WARMIA NA ZIELONO czyli

MORĄG - j.NARIE - MARKOWO - ORNETA - PIENIĘŻNO - j.PIERZCHALSKIE - TOLKMICKO - ELBLĄG   7-10 maja 2022

 

**ostatnia aktualizacja 29.05.2022

i dalej:

ZIELONY OBERLAND  czyli:

SAMBOROWO - KORBAJNA - MIŁOMŁYN - MORĄG - j.NARIE - MARKOWO - PASŁĘK   3-7 czerwca 2021

 

j.NARIE - ORNETA - PIENIĘŻNO - PASŁĘKA - SŁOBITY - ANGLITY - PASŁĘK - GRONOWO  10-12 kwietnia 2015  

 

MORĄG - ORNETA - PIENIĘŻNO - jez. PIERZCHALSKIE - TOLKMICKO - ELBLĄG   (+ KOLEJOWE: IC, promocje rowerowe)     30 kwietnia-3 maja 2009

 

Po marudzącej wiośnie marcowo-kwietniowej, w połowie maja pogoda i zieleń; rower z Sunią ładuję na Oruni (z dworca w Gdańsku kolejny rok wolę nie korzystać, skandaliczny remont trwa już chyba z 10 lat!). Morąg wita czerniejącym niebem ciepło i lada chwila może padać. Jazda na N i zjazd w rejonie NW końca j.Narie, obrzeża Gulbit. Takie-sobie miejsce ale świeża żółtawa zieleń buczyny aż łapie za gardło. Zatem będzie dalej sporo zielonych obrazków...

 

 

 

 

 

 

 

Ciepła, spokojna noc. Rano zjazd na łąkę na której gościliśmy z Michałem w zeszłym roku (opis - niżej), widok bajkowy. Dwa żurawie majestatycznie długo zataczają koła jakby bez celu ale na pewno dla przyjemności, bo widok z góry, optymizm i radość z bycia razem aż bije z ich zachowania, pokrzykują z wiosennej emocji i mi się to też udziela. W Niebrzydowie skręt na NW na Markowo i Klekoty, w tych okolicach jeździliśmy kiedyś (opis - niżej). Na pięknych łąkach Rybaczówki przylegających do stawów rybnych rozsiadamy się niedaleko zeszłorocznego naszego biwaku z Michałem. Tym razem zieleń łąki jest jeszcze wiosenna.

 

 

 

Stromą ścieżką lasem ok. 150 m pod górę w jaskrawej zasłonie świeżej zieleni do leśnego Mauzoleum Dohnów-Lauck 

https://www.youtube.com/watch?v=bUzUtcgMH_8   

http://www.nakole.net/w_20140907.php  interesująca strona rowerowa

http://www.marienburg.pl/viewtopic.php?t=5135

 

Jeden z rodu w latach 30 przejawiał sympatie do tworzącego się ruchu hitlerowskiego, i taką symbolikę otrzymał w tym leśnym mauzoleum. Polana otoczona kamiennymi megalitami z pragermańskim nastrojem, z płytą grobową pod którą już zresztą nic nie ma, wielkim kamieniem z wykutą swastyką i cytatem ewangelicznym nawiązującym do Hitlera.

 

 

Ciekawy przyczynek do mentalności panujących w okolicy Dohnów – podpory niemczyzny na tych ziemiach. Zupełnie śmieszne były sugestie, że ta swastyka to sanskrycki symbol ognia i radości, a Adof Hitler to przypadkowa zbieżność nazwiska. Obiekt zaistniał w Necie dopiero kilka lat temu, i zaklinano aby nie podawać dokładnej lokalizacji. Jedyny sensowny sposób dostania się do niego prowadzi od dołu od łąk Rybakówki, Klekotek i stawów, a nie od Markowa przez koszmarnie zarośnięty las.  Podzielam patriotyzm grup narodowych, ale uważam, że powinno to założenie przetrwać aby było dowodem jak mroczne sympatie miały tutejsze junkierskie sfery. A trudno mnie podejrzewać o jakiekolwiek sympatie do niemczyzny! Trudno byłoby o głupsze sposoby manifestowania patriotyzmu, jak niszczenie pamiątek – nawet wrogich. Ale zupełnie inną rangę ma napis Danzig na czole pięknego zabytkowego tramwaju kursującego odświętnie po Gdańsku; lub szokujące dla mnie nazwanie ronda ulicznego za Jasieniem: Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk – II RP, lub wkopywanie replik wersalskich kamieni granicznych (zdjęcia w opisie na końcu http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/2020%201%20cz z 12 czerwca 2021 pod koniec). Bo Wolne Miasto Gdańsk (angielskie machinacje wersalskie) było jednak klęską polskiej polityki i skończyło się hekatombą polskich gdańszczan. Historyczne pamiątki które przetrwały, powinny pozostać - ale czym innym jest celebrowanie utworzenia wrogiego tworu politycznego i kreowanie całkiem nowych pamiątek. Takie czasy… Zainteresowanym historią tego skrawka ziemi bardzo polecam wersję www książki A.Czaplińskiego Kamienie Wilhelma http://kamienie-wilhelma.net.pl/  ; doskonałe opracowanie o junkierskim rodzie Dohnów i cesarskich koneksjach i dewiacjach.

Opis pierwszej wycieczki do Markowa http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/markowo 

 

Teraz znak czasu; zwalone wichurą na postument dorodne drzewo, na szczęście płyta kamienna nienaruszona. Silne słońce ale wzmaga się coraz mocniejszy zimny wiatr. Po drodze na Ornetę i dalej na Pieniężno widoki na okoliczne drogi i zakątki są tak piękne, że nadają się na zimowe seanse rozpraszania smętku dłużących się krótkich szarych dni grudniowych.

