PASŁĘK - GŁADYSZE - PIENIĘŻNO - GŁĘBOCK - ŻYWKOWO - BEZLEDY - SĘPOPOL - PROSNA - KORSZE  15 - 20 czerwca 2019

 

 

dalej:

WZDŁUŻ POGRANICZY LITEWSKIEGO I BIAŁORUSKIEGO:   St. Juchy - Olecko - Raczki - j. Wigry - Giby - rz. Marycha - Rudawka  - kan. Augustowski - j. Serwy - j. Selmęt - Łek (Ełk)       24-31 lipca 2017

 

WZDŁUŻ POGRANICZY ROSYJSKIEGO I LITEWSKIEGO: Łuczany (Giżycko) - Kruklanki - Puszcza Borecka - Wzgórza Szeskie - Gołdap - Puszcza Romincka - Żytkiejmy - Wiżajny - Suwalszczyzna - Augustów - Łek (Ełk)       23-31 sierpnia 2016

 

WZDŁUŻ POGRANICZA ROSYJSKIEGO:  Łuczany (Giżycko) - Srokowo - Kan. Mazurski - Barciany - Sępopol - Bartoszyce - Górowo - Pieniężno - Tolkmicko - Elbląg    22-31 lipca 2016

 

Spływ kajakowy Kanałem Augustowskim: 

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/kanal.htm

 

 

 

 

Tu schemat szlaku, na ogólnodostępnej mapce OpenStreet

 

 

Kiepski jest ten rok, z obfitością rozlicznych chorób wśród rodziny i przyjaciół rowerowych i kajakowych. Decydujemy się na wzajemne wsparcie psychiczne w postaci rowerowej wycieczki na wschód, wzdłuż północnej granicy. Pociągiem PR zupełnie wygodnie przez Elbląg, wysiadamy dwie stacje za Pasłękiem. Dwa Michały, ja z Sunią, Marek z Kasią.

 

Na N pagórkowaty malowniczy krajobraz łąkowy i dojrzewających zbóż, z nielicznymi umiarkowanie interesującymi kępami lasów (jak to w całym Oberlandzie, lasy są kiepskie), z gliniastym podmokłym podszyciem. Sporo opuszczonych folwarków poniemieckich.

 

 

 

 

 

 

Kwitajny z pięknym ale zaniedbanym założeniem pałacowym. Szukamy miejsca na biwak w dolinie potoku spływającego z niedalekiego Markowa. W Markowie siedziba jednego z odłamów junkierskiego rodu Dohnów, najbardziej wpływowego w dawnym pruskim Oberlandzie, z niezwykłym leśnym mauzoleum. Raptem 2 km, ale towarzystwo nie daje się nakłonić do pojechania.

 

 

 

Miejsce mamy piękne, na łące z widokiem na zalesione wzgórza, niedaleko woda, komary niestety są tu wyjątkowo natrętne. Zdzwaniamy się z Krzysztofem który pałęta się samochodem gdzieś po okolicy, dojeżdża do nas pod wieczór. Wieczorem niebo robi się granatowe, a po zmroku rozpętuje się gwałtowna burza; Sunia jak zwykle na przemian wtula się pode mnie lub wchodzi mi na głowę. Rano krajobraz jak po bitwie, namiot Marka i Kasi doszczętnie załamany; pierwotnie składałem to na karb ich młodych temperamentów, ale przekonywali, że to nawałnica wodna. Rano asfaltem na N: Godkowo, Dobry, z odskokiem na Gładysze (pałac ciągle w odbudowie, na razie teren ogrodzony), na N: Osetnik z interesującą ruiną kościoła,

 

 

 

 

E na Chwalęcin. Tu niewielki ale zaskakująco piękny kościółek odpustowy z bogatym wystrojem;

 

 

 

trwają jakieś obrzędy miejscowych myśliwych, ale ja nie mam za grosz sympatii do ludzi lubiących zabijać lub łapać na połknięty ostry haczyk... Kierunek Pieniężno. Nie zjeżdżamy na piękne miejsce w dolinie Wałszy, w Pieniężnie (Mehlsack, jakiś czas: Mąkowory) zakupy, polnymi drogami z miasta kilka km NE umiarkowanie (nie)ładny biwak na rżysku łąki niedaleko bagnistych rozlewisk rzeczki.

 

 

 

 

Dwaj nasi GPSowcy lubią drobiazgowo uzgadniać co rano swoje plany trasy na cały dzień, a i tak potem jeździmy oddzielnie. Kawałek jedziemy gruntową drogą GreenVelo. Dorodne ale naprawdę niebezpieczne okazy Barszczu Pokrowskiego.

