w Polsce) kilkaset metrów na wschód. Teraz nie mam ochoty na zwiedzanie, bo jest szaro i mokro i lada chwila znowu może padać. Na stację dojeżdżamy wraz z ulewnym deszczem. Stacja Wierzchucin ma oryginalny układ peronów wyspowych okolonych torami z Bydgoszczy, Tucholi, Kościerzyny i Laskowic. Kolejne daty budowy i rozbudowy tego leśnego węzła: 1883, 1930.

Mało znany jest fakt, ze w najbliższym sąsiedztwie stacji w czasie wojny funkcjonował niemiecki poligon Heidekraut ("wrzos"), skąd wystrzeliwano rakiety V-2. Zagłębienia w lesie są pozostałościami po wybuchach nieudanych startów tych rakiet. http://www.mmbydgoszcz.pl/3782/2009/10/15/slady-rakiet-v-w-borach-tucholskich?category=news 

Pomimo zakusów władz Kolejowych likwidacji tych linii, na razie jeszcze ruch jest tu imponujący.

Chciałem pofotografować i pofilmować ruch (stoją tu właśnie cztery pociągi),

ale pada tak, że tylko biegnę do mojego pociągu Kościerzyna -Laskowice. Bardzo interesująca trasa do Laskowic: stare stacyjki, pofalowany teren w dolinie Wdy. Trasa na kolejną wycieczkę.

LITERATURA
http://www.osie.pl/historia.html historia okolic Osia
http://bractwoczarnejwody.org.pl/nowa3/bucholc.html  [wszechstronna strona o Wdzie i okolicach]
 

Tomasz Pluciński 
nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F

strona główna

F

strona z indeksem opisów turystycznych