 

 

 

Do Pieniężna ledwie dojeżdżam zziębnięty, zakupki i zjazd wzdłuż Wałszy pod wysokim wiaduktem remontowanej linii Braniewo – Olsztyn. Jar Wałszy w jaskrawej zieleni, niecały kilometr dalej mostek i znajoma polana z wiatą na 80 miejsc przy stolikach, miejscem na ognisko, tuż obok leśniczówka w której jeszcze nigdy nikogo nie zastałem. Dojechałem prawie na czworakach: zimny wiatr, 17 kilogramów ekstra, 63 km… Dwa tygodnie po powrocie, ale jestem jeszcze połamany. Czyżby "siątki", w tak młodym wieku?

 

 

 

 

 

Wieczorny chłód, najpierw rozstawiam namiot który natychmiast zajmuje Sunia, także zmęczona; ognisko do zmroku i odrobina płynu skutecznie optymizującego zmaltretowanego rowerzystę. Ptaki, zieleń, gwiazdy, nareszcie sami… Rano słońce, szybkie śniadanie, jedziemy kawałek w jar wzdłuż Wałszy: naprawdę wspaniałe miejsce chociaż nie tak rozkwiecone jak kiedyś (opis na końcu tej strony). Za Domem Misyjnym Werbistów (polecam zwiedzić, zbiory etnograficzne ze świata) w stronę Płoskini.

Ranek upalny, bocznymi drogami, ponownie piękne widoki w szpalerach zieleni.

 

 

 

 

 

 

W Chruścielu uzupełnienie piwa, jedziemy na znane miejsce biwakowe nad zalewem w Piórkowie. Rampy kolejowe w okolicy pilnowane, zapewne mają jakieś nowe interesy po sankcjach na Rosję... http://www.starejuchy.pl/kolej/wrpbran/wrpbraniewo.htm  .  Nad Zalewem  odnowiony pomost ale już nie nad wodą ale ławicą. Nigdy jeszcze nie widziałem tu tak niskiego poziomu wody: większość dawnego lustra wody to łachy smrodliwego mułu, muszę uważać żeby piesek nie pobiegł się napić bo bym go już nie wyratował z grzęzawiska.

 

 

Nocujemy kilometr dalej w dzikim miejscu.

 

 

 

 

Diabelskie jary dopływów Narusy i Baudy (naprawdę koszmarne) przekraczam ustalonym traktem Wierzno-Jędrychowo-Krzyżewo-Pogrodzie. Po drodze mimo chłodu opalanie na golasa na osłoniętej od wiatru polance, Sunia nie daje się namówić na zdjęcie czarnego futra.

Kawałek przykrą dla rowerzysty drogą Frombork-Milejewo-Elbląg, w Pogrodziu zakupy, zjazd na Tolkmicko. Szukamy nowej (dla mnie) wieży widokowej. Prawie dojeżdżając do centrum trzeba skręcić koło kapliczki po lewej, w lewo w drogę gruntową zawracającą w stronę wyżyny, po kolejnych 50 m, przy krzyżu jechać nie lewą odnogą ale prosto pod górę, wśród plantacji porzeczek. Po ok. kilometrze docieramy pod nagie wzgórze z wysoką zadaszoną wieżą widokową. Mnóstwo miejsca na namiot, miejsce na ognisko, piękny widok na Tolkmicko i Zalew ale brak wody. Niestety ślady bytności miejscowych. 

Wycieczka w rejonie Tolkmicka - Braniewa http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/2020%201%20cz (z 3 czerwca 2020, trzeba odszukać).

 

 

 

Noc pochmurna z wichurą, rano jazda w wietrze do Elbląga. Jedna z piękniejszych wycieczek od lat.      

  

 

 

ZIELONY OBERLAND czyli:

SAMBOROWO - KORBAJNA - MIŁOMŁYN - MORĄG - j.NARIE - MARKOWO - PASŁĘK   3-7 czerwca 2021

 

 

Trudna zima w stresie epidemicznym, z tragicznymi odejściami wśród bliskich, oczekiwanie na optymizm wiosenny, a potem ślimaczenie wiosny. Kilka krótkich wypadów w przyrodę, dopiero teraz sezon jakby się rozpoczął. Bardzo kiepska kondycja zniechęciła mnie do kajaka na przełomie maja, teraz również. Udaje się jednak namówić Marysię i Michała K. znanego podróżnika, nietuzinkowego człowieka, na rower na Pojezierze Iławskie znane kiedyś jako Oberland. Do dziś nie ma polskiej zadowalającej nazwy tej krainy pomiędzy Powiślem a Warmią.

 

W Boże Ciało (ciekawe, jak „oni” przechrzczą to niebawem „po nowemu”?) kasa sygnalizuje brak miejsc na rower, ale nie bardzo się tym przyjmujemy, ta dezinformacja to standard na PKP. Natomiast nie stać mnie na nerwy targania się z rowerem po tymczasowych przejściach remontowanego od lat (!) kolejny raz dworca w Gdańsku. Jedziemy na Orunię, tam na peron wchodzi się z ulicy, i nie ma tam kasy, więc co najwyżej się nie zabierzemy (ale w spokoju i bez nerwów). W olsztyńskim PR nadspodziewanie pusto, bez problemu ładujemy się wraz z Marysią, a sympatyczny konduktor jest już uprzedzony przez Michała jadącego z Wrzeszcza. A więc pandemia oszczędziła urzędasów z Kolei którzy w dobrym zdrowiu w dalszym ciągu podtrzymują bałagan kolejowy…

 

fot Michał K.

 

fot Michał K.

fot Michał K.