 

 

 

W upalny słoneczny wietrzny dzień nawet taka zażyłość na dystans może skończyć się poparzeniem. Fotopoparzenie po antybiotyku zdezorganizowało moją letnią wycieczkę tegoroczną po Kaczawskich... Od Pieli skręt na E przez lasy przylegające do granicy. Zasieki na ścieżkach utrudniają jazdę, natykamy się na umundurowaną grupę bardzo bojową, z wysmarowanymi sadzą twarzami. To ćwiczenia Wojsk Obrony Terytorialnej; legitymują, kategorycznie zabraniają fotografowania ale następna grupa właśnie maluje się w towarzystwie TV. 50 m dalej kolejna grupa mundurowa w innych barwach - to Służba Graniczna. Także chcą się wykazać, i tym razem nie będzie łatwo bo spisywanie naszych turystycznych życiorysów z ostatnich kilku dni jest co prawda w sympatycznej atmosferze ale trwa z pół godziny, i przyjmujemy to jak happening lub teatralny spektakl.

 

 

 

 

 

Zjazd nad graniczne jez. Głębock gdzie kiedyś już byliśmy z Michałem. Dalej na E, tuż za przecięciem starej resztkowej drogi Kamińsk-granica niezwykle malownicze stawy w lesie.

 

 

 

Za kolejną asfaltową drogą (na E od Orsów i N od Dębów) płaski bezleśny teren z dawnymi bunkrami. Gorąco, wietrznie, ładne miejsce na biwak wśród łąkowego kwiecia, z szerokim widokiem okolicy; ale bez wody.

 

 

 

Rano kontynuacja NE tym płaskowyżem, po bardzo widokowych okolicach z kwitnącymi łubinami w kierunku Iławki Pruskiej (Preusisch Eylau, Bagrationowsk, miejsce bitwy z czasy Wyprawy Moskiewskiej Napoleona). Przed granicą skręt W do Żywkowa, wioski znanej z licznych bocianich gniazd.

https://www.youtube.com/watch?v=APwS8Wy_e98  Żywkowo...

Odskok w upale kilkaset metrów nad samą granicę, mimo zakazu jazdy.

 

 

 

 

 

 

 

Dalej na S, tu stopniowo dyscyplina organizacyjna się rozpada: jedni jadą rowerem według swojej kondycji, inni wybierają drogi na które jeszcze inni kręcą nosem, do tego towarzyszący nam samochód jedzie inną trasą. Umawiamy się w Bezledach. Dla mnie Bezledy to przejście graniczne, nie mam na mapie wioski Bezledy leżącej kilka km S od granicy. Czekanie, brak łączności tel (przestrzegam przed agresywnymi stacjami przekaźnikowymi po rosyjskiej stronie, które z daleka przejmują łączność i bardzo słono sobie liczą za niechcianą usługę) no i tracimy kontakt z jednym Michałem, który tymczasem wysunął się na biwak daleko na E. Ostatecznie biwakujemy w upale 6 km E od wsi Bezledy na łące przy bagienkach zdatnych do spłukania potu upału. Raniutko słyszę samochód SG jadący kilkaset metrów od nas po szosie, rozpoznaję sympatycznych mundurowych z którymi pogawędziliśmy poprzedniego dnia (ale to nie ci sami którzy zapisywali nasze życiorysy). Zwalniają, ale po poznaniu dodają gazu; zwołuję ich jednak machaniem ręki. Kiedy przyjeżdżają i rozpoznają - na migi sugeruję aby zbudzili załogę sąsiedniego namiotu. Jestem podły, ale to jedyny sposób żeby nie kisić się w namiocie do południa i ruszyć w drogę przyzwoicie.

 

 

 

 

 

Dłuższa droga w upale SE na Sępopol z której nic nie pozostało w pamięci. W Sępopolu nad Łyną na nieprawdopodobnie zaśmieconym miejscu przy stadionie spotkanie z brakującym Michałem. Jedziemy w upale kilka km NE, tu jednak czas kilku dni które wyrwałem od domowych zobowiązań się kończy. Skręcam nad Guber kierując się łukiem S i SW na Korsze. Nad Guberem nie znajduję żadnego miejsca na namiot, w Prosnej zwiedzam żałosne resztki zrujnowanego przez polską niegospodarność pięknego pałacu.

 

 

 

 

 

 

 Teren nieprawdopodobnie zarośnięty przez parzący Barszcz Pokrowskiego. Miejsce na namiot znajduję dopiero niezbyt daleko od Sępopola. Następnego dnia powrót pociągiem z Korsz.

