CARCASSONNE – PIRENEJE – BARCELONA

13.09 – 9.10.2011  wycieczka rowerowa, opis i zdjęcia - Zosia

 

 

Przeglądający poprzednie opisy turystyczne w tym folderze, znają Autorkę. Od dłuższego czasu jest towarzyszką wielu wycieczek rowerowych, kajakowych i górskich, często wraz z Milą. Dla mnie było wielką satysfakcją, że i jej udziałem stały się uroki kwalifikowanego krajoznawstwa „pod gwiazdami”. Ta wyprawa budzi respekt: po kilkumiesięcznym pobycie w Anglii załadunek roweru i bagażu na samolot; z Carcassonne samotny wyjazd z namiotem w Pireneje (to zresztą już drugi pobyt). Tam częściowo rowerem, a częściowo pieszo, po górach, 3300 m (na dodatek trasa była dobrze przygotowana przed wyjazdem - ot, prawdziwie Dobrze Zorganizowana Osoba...). Dla dziewczyny to duże wyzwanie (dla wielu moich męskich przyjaciół ruszenie tyłka nawet na 2 dni z domu jest nie do zrealizowania). Sam marzę o podobnej dłuższej wycieczce wiosną po Włoszech. Ech, te Córki…       (t.p.)

                   adres do korespondencji - na końcu

 

 

 

 

 

 

Z pogodą w Pirenejach o tej porze roku bywa różnie – sprawdziłam już dawniej na własnej skórze – stąd pomysł trzytygodniowej wycieczki rowerowo-pieszej. W razie czego ucieknę rowerem choćby na wybrzeże. Na szczęście nie było takiej potrzeby.

Plan jest ambitny. Okazuje się być na granicy moich możliwości: rower nieco ciężki na takie podjazdy, choć minimalnie obładowany. Szczerze przyznaję, że nie zawsze chciało mi się pod górę pedałować. Czasem rower prowadziłam. Żaden wstyd – byłam jedynym takim wielbłądem na trasie. Reszta to specjaliści – leciutkie rowerki, w lycrowych gatkach karta płatnicza i to cały ich bagaż. A jednak warto było: połączenie rower – piechota daje dużą rozmaitość i swobodę. Zasięg mniejszy niż autem, ale tez nie ma co porównywać – radość jaką daje rower jest jedyna w swoim rodzaju!

 

 

 

 

13-14.09 Carcassonne - Tarascon sur Ariege

Pierwszy nocleg byle gdzie. Miał być camping. Ale ląduję w wioseczce, gdzie stoją dwa domy na krzyż. Mieszkańcy jak z „Kapuśniaczka” Louis de Funesa. Po angielsku nic nie wskóram. Złośliwiec z uśmieszkiem informuje mnie że camping jest w Limoux. Widzi że stamtąd jadę. A dziś marzyło mi się cywilizowane spanie. Co robić, też się uśmiecham i wsiadam na rower. Całą noc pohukują sowy, księżyc nie daje spać, pachną zioła.

Z Carcassonne w góry mam półtora dnia jazdy. Skwar niemiłosierny (a przecież to już połowa września). W górach będzie przyjemniej, mimo podjazdów – da się żyć. Teren ciekawy, dawna kraina Katarów, sporo zameczków, stareńkich kamiennych kościółków, kamienne mosty, drogi malownicze. Na poboczach piękne platany: nie trzeba ich ścinać bo zachowują się przyzwoicie, pijane nie rzucają się znienacka pod koła nadjeżdżających samochodów. Cywilizowane platany.

Krajobraz zmienia się. Im bliżej gór tym bardziej zielono

 

 

 

15.09 Tarascon sur Ariege - Oust

Mnie w tej okolicy najbardziej interesują malowidła prehistoryczne w jaskini w Niaux. Nie są tak okazałe jak malowidła w Lascaux czy Altamirze, ale te tutaj  można zobaczyć na własne oczy. To są raczej szkice zwierząt (sprzed 13 000 lat, byki, lwy, koziorożec, konie), a nie malarstwo. Są doskonałe, czuć rękę prawdziwego mistrza!  http://www.youtube.com/watch?v=P1Fnnmx_RxM

Malowidła znajdują się w głębi jaskini, dobrych 700m od wejścia. Zwiedzano ją już w 17 wieku – zostały podpisy na ścianach: „Byłem tu, Jean, 1657”, itd. Potem o jaskini zapomniano. Nawet nie podejrzewano, że rysunki zwierząt są tak stare.