Szybka spokojna jazda do Samborowa za Iławę (w nowych składach PR nareszcie nie ma drzwi na końcach jednostek, co było dla lumpów pretekstem do traktowania tych przedziałów jaki eksterytorialnej stajni dla elity pasażerów, a sejmowa poprawka usunęła jakąkolwiek możliwość egzekwowania przez obsługę zakazu smrodzenia papierochowego i zapijania się piwem). Pofalowanym terenem jedziemy w kierunku Kanału Elbląskiego w okolicę Karnit. Kilka lat temu podczas spływu z Ostródy odkryliśmy urocze miejsce na wąskim skrawku pomiędzy Kanałem i płynącą równolegle o 50 m rzeczką Korbajną. Życzliwość gospodarzy jest niezmienna, a teraz zastajemy tu sporą grupę młodszych członków rodziny. Powitanie było tak sympatyczne, że zdecydowaliśmy się na przyjęcie zaproszenia na rozstawienie namiotów na uboczu. Bardzo sympatyczny wieczór przy ognisku.

 

 

 

W piątek lenistwo graniczące z wszeteczeństwem do południa, jazda w rejon wrót bezpieczeństwa zamykających końcowy odcinek kanału poprowadzonego akweduktem ponad j. Karnickim. Na zdjęciu wrota przylegają do bocznej ściany Kanału celowo tu zwężonego, aby w razie katastrofy wytworzył się tu silny prąd wody, jak z zwężce Bernoulliego. W razie powstania dużego uszkodzenia obwałowania akweduktu, gwałtownie spływająca woda z ogromnego Jezioraka spowoduje zassanie wrót w nurt i zatrzaśniecie ich w występ (rygiel) po drugiej stronie zwężenia. Drugie wrota są na początku akweduktu, pod mostkiem Mozgowo.

 

 

Kanał Elbląski budzi zainteresowanie samym sposobem transportu statków po szynach po lądzie. Niewielu zwiedzających zdaje sobie sprawę jak kapitalny był pomysł zniwelowania 100 metrowej (!) różnicy poziomów Jezioraka i Druzna na odcinku zaledwie 10 km, i jak oszczędna jest gospodarka wodą. Tych 5 pochylni zastąpiło ok. 20 tradycyjnych śluz! Prawie nikt z wodniaków nie fatyguje się aby obejrzeć jeszcze bardziej interesujące działanie maszynowni napędzanej wodą, ciągnącej linę z wózkami – a jest to rozwiązanie światowej skali. Także niemal nikt nie docenia owych wrót bezpieczeństwa chroniących okolicę przed skutkami ew. katastrofy wodnej. Jest jeszcze jeden kapitalny szczegół, którego jednak nie widać na co dzień, bo usytuowany jest pod wodą. Zwróciłem kiedyś uwagę na nietypowe koła wózków: podobnie jak kolejowe mają kołnierz chroniący przed spadnięciem z szyn; ale każde koło ma po DWA toki jezdne z kołnierzem pośrodku. W trakcie wpływania (i wypływania) wózka pod wodę, jedzie on nie na dwóch, ale tym krótkim odcinku na CZTERECH szynach: przód na mniej stromej a tył na bardziej stromej (każda para osi pod różnym kątem). Stromy zjazd jest znacznie wypoziomowany w ostatniej fazie, co zapobiega uszkodzeniom (złamaniem) dłuższych jednostek. Genialne…

 

Po załadowaniu pieska na tańczący rower po minucie stwierdzam brak Garmina który nieopatrznie trzymałem luzem w kieszonce koszuli. Wracam do miejsca użerania się z tańcującym rowerem, Garmina tutaj także nie ma… musiał wypaść mi w miejscu gdzie kładłam i mocno przechylony podnosiłem rower z trawy (bujnej w tym miejscu). Pobieżne przeszukanie bez rezultatu, więc z ofiarną pomocą Marysi ze złością wyrwaliśmy chyba z hektar trawy w okolicy. Garmina nie ma… Znalazł się w końcu w tym pierwszym miejscu, kopnięty przez nieuwagę pod kępę koniczyny, w trakcie szamotaniny załadunki pieska. Oj, czemu mój Garmin najwyraźniej mnie nie kocha? W Miłomłynie (czy to aby nazwa nie jest omyłkowa; Liebmüchl to raczej Liwski Młyn?) zakupy, jedziemy stromymi drogami na Tardę i wzdłuż j. Bartężek do Wińca.

 

Tu wobec niewyraźnej pogody anektujemy wiatę kąpieliska gminnego (zaśmiecona potężnie), igraszki kulinarne i popijanie winka. Koleżeństwo rozstawia namioty pod dachem, ja przenoszę się na noc nad jezioro. Śpi mi się tak dobrze, że nocny deszcz zauważam dopiero jak podsiąka mi śpiwór w niedokładnie zamkniętym namiocie. Marysia musi wcześniej wracać, my rozważamy przedłużenie do poniedziałku. Nieznaną mi leśną trasą pomiędzy Rudą Wodą i Bartężkiem przez Wenecję do Morąga. Tu obiad w sympatycznej Parkowej. I na N, chcę zabiwakować w pięknym miejscu z widokiem na Narie. Niestety teren wykupiony i ogrodzony, na działce widzę trzech biesiadników.

 

Idę pertraktować, reakcja sympatyczna: dostajemy miejsce z widokiem z góry na jezioro. Kiedy idziemy z Michałem, rozpoczyna się rozmowa, gospodarze są zainteresowani udziałem Michała w komisji po bulwersującym wypadku wspinaczkowym, doszukują się innych wspólnych znajomości. Rano dostajemy na drogę wzmocnienie w postaci dużej porcji pizzy. Kolejny sympatyczny epizod towarzyski. Znowu lenistwo w słońcu, ruszamy już po południu.