 

 

 

 

WZDŁUŻ POGRANICZY LITEWSKIEGO I BIAŁORUSKIEGO:   St. Juchy - Olecko - Raczki - j. Wigry - Giby - rz. Marycha - Rudawka  - kan. Augustowski - j. Serwy - j. Selmęt - Łek (Ełk)       24-31 lipca 2017

 

 

Tu schemat szlaku, na ogólnodostępnej mapce OpenStreet

 

Aby nie popaść zupełnie w monomanię dolnośląską, kontynuacja pogranicza NE z zeszłego roku. Mam dość szopki z biletami rowerowymi na TLK, jedziemy więc PR z przesiadką w Olsztynie; spory tłok, ale znacznie sympatyczniej niż w TLK, chociażby z powodu ceny: pies 15 - 4,50, rower 9 - 7 zł, ale głównie z powodu braku użerania się z systemem komputerowym sygnalizującym rzekomy brak miejsc; oraz wygodniejszego taboru z niską podłogą, bez drabin, zapadni, dziwacznych klamek, stukilowych pancernych drzwi, blokad. Inne atrakcje będą na końcu opisu.

 

Wysiadamy w Str. Juchach późnym popołudniem; zakupy i jazda w poszukiwaniu miejsca na namiot. Niespodzianka, bo nad Łaśmiadami brzegi są albo dokładnie zabudowane albo niedostępne. Ostatecznie wieczorny objazd długiego jeziora wyniósł prawie 15 km; już za Piaskami niemal po ciemku "na nos" znajduję w wystrzyżonej trawie zjazd na krawędź wysokiego tutaj brzegu; zapewne to św. Krzysztof nas tu skierował prosto na stolik z ławeczkami, ale aby się nam w głowach nie poprzewracało - na paskudnym rżysku ostrych badyli i plagą koszmarów z komarnymi zębami - jak rekiny.

 

 

 

Bardzo wilgotny ranek i suszenie rosy. Wracamy do pierwotnego traktu Połom, Świętajno - kierunek Olecko. Odwiedzaliśmy tu przed laty turystę-nauczyciela z którym jednak urwał się kontakt. Olecko się unowocześniło; nad jeziorem molo i plażowisko; miasto przypomina mi zeszłoroczny Gołdap.

 

 

 

Odnajduję stary poniemiecki cmentarz, a w innym miejscu resztki oryginalnego niemieckiego mauzoleum. To pamiątka po plebiscycie 1920. W Margrabowej druzgocące zwycięstwo odnieśli Niemcy; uczczono to właśnie takim pomnikiem, oraz zmianą nazwy miasta - na Treuburg (Wierne Miasto). Odsyłam do opisu realiów tamtego plebiscytu w Prusach: Wańkowicz w obowiązkowej (!) lekturze Na tropach Smętka. Polecam także interesujące opracowania o dawnych Kolejach na Mazurach Garbatych: 

http://www.starejuchy.pl/kolej/nasyp.html

http://zawady-oleckie.com/wiki/sladami_kolejki_czyli_reminiscencje_z_wakacji .

Upał, ale pogoda niepewna; początek deszczu skłania do powrotu do plażowiska na piwo z bardzo sympatyczną dorodną młodą barmanką; ależ ten Pan Bóg bywa hojny; no, no... Po godzinie ponawiam jazdę wzdłuż jeziora; ponownie zbiera się na deszcz. Aby nie wpaść w opilstwo i nie omamiła dorodnymi atrybutami barmanka, nie wracam drugi raz do miasta ale sennie rozkładam się na trawie przy ścieżce pod koniec jeziora. Budzi mnie hurgot roweru hamującego metr obok. To z fantazją nadjechała siostra zakonna która tu zbiera macierzankę.

 

 

Przysiadła się na trawie do nas - zaciekawiona, nadzwyczaj sympatycznie bezpośrednia i rozmowna. Dawno nie miałem tak niespodziewanego spotkania, a wspólnych tematów mamy bez liku, aż prosi się o kontynuację bo mój światopogląd nie wyklucza wspólnych konkluzji, np w sprawach niedawnych dysput o aborcji sugeruję siostrze interesujący link do spotkania pastora Marka Gungora; po 27 minucie jest bardzo poruszający przyczynek do dyskusji o aborcji jako skutku gwałtu...   https://www.youtube.com/watch?v=I1HyIjS8Myw  Cóż poradzę że jestem prawie jak Ciemnogród. Zbliżający się deszcz skłania do przerwania tego kapitalnego spotkania; szkoda, bo siostra jest naprawdę nietuzinkowa i pełna wewnętrznej pogody. Okrążamy jezioro uczęszczaną spacerową ścieżką i po kilometrze znajduję łączkę z dostępem do wody oraz z ławeczką. Mokro po deszczu, rozstawiam namiot licząc że dla piwoszy jest zbyt daleko od miasta i zbyt mokro na odwiedziny. Znajduję trochę suszu na pieczenie kiełbaski i zrobienie herbaty w puszce po piwie.