W okolicy sporo takich jaskiń z malowidłami. No, niezupełnie takich – jaskinia w Niaux jest wyjątkowa. W opisach sztuki prehistorycznej pojawia się zaraz za Lascaux i Altamirą.

 

 

 

 

Zrobiło się późnawo. Słońce wysoko, gorąco. Teraz wio! pod górę. Samochodziarze zdaje się, że mnie podziwiają: jestem bardzo dzielna! A zresztą, może oni się ze mnie śmieją? Kiedyś w Alpach ja się śmiałam z takiej dwójki drącej z bagażami pod niezła górkę! No i mnie pokarało – nie śmiej się dziadku…

Pogoda psuje się. Grzmi i zaczyna padać. Ale jest przyjemnie i ciepło. Niestety słońce mam z głowy na kolejne dwa dni. Na przełęczy sympatyczni Francuzi grają w bule. Rozmawiamy na migi, bo oni oczywiście tak znają angielski jak ja francuski: kiedy mówię „je ne comprends pas” nie rozumieją o co mi chodzi. Ważne że łapią ogólny sens: po francusku się nie dogadamy. Co z resztą w ogóle nie przeszkadza w dogadaniu się.

 

16.09 Oust - Col des Ares (półtora dnia w namiocie - pada deszcz)

 

 

 

Z powodu deszczu jestem zmuszona do modyfikacji planu – trochę boję się, że zła pogoda może się utrzymać. Z trasy przez  pod Pic du Midi de Biggore rezygnuję. Żałuję, bo widoki tam są obłędne. To najwyższa pirenejska rowerowa trasa. Dodatkową atrakcją jest położone na szczycie Pic du Midi obserwatorium.  http://www.youtube.com/watch?v=65TBNyM_XOc&feature=related

 

 

 

 

18.09 Col des Ares – Bagneres de Bigorre

Objazd przez Saint Bertrand de Comminges - tu zwiedzam dwa ciekawe kościółki.

 

 

 

 

Bazylika de Saint Just de Valcabrère. Pozostałości po rzymskich rzeźbionych płytach nagrobnych, kolumnach przedziwnie wkomponowane w mury romańskiego kościółka. Bryła kościółka bardzo piękna, zwłaszcza w części prezbiterium: nie jest ani romańsko surowa, ani ciężka. Czuje się ciągłość tradycji klasycznej – Saint Bertrand De Comminges za czasów rzymskich było sporym ośrodkiem (kolonia liczyła do 30 000 mieszkańców).

Kilometr dalej na górze katedra gotycka z przepięknym wirydarzem.

 

 

 

 

 

Troszkę się spieszę, mam w planie na dziś długą jazdę. Plany biorą w łeb przez cholerne mapy Michelin. Wydawałoby się, że skoro wydawca decyduje się określać stromiznę drogi, to że będzie to robił konsekwentnie. Wg mojej mapy na trasie nie ma żadnych poważnych podjazdów. Wcale w to nie wierzę, no ale nie spodziewałam się takich górek. W rzeczywistości pcham rower ~18% pod górę, potem ostro w dół. I znowu… Jakiś dobry Francuz na migi pokazuje mi co mnie czeka dalej, i jak powinnam jechać.

Nie wiem skąd bierze się kiepska opinia o Francuzach. Mam zupełnie inne odczucia.

 

 

 

19-20.09 Bagneres de Bigorre – Gabas

No i  znowu w stronę Pirenejów. Szczyty ośnieżone – we wrześniu  po trzech deszczowych dniach jest to normalny widok. Od Lourdes na południe jadę kilkanaście kilometrów super wygodną, płaściuteńką ścieżką rowerową. Bajeczne słońce. Powinnam w Saint Sauvin odbić na zachód, ale chcę jeszcze zobaczyć Luz St Saveur. W okolicy jest też warte polecenia muzeum średniowiecznej sztuki sakralnej. Droga do Luz Saint Sauveur prowadzi w górę rzeki wąskim gardłem głębokiego skalnego wąwozu. Średniowiecznym braciszkom musiał nieźle dopiec zgiełk wielkiego świata skoro uciekli aż tutaj. Na środku ryneczku wyrasta tyci-twierdza. Wewnątrz murów jest miejsca tylko tyle co na maleńki kościółek. Z wystroju pozostał niestety tylko bardzo piękny portal.