 

 

 

 

W Markowie lustracja z zewnątrz odbudowanego pałacu, dość smętna. Usiłuję niebacznie doprowadzić nas od góry do leśnego cmentarza-mauzoleum. Pola zaorane, zboże po pas, dawna droga zarośnięta nie do przebycia, początek lasu absolutnie nie do przebycia. Zjazd asfaltem prawie do Klekotek Młyna, pierwszym zjazdem na rozległe łąki otaczające stawy rybne. Bujne rozkwiecone łąki  są tak piękne, że po kilometrze jazdy decydujemy się na wspaniały wiosenny biwak.

 

 

 

 

 

 

 

 

Rano idę ok. pół kilometra (trzeba przeciąć strumień), i stromo w górę ok. 150 m wyraźną ścieżką leśną do niedoszłego wczorajszego mauzoleum. To pamiątka z rodu Dohnów, największego w tej części kraju, jednego z filarów wspierających Pruskość. Więcej na YT:

https://www.youtube.com/watch?v=bUzUtcgMH_8

https://www.youtube.com/watch?v=uNcJPSodUh4

 

Wylegujemy się bezwstydnie na naszej łące, gorąco. Do Pasłęka dłuższą drogą, ale przynajmniej asfaltem. Polecam jednak wybrać dłuższy wariant, bo chamstwo kierowców wielokrotnie wprawiało mnie o falę grozy i emocji.

Dwie przesiadki, w Elblągu Michał podejrzanie podpytuje mnie czy bym czegoś nie zjadł? Kiedy w Malborku czekamy ponad 40 minut, na peron wychodzi sympatyczna osoba ze sporym pakunkiem, dobra znajoma Michała. Jakby nigdy nic wyjmuje sporą paczkę jeszcze ciepłych kanapek (doskonałych), półmisek sałatki z pomidorów, termos z herbatą, kubeczki, łyżeczki.

 

 

Michał wykorzystał swoje znajomości, i telefonem zasugerował tę ucztę. Pani jest nauczycielką z tutejszej szkoły, Michał był tu często zapraszany z podróżniczymi prelekcjami, a również ja prezentowałem tutaj kilkukrotnie chemiczne różności. To jeszcze jedna, ale nie ostatnia towarzyska miła niespodzianka podczas tej wycieczki. W pociągu siedzi na ławeczce interesująco wyglądająca dziewczyna filigranowej postawy: burza rudych włosów w bardzo zadbanej niedbałości, cieniutka mini - bluzka, wszystko dobrane i harmonizujące ze smakiem. Nie wytrzymuję, i podchodzę zgłaszając swoje uznanie dla filigranowej kolorowej rokokowej miniaturki (nawiasem mówiąc, z rowerem). Sympatyczna reakcja, co Michał oczywiście uwiecznia.

 

Podczas tych kilku minut jazdy pomiędzy Orunią a Wrzeszczem mój przyjaciel zdążył z właściwą sobie łatwością wejść w zażyłość i uzyskać mnóstwo szczegółów od naprawdę interesującej pasażerki. Ot, cały Michał…

Wycieczka bardzo udana, w znacznej mierze dzięki dobranemu świadomie składowi uczestników - przyjaciół. Zieleń wiosny, błękitne niebo i kilka krajoznawczych atrakcji na dodatek. Zachęcam do zwiedzania tego dawnego Oberlandu.

Polecam także interesujący portal Pawła Buczkowskiego NaKole

http://www.nakole.net/w_20201007-11.php

http://www.nakole.net/w_20160831.php

http://www.nakole.net/w_20150518.php 

        inna wycieczka rowerowa po okolicy http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/pograniczem 

 

 

NARIE - ORNETA - PIENIĘŻNO - PASŁĘKA - SŁOBITY - ANGLITY - PASŁĘK - GRONOWO  10-12 kwietnia 2015    

 

Wiosna robi wrażenie że się wreszcie namyśliła. Postanawiam powtórzyć z niewielkimi modyfikacjami wiosenną wycieczkę sprzed lat. Tym razem porannym pociągiem za Morąg, wysiadam w Żabim Rogu. Wieje, ale jest słonecznie i radośnie. Okrążam Narie tym razem od E.

 

 

 

 

 

 

Boguchwały… cóż to za dziwaczna nazwa. Dla kilku moich przyjaciół wręcz oburzająca; toć taki klerykalizm obraża ich uczucia antyreligijne! Przecież nie wolno tak narzucać społeczeństwu klerykalizmu. Tylko patrzeć jak będą gotowi wytoczyć proces władzom o dyskryminację… Ależ dziwactw się namnożyło (są szanse, że taki proces by wygrali). A krzyże przydrożne - to dopiero problem! Ale wszystko już było i nic to nowego; w Konstytucji ZSSR był zapis gwarantujący każdemu obywatelowi swobodę propagandy antyreligijnej (sic!). Takie czasy… Zobaczymy, czy i ja nie oberwę wkrótce za te moje prześmiewki; już przez rok miałem cenzurę na link do mojej strony prywatnej na serwerze! 

 

Po drodze przylaszczki. W Ponarach zjeżdżam w obręb dawnego pałacu. W pięknym albumie Państwa Garniec „Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich”

https://www.google.pl/search?q=garniec+pa%C5%82ace+i+dwory&gws_rd=cr&ei=yVLMVZ7vG8ToywPrraLgBQ

jest opisany epizod po wkroczeniu Armii Czerwonej. Właściciele Ponar emigrowali w panice wraz z masami Niemców, pozostała tylko starsza Pani Rodu aby być razem z nieliczną służbą. Została skazana na śmierć. Elegancki oficer zaprosił ją do partii szachów przy kawie. Po skończonej grze wyrok wykonano…

 

 

 

 

Po wojnie zwykłe koleje: początkowo ośrodek szkoleniowy i wypoczynkowy, potem PGR, potem jakby niczyj - miejscowe lumpy jak umiały tak próbowały dewastacji. Potem prywatny i także opuszczony. Nawet obecnie próbowano rozebrać niszcząc przy okazji, zabytkowe piece kaflowe…