 

 

 

Rano pochmurnie, ale ciepło i sucho. Sympatyczny krajobraz rolniczej okolicy, skręcamy na Raczki. Po drodze wioska ustawiła tak bardzo sugestywne krowie dekoracje że Sunia woli trzymać się na dystans.

 

 

W Raczkach zakupy, tędy przejeżdżaliśmy pociągiem parowym w ubiegłym tysiącleciu, na spływ z Wigier. Za Raczkami pałac, a raczej tylko fragment portalu pałacu Paca w Dowspudzie ("wart Pac pałaca a pałac Paca").  http://atrakcjepodlasia.pl/atrakcje-turystyczne/dowspuda-palac-ludwika-paca/

 

 

 

Parę km N za Raczkami dopada nas czarne niebo, na szczęście tuż obok wiaty autobusowej; tu siedzimy w kucki przeszło godzinę obserwując błyskawice i ulewę rozpryskującą się na asfalcie. W rejonie Poddubówka skręt E w kierunku Wigier (i omijając plagę dla rowerzystów w postaci autostrady) na Płociczno i dalej Gawrych Rudę i Bryzgiel. Tu w barze przy kartaczach przeczekujemy nawrót ulewy. W Bryzgielu tuż obok siedziby Parku zjazd na wieżę widokową; za wcześnie jednak na noc. Na wprost sierpowata wysepka Ordów na której  parę razy biwakowaliśmy na kajakach w 70-tych, w zeszłym tysiącleciu...

 

 

W Widoku baza turystyczna całkowicie skomercjalizowana - nawet sam widok na Wigry jest tylko dla wybranych. W Kruszkach skręcamy w kierunku kolejnej wieży widokowej; tu będziemy spali. Do wieży jest niestety dojazd samochodem, ale ruch niewielki, piękny widok na jeziorko Malczyskie oraz nieco dalej - na Wigry. Użinamy (użien = kolacja) pod wiatką i rozkładamy się na najwyższym podeście z rozległym widokiem i trąbieniem żurawi. Przypomina to bardzo widoki na Poj. Brasławskim na Białorusi - Majak j. Snudy i Strusto.

 

 

 

 

 

Noc spokojna, Sunia budzi mnie jak zwykle o 5 psimi całusami i prychaniem... Jedziemy na biwaczek w Czerwonym Krzyżu, tu pranie, suszenie i drugie śniadanie.

 

 

Sielskie otoczenie burzy przyjazd trzech wędkarzy i ich godzinna pogawędka: co trzecie słowo: k.rwa, na.ebany, pie.dolę... Muszę to znieść aż mi pranie wyschnie, ale na odjeździe mówię im co myślę o takim chamstwie i o takich p.......nych wędkarzach! Z Czerwonego Krzyża przez las z kałużami na Wysoki Most i Pogorzelec na Giby. Tu w barze mam folklor, do złudzenia przypominający postać kandydata w wyborach prezydenckich https://www.youtube.com/watch?v=v7kIOkSTpeQ tyle że bardzo krzykliwego. Cyniczne i smutne... https://www.youtube.com/watch?v=EvOwG0H1aIk .

W upale kiepskimi gruntowymi drogami mniej więcej wzdłuż granicy litewskiej a potem białoruskiej; a różnica to wielka... Do samej granicy dojeżdżamy nieco dalej, jest zaorana, oznakowana ostrzeżeniami, wychylam się tylko nieco w pas graniczny aby ocenić położenie, czekam na zalogowanie MIO GPS. Natychmiast nadjeżdża pasem motocykl SG, szukają winnego przekroczenia pasa granicznego, mało sympatyczny dialog. Mają standardowy test: odwrócić się tyłem i pokazać podeszwy butów; zawsze jest to dowód wykroczenia. Co prawda mało przekonujący, ale trzeba się tłumaczyć. Dają wreszcie spokój, ale ta granica jest mało przyjazna, więc trzeba przyjąć mało sympatyczne realia granicy Europy z Azją i nie mieć o to pretensji. I tak to im na pożegnanie podsumowuję. Najpierw jazda wzdłuż Marychy, atrakcyjnej z powodu swego dzikiego otoczenia (lewy brzeg już w Azji jeśli nie geograficznej to politycznej). Trochę okrężnie jazda na j. Szlamy, tu beznadziejne szukanie miejsca na biwak: brzegi zarośnięte, bliska granica, komarne koszmary. Daję za wygraną, jazda na nieczynną już wieczorem śluzę Kudrynki. Bardzo sympatyczni śluzowi siedzą malowniczo w ogródku, dostajemy zgodę na namiot przy śluzie.