Powyżej miasteczka jeszcze jedna atrakcja – „most Napoleoński”.

 

 

 

Wracam do trasy i z Saint Savin ruszam na zachód, w stronę najwyższych przełęczy na mojej trasie.

 

 

 

Pogoda wciąż bajeczna. Widoki boskie, po drodze wioseczki, stare kościółki – całe mnóstwo. Jeśli stojąc pod jednym kościołem nie widzisz kolejnego, to na pewno przynajmniej  go usłyszysz, kiedy rozdzwonią się dzwony. Wszędzie łażą samopas krowy, konie, owce i, co mnie szczególnie cieszy, osiołki. Bydło wypasane jest w całych Pirenejach, plącze się po dolinach, nad urwiskami i po szosach, przez co są one szczególnie bezpieczne: za każdym zakrętem może sobie spokojnie stać jakieś bydlątko, więc kierowcy jeżdżą wolniuteńko i ostrożnie.

 

 

 

 

Zaczynają się pojawiać sępy. Obserwuję stada liczące ~20 sztuk. Jeden przecina mi drogę w odległości 2m. Widocznie nieźle się prezentuję. No ale za chwilę przełęcz. Widoki dziś mam pyszne. Droga wije się wzdłuż zboczy, wszędzie dookoła góry. Na przełęczy popas. I ostry zjazd do Laruns. Obowiązkowa kawka i zakupy na 3 dni. I znowu pod górę.

 

 

 

 

 

W Gabas odbijam od szosy i ruszam w góry. Nocleg już na dziko w górach. Po zmroku pojawiają się wizje niedźwiedzi czających się na moją kiełbasę. To nie żarty, bardzo trudno racjonalnie wytłumaczyć sobie irracjonalne lęki!

Jak się okazuje w Pirenejach są niedźwiedzie. Dwa. I nie w Gabas.

 

21-22.09 okolice Pic du Midi d’Osseau

 

 

 

 

 

 

Kolejnego dnia wypad w góry – piękne widoki na Pic du Midi d’Ossau. Chciałam wdrapać się na Pic du Midi, jednak pogoda jest niepewna, podchodzę troszkę za późno, na dodatek szlaki zupełnie puste – a trasa jest nieoznaczona, z opisów internetowych wynika że miejscami droga jest „lekką wspinaczką”. Zupełnie samotnie nie uśmiecha mi się tam drapać. http://www.youtube.com/watch?v=4koPhTjL6Wo  Bardzo rozsądnie rezygnuję. Jeszcze jeden nocleg w okolicy i nie czekając na słoneczko (nie jest źle, nie pada, tylko nic nie widać przez tę mgłę) wsiadam na rower (czeka tam gdzie go zostawiłam), pod górę (znowu „wjeżdżam na Giewont”) i już jestem w Hiszpanii.

 

 

 

23.09 okolice Gabas – Torla

Nie spodziewałam się tak znaczącej zmiany w krajobrazie. Po stronie francuskiej góry są znacznie bardziej zielone, wilgotne, inna roślinność. Strona hiszpańska, południowe stoki, jest suchuteńka, ale chyba właśnie na to miałam ochotę! Tymczasem wita mnie w Hiszpanii… deszcz! Trochę sobie płaczę. Eh, ten deszcz! Na szczęście tylko pół-dniowy. Rano wita mnie słoneczko.

 

24-26.09 Dolina Ordessy

Rower chciałabym tym razem zostawić na campingu u miłego seniora Hiszpana. Senior mówi po angielsku tyle co ja po hiszpańsku. Bawimy się więc w kalambury, rysuję na karteczce o co mi chodzi.

Nie ma problemu. Rower wędruje do garażu.