 

 

 

Resztki owych pieców, drewniana klatka schodowa, oryginalne stropy poddaszy, park nad jeziorem. Teraz własność kogoś prywatnego kto nie interesuje się zbytnio jego stanem, a jest pod opieką nadzorującego, który wykazuje wiele sentymentu i zaangażowania w utrzymanie resztek tego obiektu. Całość jednak bardzo przygnębiająca.

http://mojemazury.pl/62614,Ponary-palac-z-konca-XVII-wieku.html#axzz3hdspjrjB

http://www.forum.eksploracja.pl/viewtopic.php?f=134&t=14733

 

Po drodze przylaszczki, fiołki, lepiężniki. Miłakowo wspominam z dawnego paskudnego spływu kajakowego koszmarkiem o nazwie Naryjka vel Miłakówka. Spieszę się na Ornetę.

 

 

 

 

Przed zwalonym mostem kolejowym linii Morąg - Orneta po lewej ustawiono kilka wielkich pni drzew w ogrodzeniu: to mini-rezerwat owadzi. W Ornecie tylko krótki postój, jest nabożeństwo,

 

 

 

 

 

a mi spieszy się do Pieniężna na coś zgoła przeciwnego niż nabożeństwo… Przy szosie nieco w krzakach odnajduję odnowiony pomnik gen. Czerniachowskiego.

 

 

 

 

Ten generał był postacią wielce zasłużoną. Zasłużony, tyle że nie dla nas. Dowódca operacji frontowej w Prusach Wschodnich, zginął dość przypadkowo poza linią walk, wsławił się haniebnie zaproszeniem polskich dowódców AK na rozmowy których bezpieczeństwo osobiste gwarantował „cziestnym oficierskim słowom”. Wylądowali w Moskwie… No i co z tym zrobić? Nie rozliczono się z tym kuriozum gdy był na to czas, teraz nie ma dobrego rozwiązania. Jeszcze Putin gotów się obrazić i zbrojnie zareagować zgodnie zresztą z obecną doktryną…

Tego, że jego imieniem nazwano po wojnie Wystruć, Insterburg -  niech wstydzą się Rosjanie (zupełne zresztą nie rozumieją oni, dlaczego by mieli…). Ale dla nas bardziej haniebny jest fakt wystawienia mu pomnika w naszym kraju - przez Polaków… Pomnik był wielokrotnie dewastowany w ostatnich latach, za co wszczynano postępowania karne, zapewne pod naciskiem rosyjskim; niewiarygodne… Teraz zapadła wreszcie decyzja o rozbiórce tego nieporozumienia. Trochę zrehabilitowano się za zwłokę, i rozbiórkę przeprowadzono w  symboliczną datę 17 września.

Wiele lat temu w wywiadzie T.Torańskiej „Oni”, bodaj Ochab wręcz uważa, że towarzysze radzieccy w ten sposób chcieli pomóc towarzyszom polskim w rozwiązaniu problemu i spacyfikowaniu patriotów. Przyczynek do mentalności komunistów… Ale żeby wystawiać pomnik? I tak już miałoby być na wieki wieków? Swoja drogą: chciałbym znać nazwisko nadgorliwego partyjniaka, który kiedyś polecił postawienie tego zepsutego jaja… Pomnik jest ostentacyjnie czczony przez Rosjan z pobliskiego Kaliningradu (też osobna historia z tym Patronem raczej wątpliwej chwały, nawet Rosjanie kilka lat temu zastanawiali się jakby to zmienić), obmalowany niedawno czerwono przez polską młodzież. A w Gdańsku niedawno próbowano przywrócić jako pamiątkę historyczną dopisek „im. Lenina” na bramie stoczniowej. Krajoznawstwo podsuwa nam i takie wątki, są one zresztą bardzo pouczające i należy je eksponować.

http://www.portel.pl/artykul.php3?i=41854

http://dzieje.pl/artykulyhistoryczne/kontrowersje-wokol-smierci-gen-czerniachowskiego

http://dzieje.pl/tag/iwan-czerniachowski

 

Jest zimno, zmierzch, przeprawiam się szybko wzdłuż Wałszy pod mostem, jazda ok. 1,5 km malowniczą doliną do znajomego biwakowiska z wiatami.

 

 

 

W leśniczówce nikogo nie ma, rozstawiam namiot już prawie po ciemku. Noc bardzo zimna.

Rano słońce ale i mgiełka, całe dno doliny jest jak kolorowy bajkowy ogród: zawilce, przylaszczki, kokorycz, śpiew ptaków. Jadę ścieżką wzdłuż Wałszy, miejscami droga nieco stroma i trudna, liczne ładne miejsca widokowe.

 

 

 

 

 

 

Ta ostatnia plansza zbulwersowała mnie jako chemika. Przykład grubej nieścisłości, wymaga dokładniejszego omówienia w innym miejscu, bo zagadnienie jest interesujące i nie takie proste. W ciągu jakich 12 godzin? Podczas dnia czy w nocy...

Na wysokości kapliczki po drugiej stronie mostek jest zwalony, wracam do przeprawy i po pozostawieniu roweru najpierw idę trudną ścieżką do tejże kaplicy, potem bardzo stromo na krawędź doliny do wieży widokowej, niezbyt interesującej. Na drugą stronę rzeki, podjazd do domu oo. Werbistów, zwiedzam muzeum z wystawą pamięci  kard. Wyszyńskiego.