 

 

Rano podjazd w stronę pobliskiej granicy. Łukaszenka w tym roku jednostronnie udostępnił przejście bezwizowe na Białoruś: 5 dni przez dowolne przejście pieszo, rowerem, kajakiem lub samochodem z niewielkimi formalnościami pieniężnymi. Chcę zobaczyć jak to wygląda praktycznie, bo nieco kusi kajak z pieskiem - Kanałem Augustowskim do Niemna. Kamerka Mobiusa mi się nie wyłączyła, zapisała mi kartę do końca i dopóki nie znajdę kogoś z komputerem, mam ją bezużyteczną. Graniczna śluza Kurzyniec odnowiona, pilnie strzeżona, zakazy wstępu na brzeg. No, jedna fotka z dystansu...

 

 

Podchodzi strażniczka, rozmawiamy. Spory ruch, głównie rowerowy, pływa też stateczek białoruski. Na śluzie Tartak spotykamy letnika z Gdańska, tu na laptopie wykasowuję błędne pliki na karcie i przywracam sprawność Mobiusa

 

 

 

Wracamy asfaltem na W, Gruszki, śluza w Sosnówce, agresywne komary. Tu obserwujemy tradycyjną technikę obsługi wrót śluzy, prozaicznie naciskiem pleców. Moment wyrównania poziomów wody w komorach wyczuwalny jest doskonale po poddaniu się naciskowi na belkę i nie wymaga zbytniej siły. W ogóle Kanał jest pięknym skansenem inżynierii wodnej, a także reliktem polityki i ekonomii sprzed wieków... 

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/kanal.htm  Gen. Prądzyński projektodawca i wykonawca robót, jeden z przywódców Powstania, po jego upadku mógł jednak kontynuować jego budowę... Reżim carski nie mógł przetrwać z taką niekonsekwencją... Zaskakujące i optymistyczne, że diametralnie represyjny bolszewicki - także. I jak tu wierzyć w technosocjologię...

Tuż obok Mikaszówka (z bardzo niesympatycznym młodym śluzowym).

 

 

 

Nieco zbyt realistyczna ekspozycja przed kościołem, związana z niewyjaśnioną zbrodnią Obławy w Gibach:

http://oblawaaugustowska.pl/

Pogoda się psuje, przed śluzą Paniewo zjeżdżamy w kierunku dużego kempingu, przed nim miejsce dla rowerzystów na szlaku GreenVelo, z wiatami, z paleniskami, puste - a obok gwarny kemping.

 

 

 

Rano podwójna śluza Paniewo, 100m dalej na W ładne miejsce z wiatką i stolikami na spokojny biwak. Przy drodze fotokamera.

 

Ewenement i przyczynek do refleksji. Obyczaje kierowców w Polsce szokują chamstwem, bezmyślnością i liczbą ofiar, ja na rowerze znam je doskonale. Tłumaczenia, apele są kompletnie nieskuteczne i jedynym sposobem jest bezwzględne egzekwowanie kar, podobnie jak z chamstwem niektórych podróżnych w pociągach. Najbardziej sensownym jest monitoring zamaskowanymi (sic!) urządzeniami. Ale nie w Polsce... Najpierw przeprowadzono zasadę że nie wolno stosować nieoznakowanych kamer! Była i kampania że system służy tylko ściąganiu haraczu. Kierowcy polscy bardzo nie lubią jakichkolwiek ograniczeń i nie przeszkadzają im tysiące ofiar. Kuriozalny był kiedyś protest... psychiatrów - przeciw hasłu akcji: stop wariatom na drogach. Do tego doszła specyficznie polska maniera dziennikarska pytania samych interesownie zainteresowanych. Dziennikarze pytają uczniów: prawda, że nie możecie zrozumieć matematyki i chcecie aby matematykę usunąć z matury?  -o, tak... I taka opinia jest traktowana serio. Słyszałem wywiad z kierowcami, którzy utrzymywali, że wideokamery powodują wzrost (!) zagrożenia, bo kierowcy tylko rozpraszają się szukając na poboczu tych urządzeń, gorączkowo hamują - i jest to przyczyną wielu wypadków. Kamery są więc przyczyną licznych ludzkich tragedii rodzinnych. A przecież każde życie jest niewymierną wartością! Gdyby taki wywiad był fragmentem jakiegoś perwersyjnego programu kabaretowego, ale edytorzy tego programu TV potraktowali go całkiem serio, i był jedną z przesłanek do rzeczywistego usunięcia urządzeń z dróg. Niewiarygodne, ale ja jestem tak prymitywny, że jestem za przywracaniem wszelkich sposobów represji dla ludzi nieodpowiedzialnych i nieobliczalnych. I niepytanie ich o zgodę. Nie robi się sondażu u pijaczków czy są za tym aby wódkę rozdawano w weekendy za darmo. Także w sprawach zasadniczych (np. przywrócenia kary śmierci) nie można robić referendum.  Korwin-Mikke mówił kiedyś, że nie robi się referendum i nie pyta się ludzi ile wynosi logarytm dziesiętny z dziesięciu. Cóż, kiedy ten sam polityk publicznie cieszył się z efektu cieplarnianego, bo będzie płacił niższe rachunki zimą...