 

 

 

 

 

A ja pędzę w górę Wąwozu Ordessy (gigantyczna skalna rynna), popas nad potokiem, kozi ser, świeża buła, owoce. http://www.youtube.com/watch?v=rjzE4u8dZM0 Kiełbasa chyba tez z kozy. Żal mi kozy do tego stopnia że po powrocie do Gdańska z mojego jadłospisu zniknęło mięso.

 

 

 

 

Obejdę wąwóz górą i dołem. W dolinie sielsko zielono, potok opada kaskadami, kiedy indziej płynie leniwie a potem znowu wali wodospadami w dół. Wyżej niezwykłe skały. Ale kosmiczne widoki zaczną się dopiero wyżej. Szalone kontrasty – raz chaotyczne rumowiska, zaraz obok niezwykle regularne formy. Śpię w schronisku. (Paskudną) kawę w schroniskach w Pirenejach podają w miskach! Spać można też w namiocie pod schroniskiem – bezpłatnie. Jest rozbitych kilkanaście namiotów. Są jeszcze wolne łóżka. Uciszam grzecznie głośnych Hiszpanów. A co! Sypialnia jest do spania. Rano biegiem na Monte Perdido. http://www.youtube.com/watch?v=NbtFDNGsNyg   Biegiem bo około południa przyjdą chmury.

 

 

 

 

 

Podejście bezproblemowe, choć różnie tu może być ze śniegiem. Zaleca się raki. Kijek (badylek), który dostałam pod schroniskiem od dwóch Krakusów wystarcza, a wręcz ogromnie się przydaje (nie mam nawet podrapanego nosa). Podejście dość nieprzyjemnym szutrem, miejscami skutym zbitym, zlodowaciałym śniegiem. Dziś śniegu ledwo, ledwo, ale różnie to bywa. Na szczycie słońce daje po oczach, 3300m, widoki wspaniałe!

W Parku Ordessy można biwakować, ale dopiero powyżej pewnej określonej wysokości, różnej w poszczególnych dolinach.

Kolejnego dnia lenię się w dolinie.

 

 

 

 

 

27-28.09 Torla – Taull

 

 

 

A następnie spory objazd rowerem. Coraz bardziej doceniam to połączenie: rower szosą – piechotą w góry, które daje tak wielką rozmaitość. Teraz jadę sobie wzdłuż Rio Ara, ciepłego, szmaragdowego potoku, tymianek, rozmaryn  i sosny pachną obłędnie.

 

 

 

 

Mijam szereg zupełnie wyludnionych wiosek. Wg mapy 80% osiedli w tej dolinie jest opuszczonych. Pod koniec dnia zatrzymuje się samochód (chyba znowu wyglądam jak nieboga!). Nie grymaszę. Rower ładujemy na dach, a ja jestem pół dnia do przodu.

 

 

 

Na drugi dzień ląduję w Taull. Pół dnia odpoczynku, oglądam charakterystyczne romańskie budowle, ciężkie i toporne, obok każdego stoi osobno dzwonnica. Większość elementów wystroju średniowiecznych kościołów tego regionu można oglądać w La Seu d’Urgell (niestety dla mnie za bardzo z drogi, chociaż na siłę można było i tamtędy jechać do Barcelony. Następnym razem)

 

 

 

29-02.10 Park Aiguestortes i Estany de Sant Maurici

Mam dobre trzy dni na zwiedzanie malutkiego Parku Aiguestortes i Estany de Sant Maurici. Zapas jednego dnia bardzo korzystny, bo zdecydowałam się dojść do parku trasą, która okazała się być średnio ciekawa. Zaczęły mnie nawet nachodzić myśli, że może już jestem tak zmęczona, że nie dostrzegam piękna w miejscu, które wg różnych opisów jest rajem na ziemi. Ciekawe: najbliższa okolica parku, sąsiednie doliny rzeczywiście są średnio interesujące. Teren właściwego parku jest niewielki, w zasadzie są to dwie rozbudowane, mocno rozgałęzione doliny. Jego granice bardzo precyzyjnie wycyzelowane – gdy tylko je na przełęczy przekraczam nagle jestem w cudownym ogrodzie! I chociaż obszar jest stosunkowo niewielki, można by tu bez końca odkrywać różne zakamarki!