 

 

 

W dużym upale przez Płoskinię, Szalmię; na drugą stronę Pasłęki, do mojego starego miejsca nad jeziorem na SE od Chruściela. Jestem zmordowany upałem, kolacja przy mini-ogniu, szybko spać. W nocy przewiewa front, gwałtownie spada temperatura, zaczyna silnie wiać, deszcz… Po śniadaniu wiatr jest tak potężny i zimny,  że rezygnuję z jazdy nad Zalew, wykręcam na Stare Siedlisko, Nowicę, Słobity co prawda po brukulcach, ale za to pod górę i pod silny wiatr... W Ławkach ruiny kościoła.

 

 

 

 

 

 

W Słobitach ogrodzenie ruin pałacu jest rozebrane, ale obiekt pilnowany. Dawny dworzec Ostbahnu; od paru lat ruchu pasażerskiego nie ma.

 

 

 

W Anglitach pięknie położony dworek nad stawkiem.

 

 

Do Pasłęka jazda pod potężny wiatr, w Pasłęku liczę na pociąg, ale moje informacje Netowe i miejscowy RJ są sprzeczne, nie ma kogo spytać o informacje.

 

 

 

 

Ze złości decyduję się na jazdę do Gronowa PKP przez Jelonki, mocno niepasującymi drogami. Interesujący obiekt i otoczenie w Śliwicy k. Rychlików - śpichlerz i zespół pałacowo-parkowy.

 

 

 

http://www.rychliki.pl/historia/59-sliwica-niem-nahmgeist

Mam mało czasu, wichura w pysk, a nie mogę się spóźnić, bo mnie przewieje i odchoruję to. Skrajnie zmordowany dojeżdżam 10 min przed czasem, dziś ponad 80 km. Ależ Opaczność się wykazała refleksem, aby zajść mi za skórę zmianą pogody…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MORĄG - ORNETA - PIENIĘŻNO - jez. PIERZCHALSKIE - TOLKMICKO - ELBLĄG   (+ KOLEJOWE: IC, promocje rowerowe)      30 kwietnia - 3 maja 2009

Nieco podobna trasa:   http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/braniewo.htm

oraz:  http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/sztutowokrynicatolkmicko.htm

oraz:  http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/pogranicze.htm

 

3 dni wolne TAKIEJ WIOSNY aż prosiły się o kajak. I zwykły scenariusz: jedni moi przyjaciele mają inne plany, inni muchy w nosie, innym „jakoś się samo tak ułożyło”, inni nie mogą ruszyć w czwartek wieczorem, ale jak najbardziej w piątek raniutko (a więc jeden dzień z głowy); inni już od południa zapobiegawczo w niedzielę muszą wracać aby być w niedzielę nie za późno (a więc jeden kolejny dzień z głowy). Wkurzyłem się na to wszystko, i w czwartek wieczorem z rowerem i psem jadę na wieczorny pospieszny do Olsztyna. Myślałem, że zapłacę z 5 zł więcej niż za oso. Tłok straszliwy przy kasie, bez biletu forsuję skomplikowany system stromych a wąskich drabin (można to od biedy nazwać toto schodkami) najeżonych prętami, klamkami i zapadniami (nazywa się to „wagon rowerowy”). Konduktor wypisuje mi bilety od których aż przysiadłem: 47 zł !!! (co prawda wraz z wypisaniem biletu, ale 50% jednakowoż). Czyli prawie trzykrotnie drożej niż w osobowym!!! Czy u diabła nie zdają sobie sprawy, że to ceny nie dla zwykłych ludzi? Może chodzi o schizofreniczną koncepcję wygaszania popytu? Czy tylko głupota czy aż sabotaż? W Jeleniej widziałem na dworcu schowek na bagaż: 8 zł! No więc ciąg dalszy na temat Kolei,F sprzed tygodnia (są tam już kolejne uwagi). Nie tak dawno pociągi pospieszne przejęła spółka IC. Nie zwracałem na to specjalnej uwagi, ale ceny zwykłych pospiesznych liczą teraz wg taryfy podobnej jak luksusowa IC. A również zdublowaną stawkę za rower i psa. Coś niewiarygodnego, ale właściwie nikt z dziennikarzy nie napisał, że to zwykły zamach rozbójniczy!

 

W Morągu wysiadamy prawie o zachodzie słońca i gorączkowo w resztkach światła pedałuję na północ. W rejon krańca jez. Narie docieramy już po ciemku, i po omacku wyszukuję płaski teren z sosenkami. Wiatr ucicha, półksiężyc i hałas rzekotek; dalej nieco niżej błyszczy wąski kraniec Narii. Złudne wieczorne ciepło rozeszło się w nocy i przyszedł chłód.

 

 

 

 

 

Rano zbaczamy wzdłuż Naryjki; to moje paskudne wspomnienie kajakowe sprzed lat. Zaprosił mnie kolega do swojego kajaka i namiotu. Dwa dni koszmarnego przepychania po przeszkodach i moja dezercja, bo na szczęście od dawna nie mam kompletnie żadnych sportowych dewiacji. Ambitnych pozostałych kajakowców pokarały wtedy duchy wyższe. Jeden uczestnik wlał do kalosza pół litra wrzątku. Dodam, że był to jego własny kalosz. I niebanalny szczegół, że w tym kaloszu była wtedy noga. Uściślam, że jego własna. Drugi przy przeskakiwaniu **-dziesiątego pnia zdarł sobie paznokieć z kciuka nogi. Trzeciemu chrupnęło w kręgosłupie. Oj, jest jednak chyba sprawiedliwość na niebie, ziemi i wodzie… Ale w rok później to samo towarzystwo "łoiło" Naryjkę dalej - dla honoru (?!). A tak niewinnie ta paskudna Naryjka (alias Miłakówka, przepraszam za brzydkie słowa) miejscami wygląda!

 

 

 

 

Po drodze obok szosy pozostałość kolejowego mostu Morąg - Orneta nad Pasłęką

 

 

Orneta sympatycznie odbudowana; ratusz i kościół z bogatym wnętrzem, a zewnątrz oryginalne ceglane fryzy.