 

Za śluzą Gorczyca odbijamy N wzdłuż Serw. Brzegi najczęściej są zabudowane i pogrodzone lub niedostępne, sklepik, okrążamy od E, N i W Serwy; zjazd przy Suchej Rzeczce, to stąd jest zasilany Kan. Augustowski w energię (wodną).

 

 

Dłuższa jazda w kierunku Augustowa, beznadziejne poszukiwania miejsca na noc nad j. Studzienicznem. Pod wieczór przebita dętka, sprowadzam rower na śluzę Przewięź; po załataniu dziury już jest późno i sympatycznie dostajemy tu miejsce na namiot do rana.

 

 

 

Rano Pani śluzowa przynosi nam kubek kawy: to prawdziwy ewenement w mojej turystycznej praktyce; bardzo to miłe, tylko ucałować rączki, bo już w wieczornej rozmowie okazało jak są sympatyczni... Jeśli będziecie kiedyś na tej śluzie, przypomnijcie obsłudze wzmiankę na tej stronie www. Suwalszczyzna i Podlasie to także ludzie naprawdę często inni niż w reszcie Polski... 3 km dalej, w miejscu gdzie szosa skręca w lewo bardzo niedaleko j. Białego warto zjechać w prawo w leśną drogę nad jezioro; po 100 m ładne zagospodarowane spokojne miejsce biwakowe z wiatami i stolikami niedaleko leśniczówki, nad jeziorem. W Augustowie objazd skwerów nad jeziorem,

 

 

odpoczynek w parku i dłuższa jazda ładną drogą ok. 20 km na W. Odpoczywamy od upału w cieniu pobocza, sielski widok okolicy tak charakterystyczny dla lata. Gdzież są piewcy zimy, powinno być im wstyd za ich absurdalne zimowe zachwyty...  

 

 

W tej przydrożnej sielance goszczę na dłoni dwa sympatyczne fruwaki. Pluskwiak ma niesamowite kształty, jak z dekoracji filmu SF. Ten drugi to bzyg, przeganiany nagminnie jako osa. Jeden z najsympatyczniejszych owadów: smukły jak modelka, przyjacielski, lubiący się bawić (sic!), uwielbiający zlizywać słony pot ze skóry, po mistrzowsku opanował nieruchomy zawis w powietrzu i błyskawiczne zwroty, absolutnie nieagresywny (nie ma żądła tylko ssawkę do zlizywania, jak mucha). Można go delikatnie dotknąć palcem, zabawnie usiłuje kopsać intruza aby mu nie przeszkadzał w uczcie. I jak takiego nie kochać! Jak te biedaki przetrwają zimę... Oj, czas najwyższy wracać do domu i do realiów...

 

 

 

W Krzyżewie skręt w lewo i przez Borzymy i Romoty (nazwiska na płycie przypominają nowelę Sienkiewicza Bartek Zwycięzca)

 

 

 

nad j. Stackie kilkaset m na E od Staczy. Tu bardzo ładny biwak nad jednym z nielicznych miejsc dostępu do jeziora, które zresztą jest fragmentem j. Rajgrodzkiego.

 

 

 

Następnego dnia na W Sypitki (wąskotorówka ełcka) i Makosieje. Tym razem j. Selmęt okrążamy od N. Niebo robi się groźne, robimy długi postój w niewykończonej daczy nad jeziorem, ale za to na skórzanym tapczanie.

 

 

Lało niemiłosiernie i mieliśmy już obawy czy zdążymy do Ełku na pociąg. Po drodze obiecujące miejsca biwakowe na plażach gminnych w Łojach i Laskach. Pociąg białostocki TLK w tym sezonie nie prowadzi przedziału rowerowego, ot taka zagrywka PKP... Możemy mieć tylko wdzięczność, że w ogóle sprzedano bilet oraz wpuszczono do wagonu gdzie zablokowaliśmy ostatni przedsionek. Europa w polskim wydaniu PKP!