 

 

 

 

 

Zyskane pół dnia też przydało się z innego powodu – musiałam odprowadzić do domu niespodziewanego towarzysza. Skądinąd bardzo sympatycznego – dwa dni szliśmy razem. Ale że zjadł całe zapasy jakie miałam (dla mnie została garść sucharków) zdecydowałam się zaprowadzić go do Taull. Dla wielkiego miłośnika psów, którym jestem, to spotkanie jednak warte było jednego dnia (przy okazji przegnał mnie uroczą doliną, której nie było w planie – nie miałam smyczy, a on miał dobre tempo i nie niósł plecaka). Okazało się że ten wielki pies (ważył pewnie więcej niż ja i mój plecak) to właściwie szczeniak, co kiedy się zapomniał to siusiał jak panienka, jak się za bardzo ucieszył to z  radości plątały mu się nogi, i stale musiał coś żuć – starą skarpetę, szyszkę, czy choćby suchą krowią kupę. Spać w namiocie, na co trochę liczyłam, nie chciał (gorąco mu!). W wiosce na wieść, że pożarł biednej turystce całe jedzenie przywitano go jak bohatera. Odprowadził mnie na camping. I rano czekał, bo widocznie tak mu się spodobało łażenie po górach, że znowu chciał iść ze mną. Niestety to nie są trasy na psie łapy, więc musiałam mu zwiać. Ale wędrowało się w jego towarzystwie bardzo przyjemnie.

 

 

 

 

 

 

Z powrotem w góry. Aiguestortes jest maleńkim parkiem, oczkiem w głowie i rozbijać się tu z namiotem nie wolno. http://www.youtube.com/watch?v=gM4w1aGlDJ8 Teren jest chroniony, ale wszędobylskie krowy i tu spotkać można. W październiku Pireneje zupełnie pustoszeją (poza takimi miejscami jak Ordessa, gdzie ruch jest przez okrągły rok). Zwłaszcza puste są szlaki prowadzące w wyższe partie i schroniska położone wyżej też są zamknięte, z pozostawionym otwartym dla turystów schronem. Czystym, z łóżkami, ciepłymi kocami.

408 lub 421 (ale może się zmieszczą obok siebie)

 

 

 

 

 

Na Punta Alta szłam zupełnie sama, tego dnia spotkałam, poza stadem pardw (pardwy górskie w Europie występują tu i ówdzie, między innym w Pirenejach właśnie, wysoko w górach),

 

 

kozicami i świstakami, tylko trzy osoby wieczorem w schronisku. Doskonały spokój i cisza. Widoki naprawdę rajskie: staw za stawem, wiją się potoczki, nad wodą idealne trawniczki, zimowity. Nieprawdopodobne kilkusetletnie sosny, każda jak fantastyczna rzeźba. Nawet skały w tym parku są niezwykłe. Wieczorem można przytulić się do takiej skały a ona jest ciepła. I można siedzieć i długo patrzeć w gwiazdy. A przez wąziutkie szpary postrzępionego szczytu jak przez dziurkę od klucza zaglądał księżyc.

 

03-05.10 Torla – Lleida

I jak tu wracać? W La Pobla de Segur jeszcze ogromnie sympatyczny wieczór spędzony w towarzystwie Francuzów z Chamonix  - gitara, francuskie szlagiery, winko. I pół dnia łażenia po skalistej okolicy pirenejskiego przedgórza. Zapach (sosny i rozmarynu) nie do opisania! Sępy i modliszki.

 

 

 

Czeka mnie półtora dnia zjazdu do Lleidy. Zjazd obiecywałam sobie inny – dmucha prosto w twarz i jest… pod górkę. Już te góry pod nosem zaczynam przeklinać. Ale zaraz gryzę się w język – widoki wciąż piękne. Zwłaszcza przełomowe odcinki Rio Noguera.

 

 

 

Noc ciepła, gwiaździsta, spokojna.