 

 

 

 

 

3 km na wsch. barokowe miejsce odpustowe Krosno, przypominające Świętą Lipkę.

 

 

Na północ przez paskudne piachy (no, jednak mam wątpliwość, czy jest sprawiedliwość na ziemi). Wieczorkiem dojeżdżam do Pieniężna. Z nazwą miasteczka jest cała historia. Po wojnie krótko nazywało się ono Mąkowory, co było bezpośrednią kalką niem. Mehlsack. Potem, w ramach większej akcji zacierania śladów niemczyzny patriotycznie dedykowano ją Sewerynowi Pieniężnemu. Nie mam nic przeciwko tej zasłużonej postaci, ale takie przechrzciny prowokują po jakimś czasie do kolejnych zmian, i nie ma temu końca. Tu sygnalizuję, że do wielu nazw już się przyzwyczailiśmy, ale warto wiedzieć, że podobne jest pochodzenie nazw Giżycka, Mrągowa, Barczewa, Samulewa, Kętrzyna. Jakaś to wszystko wątpliwa nadgorliwość… Jak również chociażby przechrzczenie przystanku ponurego komunistycznego patrona Nowotki na Gdynia Wzgórze Św. Maksymiliana Kolbego. A w latach 1953-56 Katowice przemianowano na Stalinogród (pierwotnie tego zaszczytu miała dostąpić Częstochowa, ale Morcinek tak to wyperswadował: "ludzie będą się teraz modlić do Matki Boskiej Stalinogrodzkiej")  http://wiadomosci.polska.pl/kalendarz/kalendarium/article.htm?id=35322   Zjeżdżam w zachodzącym słońcu w wąwóz Wałszy. Strome, a wręcz urwiste brzegi porośnięte gąszczem stanowiły od dawna turystyczną atrakcję; nieco podobnie jak jary okolic Elbląga i Próchnika.

 

 

 

 

 

Trzeba gdzieś zanocować. I niespodzianka: jakiś kilometr od Pieniężna trafiam w wąwozie na płaską trawiastą polanę z wiatami, stolikami, obok leśniczówka. Wyjątkowo urocze miejsce, gdzie rozkładamy się na noc. W zachodzącym słońcu szaleństwo ptasich śpiewów. Ale rano ptaki obowiązuje precyzyjny grafik, jak na tablicy. W nocy niestety szron, ale byliśmy staranniej na to przygotowani.

 

 

 

Rano jazda na dworzec (jakimś cudem jeszcze jeździ osobowy Braniewo - Olsztyn), i do okazałego domu misyjnego Werbistów z interesującym dużym muzeum etnograficznym z misji. Z powodu wiatru oraz upalnej pogody rezygnuję z planów dotarcia do pogranicza i skręcam na zachód: Płoskinia.

 

 

 

Jak w KSP Przybory:  "no i jak tu - nie jechać? Kiedy dal tak urzeka..."

 

Po bezdrożach usiłuję dotrzeć do wschodniego brzegu Pasłęki (jez. Pierzchalskiego), ale okazuje się to bardzo uciążliwe i niezbyt atrakcyjne, więc zawracam do mostu na wsch. od Chruściela. Od niepamiętnych lat 60-tych przy drodze na wzgórku stała tam super-tajna instalacja Paktu Warszawskiego: ogromna kręcąca się nieprzerwanie antena radarowa na pordzewiałym samochodowym podwoziu. Lepiej było się tędy przemknąć niepostrzeżenie, bo legitymowanie i indagacje miało się jak w kieszeni. Po ponad 30 latach jechałem tędy ponownie i aż mnie zamurowało: upiór stał w tym samym miejscu, a jakże, i kręcił się nieprzerwanie jak zły duch ze złych czasów.

 

 

Teraz znikł, ale pojawiła się elegancka okrągła kopuła o niecywilnym zgoła charakterze. Inny naprawdę zły duch, to F kolejowe rampy przeładunkowe w okolicy (pisałem już o nich kiedyś…). Jadę na tradycyjne zagospodarowane miejsce nad Pierzchalskim, jakieś 3 km na południe.

 

 

 

Uroczy biwak (jedno z bardzo nielicznych miejsc dostępu do jez. Pierzchalskiego) jest kompletnie pusty; wieczorem ani rano nie przyjeżdża ani jeden wędkarz. Tym razem układamy się komfortowo z wystawą na wschodzące słońce, noc jest ciepła. Po 8 zbieramy się do autostrady, F dawnej Reichbahn No. Eins. Jest odbudowana, ogrodzona - tylko patrzeć jak urzędnicy wyrzucą stąd ruch rowerowy.

 

 

Wiatr oczywiście zaczyna skręcać w twarz, bo ktoś już musiał u Odpowiednich Czynników zakablować nasz plany. Do Elbląga byłoby tak jechać najprościej, ale nudno. Pojedziemy przez Wysoczyznę i nad Zalewem. Oczywiście zostawiłem w domu zapas baterii, a GPS już mi mruga. Znowu więc będziemy się błąkać w ulubionym moim przeklętym kącie od Pogrodzia na pd-wsch do Autostrady. I tak się też dzieje: do brodu przez rzeczkę prowadzi nas jeszcze GPS, dalej wodzi nas diabeł po strasznych stromych jarach. Na szczęście susza oszczędziła taplania się w zwykłym tutaj błocie do pół łydki. Z Pogrodzia na Tolkmicko. Planowałem powrót pospiesznym z Braniewa, więc z charakterystyczną inteligencją nie zabrałem map. Nieprędko jednak zobaczą mnie z rowerem w pociągu pospiesznym w Polsce. A tak przydałoby się spenetrować teren z punktami ściągniętymi OZIm z Messtischblattów. W Tolkmicku wspaniały kościół, opalanie się na plaży, stary dworzec który pewnie czeka na „nieszczęśliwy pożar”.

 

 

 

 

W wielkim upale jazda na Kadyny z miejscem w lesie po skandalicznym zniszczeniu w 1958 pięknego kościoła. Z zabytkową stadniną, cesarskim pałacem i zabytkową zabudową gospodarczą, starym dębem i cegielnią. Wyjątkowo urocze miejsce! Nie chcąc jechać szosą która serpentynami wspina się stromo na skraj wysoczyzny, kluczymy gruntowymi dróżkami wzdłuż toru nieczynnej kolei.    Elbląg.

 

 

Tu nareszcie jakaś miła niespodzianka: kasjer wręcza mi bilety z uwagą: „a rowerowy - z promocją”. Rzeczywiście, bilet kosztuje symboliczną złotówkę? Myślałem, że to jakiś Dzień Bez Samochodu. Ale po przyjeździe sprawdziłem: PKP PR wprowadziły taką ofertę w weekendy (nie mogłem ustalić czy tylko w sezonie, czy na stałe). SKM wprowadza sezonowo darmowy przewóz rowerów. Koleje Mazowieckie sezonowo wożą rower i psa za friko. Co najmniej żałośnie wygląda to na ARRIVIE, co opisywałem przed tygodniem. Dostałem odpowiedź od Pani Rzecznik (to i tak sporo, bo PKP nie poniża się do odpowiedzi ani do odbierania telefonów), niestety potwierdzającą podwójne opłaty za rower i psa na przejazdach łączonych ARRIVA-PKP PR. No i horrendalne ceny za wożenie pospiesznymi. Tak więc pozostaje apel to turystów rowerowych: niestety bojkotujcie ARRIVĘ oraz Pospieszne (teraz de facto IC).

 

** Dopisek. Apel mogę odwołać; Arriva w ostatnim sezonie już uwzględnia łączone z PR przewozy roweru. Ponieważ uruchamia także inne skazane na zagładę linie kolejowe i turystyczne atrakcje, więc ocena działalności tej spółki zaczyna być jednoznacznie pozytywna! Pozostaje natomiast bardzo krytyczna ocena IC! 

 

Ponieważ opisy adresowane są do rowerzystów, więc zbiorczo kilka wydruków z Netu.   Co na to ARRIVA i IC?    

 

www.pr.pkp.pl/img_in/przewoz_roweru/KOLEJ%20NA%20ROWER.pdf  

KOLEJ NA ROWER” bilet na rower za złotówkę - na PR PKP

 

 

http://www.kolejowo.rail.pl/news.php

Bezpłatny przewóz roweru i psa w Kolejach Mazowieckich

W okresie 25 kwietnia – 4 października 2009 r. podróżny posiadający ważny bilet na przejazd pociągiem uruchamianym przez ,,Koleje Mazowieckie-KM” sp. z o.o. może zabrać ze sobą i przewieźć nieodpłatnie psa.
Przewóz psa (nie więcej niż jednego, bez względu na wielkość) pod opieką dorosłego podróżnego, jest dozwolony, pod warunkiem, że pies:
- nie zachowuje się agresywnie i nie zakłóca spokoju,
- nie zajmuje miejsca do siedzenia,
- jest trzymany na smyczy i ma założony kaganiec.
Podróżny zobowiązany jest posiadać aktualne zaświadczenie o szczepieniu psa przeciwko wściekliźnie i dbać o stan sanitarny miejsca, w którym przewozi psa.

W okresie 25 kwietnia - 4 października 2009 r., podróżny posiadający ważny bilet na przejazd pociągiem uruchamianym przez ,,Koleje Mazowieckie-KM” sp. z o.o. może zabrać ze sobą i przewieźć nieodpłatnie jeden rower. Rower przewozi się pod nadzorem podróżnego. Rower nie powinien utrudniać przejazdu innym podróżnym, nie może zranić bądź uszkodzić mienia. Odpowiedzialność za wszelkie szkody związane z przewożeniem roweru ponosi podróżny.

 

 

http://www.skm.pkp.pl/dali.php?aa=ogloszenia_dla_podroznych
BEZPŁATNY PRZEWÓZ ROWERÓW SKM  

Od 25 kwietnia do 11 października 2009 roku przewożąc rower w pociągu SKM, nie musisz posiadać żadnego dodatkowego biletu na jego przewóz.

● Rower należy przewozić w przedziałach oznaczonych napisem „dla podróżnych  z większym bagażem ręcznym" lub logo „Rowery".

● Rower powinien być przewożony pod nadzorem podróżnego.

● Rower nie może przeszkadzać podróżnym i powodować uszkodzeń lub zniszczeń wagonu. 

 

 

http://www.cyf-kr.edu.pl/rowery/pociagi.html

Przewożenie roweru pociągami w Europie opis różnych realiów - sprzed paru lat

Nie jest za to pobierana żadna opłata. Najczęściej w pociągu jest ... Nigdzie w żadnym pociągu od Aix aż do Warszawy nie musiałem płacić za przewóz roweru.

 

I informacja z ostatniej chwili

 od dnia 06.06.2009 roku, w pociągach uruchamianych przez Konsorcjum Arriva PCC, obowiązywać będzie oferta specjalna „Rowerowe weekendy z Arriva PCC”  , o szczegółach podróżni zostaną poinformowani w najbliższym czasie

 

Od dłuższego czasu w pociągach Arrivy bilety łączone drukowanie są bez problemu dublowania opłat rowerowych przez przenośne komputery. Znalezienie jednak na stronie www Arrivy taryfy na przewóz roweru lub psa przekracza moje możliwości.  **

 

 

Tomasz Pluciński 
nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F

strona główna

F

strona z indeksem opisów turystycznych