 

 

 

 

 

 

 

WZDŁUŻ POGRANICZY ROSYJSKIEGO I LITEWSKIEGO: Łuczany (Giżycko) - Kruklanki - Puszcza Borecka - Wzgórza Szeskie - Gołdap - Puszcza Romincka - Żytkiejmy - Wiżajny - Suwalszczyzna - Augustów - Łek (Ełk)       23-31 sierpnia 2016

 

inne wycieczki  w okolicy:

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/suwalszczyzna.htm Suwałki - Gołdap - Kruklanki - Giżycko 

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/pogranicze.htm Mrągowo -Św. Lipka -Kętrzyn -Gierłoż -Sztynort -Srokowo -Oświn -Węgorzewo -Wzgórza Szeskie -Gołdap -Puszcza Romincka -Stańczyki -Olecko -Ełk 

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/rowerem%201997.htm Ełk -Puszcza Borecka -Wzgórza Szeskie -Gołdap -Stańczyki -Suwalski Pk.Kr. -Sejny -Ogrodniki -Druskieniki -Ogrodniki -Kan.Augustowski -Augustów -Rajgród -Zawady Tworki -Ełk

Tu schemat szlaku, na ogólnodostępnej mapce OpenStreet

 

 

Polecam doskonałą mapę z zaznaczonymi atrakcjami i miejscami biwakowymi rejonu Puszczy Rominckiej www.atrakcje.goldap.info .  Oraz https://www.facebook.com/rowerowagoldap/

Zapowiedź powrotu od jutra pięknej pogody dopinguje do wyjazdu; w planie dawno nie odwiedzany NE zakątek, kontynuacja wycieczki sprzed miesiąca (opis niżej), ale nie na NW lecz na NE. Giżycko miało swoją dawną ładną nazwę Łuczany, po niemiecku Lötzen, spolszczone na Lec. Prognozy pogody nietrafione, bo po drodze chmurzy się, a w Giżycku wita nas deszcz. Po godzinie ruszamy z pieskiem na rowerze na Kruklanki, po drodze kilka razy chowamy się przed kolejnymi opadami. Kruklanki są teraz ożywionym ośrodkiem turystycznym: w okolicy ścieżki krajoznawcze, jest też sporo umocnień niemieckich. Pierwotnie planowałem noc nad Gołdopiwem gdzieś nad jego NW krańcem, ale skusiła mnie wizja wycieczki sprzed lat: F z Ełku do Ełku; skręciłem wtedy w puszczę Borecką gdzie znalazłem niezłe miejsce na noc. Pogoda ciągle paskudna, wisi deszcz, a puszcza Borecka od tej strony jest mało zachęcająca: gliniasta rozmiękła droga gruntowa przez ponury las liściasty gęsto podszyty, z bagienkami. Gdzieś tam daleko są rezerwaty żubrów, a mijamy kilka rezerwatów grzybów.

 

 

 

W zabudowaniach leśnictwa Czerwony Dwór trafiam na otwarty sklepik i dostajemy tu informację o miejscu na noc: plaża gminna nad SE krańcem j. Wlk. Szwałk. Spotykamy panienkę na spacerze z dwoma pieskami; jeden spory, jest inwalidą po wypadku, z zupełnie niesprawną tą samą łapką jak Sunia; ciężki piesek porusza się z wielką trudnością. Jednak w porównaniu z nim moja Sunia jest prawie pełnosprawna. Kolejne fale deszczyku, plaża z pomostem, tu rozstawiamy się na noc. Jakoś nie mogę nabrać sympatii do puszczy Boreckiej, pewnie to bardzo subiektywne, również kiepska pogoda są winne... 

 

Tu przypominam wspaniałą postać F Michała Sumińskiego  prowadzącego w latach 80tych telewizyjny Zwierzyniec dla dzieci. Mam mu do zawdzięczenia to, że przekonał mnie do nocowania na dziko, w lesie. To skutek jego opowiadań zaczynających się tak: w ubiegłym tygodniu wybrałem się wieczorem w puszczy Boreckiej w rejon NN gdzie przysiadłem na czatach w zagajniku... Po latach okazało się, że łgał jak najęty, ale robił to tak pięknie, że skutecznie zasiał pragnienie takiego właśnie wędrowania. A lęk przed ciemnością był moim utrapieniem długo po wyrośnięciu z dzieciństwa. Jestem mu za to odzyskanie wolności dozgonnie wdzięczny tak dalece, że darowuję mu to, że był także myśliwym. A o innej mojej fobii: wstrętu do pająków będzie jeszcze mowa nieco dalej. 