Do miasteczka Ager dojeżdżam późnym wieczorem. Za ciemno na zdjęcia. Miasteczko średniowieczne, niezwykle malownicze. Domeczki przyklejone do zbocza pagórka, labirynt wąziutkich chodników – cudeńko. Stada kotów. Coś mnie kusi żeby jednak się cofnąć i do Balaguer jechać nad rzeką. Dobrze mnie podkusiło – bardzo malownicza trasa – urwiska skalne, w dole rzeka i zbiorniki retencyjne, woda w obłędnych odcieniach błękitu!

Wcześnie rano w Lleidzie ładuję się do pociągu (przewóz rowerów dozwolony tylko w osobówkach, darmowy. Osobówka z Lleidy kosztuje mnie 10 euro – chyba nie muszę dodawać, że w niczym nie przypomina naszych osobówek) i już jestem w Barcelonie! Wybrałam pociąg mając na trasie Balaguer – Lleida próbkę tego przed czym mnie ostrzegano – jazda w kurzu po zatłoczonej, nieciekawej widokowo trasie.

 

06 - 09.10 – Barcelona

No i stało się. Zakochałam się w Barcelonie. To chyba jedno z niewielu miast, do którego chce się trafić po cudownie spędzonych trzech słonecznych tygodniach w górach! Po centrum „starówki” można się włóczyć bez końca, w dzień i w nocy, można się też doskonale zgubić. Zielone papugi i palmy! Gaudi! Po pierwszym spacerze  uciekłam do hostelu – za dużo tego dobrego! Ale tylko na chwilę.

 

 

 

 

Wnętrze Sagrada Familia już jest ukończone. http://www.youtube.com/watch?v=JgWDpbv-1Qk&feature=related  Jeszcze dobrych kilka lat minie zanim zupełnie znikną rusztowania i żurawie na zewnątrz. Gaudi zginął tragicznie pod kołami tramwaju w początkowej fazie budowy – oglądając te wszystkie powyginane i połamane powierzchnie, super skomplikowane struktury wydaje się, że to cud, że można było budowę dokończyć! Choć portal rzeźbiony całkiem współcześnie budzi moje (i nie tylko moje) wątpliwości co do zgodności z wizją  Gaudiego – jest zupełnie inny niż portal ukończony przez Gaudiego, i dziobie to w oczy. Ale to nic, to tylko fragment. Nieprawdopodobna architektura! http://www.youtube.com/watch?v=DAiqYSnFgF8&feature=related

 

 

 

 

Muzeum Picassa, katedra, Fundacja Miro!  http://www.youtube.com/watch?v=r8PxWkQ7kJU&feature=related

Casa Batllo http://www.youtube.com/watch?v=j31eZTrW0Ss&feature=related  

Park Guell! http://www.youtube.com/watch?v=Deq8vfb71kE  

Targowiska http://www.youtube.com/watch?v=T17rMV7yBnw&feature=related .

Montserrat http://www.youtube.com/watch?v=ZW4FdADGB-Q

Włóczenie się bez celu. Kawkowanie.

I całe mnóstwo innych cudów, na które nie starczyło czasu. Nie szkodzi – na pewno jeszcze będzie okazja. http://www.youtube.com/watch?v=4Bwwlufcpx4&feature=related

W Barcelonie nie ma problemu z dostaniem w sklepie rowerowym kartonu (rower w samolocie musi być załadowany do kartonu). Od biedy można by nawet taki karton sobie samemu sklecić z pozbieranych mniejszych pudeł – na szczęście już w pierwszym sklepie dostaję właśnie taki, jaki jest mi potrzebny. Na lotnisko robię dwa kursy: najpierw zawożę rower i zostawiam na parkingu. Wracam po graty i karton. Nie miałam żadnych problemów – ale należy sobie wygospodarować odpowiednio dużo czasu (przynajmniej pół dnia) żeby przed odlotem wszystko przygotować (karton  - jeśli go nie dostaniesz w sklepie to klejenie pudeł może zająć nawet kilka godzin! rozkręcanie roweru – podobno potrafią „zapiec się” śrubki w  pedałach – lepiej sprawdzić dzień przed odlotem, czy się odkręcają etc).

No i wysiadka w Gdańsku.  Brrrr, zimno

 

 

Zofia Plucińska
zofia.plucinska@gmail.com

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna