MORZESZCZYN - SKÓRCZ - WDA - KRĘPKI - OSOWO LEŚNE - KLANINY - CZARNA WODA 2-3 grudnia 2006
Z uporem maniaka co jakiś czas robię test normalności wśród wybranej grupki znajomych - namawiając ich na wypad do lasu na 1,5 dnia. Prawdziwie krzepiący jest niezmienny od lat wynik: zawsze okazuje się, że mam całkiem normalnych przyjaciół. Tym razem więc test odpuściłem (ponowię go za jakieś 4 tygodnie - na inaugurację sezonu 2007 nad Radunią. Szykujcie już teraz wiarygodne wymówki...).
Po piątkowych chemicznych pokazach jestem jak zawsze skrajnie zmęczony, wiec zbieram się dopiero po 10. PKP skutecznie zniechęca do wyjazdu: SKM, potem PKP, za każdy odcinek płać od nowa, stój w kolejnych kasach, a rozkładów jazdy szukaj dla każdej spółki w innym miejscu. Kiedy staną oni wreszcie przed sądem za sabotaż gospodarczy? Zatem jadę do Morzeszczyna,
stamtąd na Skórcz; wieje w pysk jak skurcz... Za Skórczem skręcam na Zajączek prostując łuk drogi. Wkrótce napotykam ślady budowanej jeszcze przed wojną autostrady (!) Warszawa-Gdynia; te ślady są od pewnego czasu pasją Krzysztofa. W lesie pachnąca jesienna wilgoć, prawie bez kolorów: szarości, zgniły brąz i czerń.
Tylko mchy pasą oczy jaskrawą zielenią, i siwizną chrobotków; pomiędzy przymglonymi pniami drzew przebija niskie pomarańczowe słońce.
Za Wdą skręcam na chwilę nad zawsze malownicze Bagienka (to bardzo urokliwe trzy małe jeziorka po drodze na Mermet), ale ponieważ się zmierzcha, więc wracam do asfaltu i przecinam go jadąc przez las w stronę mostu kolejowego w rejonie Krępek. Na znajome miejsce nad Wdą, ok. 500 m powyżej mostu, dojeżdżam jeszcze za widna. Cicho, chłodno, bezchmurne niebo. Tyle już razy tu nocowałem; a teraz już niestety bez Muchy. Na granatowym niebie księżyc prawie w pełni. Namiot, ogienek, kiełbaska, kawka. Ustawiam namiot tak, aby „wilcze słoneczko” świeciło do środka.
No i zaczyna się koszmar samotnego biwakowania późnojesiennego: trzeba zagospodarować wieczór i noc - razem ze 14 rozpaczliwych godzin... Radio: w dwójce opera Bizeta; gdyby chociaż Haendla, ale Bizet (no, mogło być gorzej: recital Bacewiczówny...) W jedynce jakieś godzinne bzdury o sportach, Radio Maryja serwuje modły zamiast jakiegoś interesującego tematu na telefon. A w pozostałych programach mają dyżur młodociane półgłówki, które nie mając kompletnie nic i nikomu do powiedzenia - serwują tylko muzyczną sieczkę, tak umownie nazwijmy to dźwięki. Kiedy kilka lat temu przywracano po długiej przerwie całodzienny II program PR - gołębiego serca Zanussi, w wywiadzie użył znamiennego określenia na taki styl: „chłam!”. Pozostaje więc zaaplikowanie piwka. Późno w nocy wychodzę na chwilę na zewnątrz aby „dać upust” nadmiarowi naglących uczuć (jest też termin: „imperatyw kategoryczny”): ciągle oślepiający księżyc, na namiocie biały szron, a dwa kroki obok czarna woda Czarnej Wody. Rozpalam grzałkę benzynową i wrzucam do śpiwora, bo noc naprawdę zimna, jak na typowe - jeszcze letnie wyposażenie.
Ranek szary wilgotny; kawka na mini-gazie, jak zwykle o 9 - Kantata JSB w II PR. Jadę do Młynków, potem na Osowo; a ponieważ przeciera się wyraźnie, więc niezbyt konsekwentnie wracam asfaltem aż na wysokość Klanin, stamtąd w rejon ciągu jeziorek. Są smutne i szare, tylko mchy wspaniałe. Na wodzie ostatniego z tych oczek pływający domek przechylił się tak jakby miał niebawem zatonąć.
Klaniny, Czubek (most na Wdzie), Huta Kalna, Lubiki, jez. Szarmach.
Ostatni zapóźniony klucz gęsi (w grudniu!).
Z Czarnej Wody pociąg - Tczew, Gdańsk.
Myślę, że to ostatnia (w tym roku!) wyprawa w tym stylu: szarość przygnębiająca, wieczór rozpaczliwie długi. No, może coś wypali w Sylwestra. Co Wy na to aby tak gdzieś w plenerze? A nie: wysługując się w pilnowaniu wnuków lub płacąc za koszmar zabawy w lokalu przy stolikach pod dachem, lub podrzemując przy nieśmiertelnym telewizorze. A w Nowy Rok wystawny i nudny do nudności obiad z zaproszoną Rodziną. A jak nie, to jadę gdzieś w góry, może wreszcie w Izerskie.
Tomasz
Pluciński
nowy adres: tomasz.plucinski@ug.edu.pl
F |
||
F |