Różnymi drogami przebieramy się na N przez coraz piękniejsze okolice Wzgórz Szeskich. Z reguły spore problemy ze znalezieniem sklepików; tak będzie aż w rejon Wigier; pamiętajcie o zapasach na 2-3 dni. Leśne drogi gruntowe z rejonu Szeskiej Góry do Kamionek doszczętnie rozjeżdżone przez ciężki sprzęt dokonujący na zlecenie ALP rabunkowej wycinki drzew. Jakbym był w F Lasach Oliwskich...

 

 

Trzeba objeżdżać przez Wilkasy. Od Kamionek zielonym szlakiem do Gołdapi bajkowy krajobraz Wzgórz Szeskich: silnie pofałdowany teren, laski i zielone łąki z mnóstwem niewielkich jeziorek.

 

 

 

W rejonie odejścia drogi na Zatyki i gospodarstwa F Safari, prywatna działka urokliwie zagospodarowana, 100 m dalej miejsce biwakowe nad jeziorkiem. W Pietraszach zjeżdżamy w prawo na Górę Tatarską. Jest ona interesującą atrakcją: wzgórze do złudzenia przypomina krater wulkanu z zagłębioną kawerną o średnicy kilkuset metrów której dno jest zarastającym malowniczym trzęsawiskiem z jeziorkiem pośrodku (absolutnie niedostępnym).

http://krainajacwingow.blox.pl/2016/02/Tatarska-Gora-308-m-npm.html 

 

 

 

Podejście na krawędź prowadzi stromym zboczem zarośniętym gęsto pokrzywami; rower musimy pozostawić w połowie drogi; komary! Cała Góra porośnięta lasem z tak gęstym podszyciem, że dla niesprawnego pieska jest to ciężka próba. W podszyciu Góry Tatarskiej oryginalna roślinność, rzadko spotykane grzyby. Jakoś udaje się nam wyjść cało z tego matecznika, chociaż jesteśmy mocno poparzeni i pokłuci. Legenda o najeździe Tatarów i schronieniu się okolicznych mieszkańców w tym lesie.    Sunia przy wjeździe do Suczek...

 

 

 

Przed Gołdapią Piękna Góra jest miejscem narciarskim; rozległe dalekie widoki, mnóstwo wiatraków psuje całe wrażenie. Zjazd do Gołdapi.

 

 

 

Byłem tu z 15 lat temu, teraz Gołdap robi na mnie bardzo sympatyczne wrażenie. Centrum nieźle zagospodarowane, peryferyjna dzielnica z sympatyczną zabudową domków jednorodzinnych. Miasto ma status uzdrowiska: nieco dalej na N sanatoria rzeczywiście pięknie położone w sosnowym lesie, liczne poniemieckie lotnicze budowle wojskowe; mijamy jeden z bunkierków ale późna pora zniechęca do innych penetracji.

http://www.goldap.pl/pl/217/0/tajemnice-puszczy-rominckiej-i-lasu.html

http://www.fortyfikacje.net/pisz/fort/golda001.htm

http://odkrywca.pl/goldap-osr-badawczy-luftwaffe,576244.html

http://got_goldap.republika.pl/artykuly/tekst_kumiecie.pdf

http://www.goldap.bialystok.lasy.gov.pl/obiekty-edukacyjne#.V8smBdSLRH0

 

 

 

 

Tuż obok nieprzyjazna granica rosyjska. Nowe trakty drogowe, okazałe tężnie. Ale jest wieczór, a brzegi jeziora Gołdap dokładnie zasiedlone. Spotykam sympatycznego pana na rowerowym spacerze z haskim. Załatwia mi spanie na tyłach kiosku z lodami, tuż obok oświetlonej drogi. Tak blisko cywilizacji jeszcze nie biwakowałem. Noc spokojna, rano znajduję doskonałe miejsce na namiot 50 m od tężni w parkowym pasie nadjeziornym na górce pomiędzy sosnami.

 

 

 

Mijam Gołdap, jazda odcinkiem szlaku GreenVelo w kierunku Dubeninków. W Jurkiszkach odchodzą szlaki w puszczę; wybieram czerwony rowerowy nazwany Śladami Rominckiego Jelenia.

 

 

 

Przypuszczam, że poprowadzi nas do ośmiu zachowanych Kamieni Wilhelma - pamiątek po obłąkanym myśliwską dewiacją cesarzem Wilhelmem II. Tym jeleniem okazałem się jednak właśnie ja... Szlak poprowadzony jest bardzo źle: brak dokładniejszych oznakowań do owych kamieni, czasami na odcinku 1,5 km w ogóle brak znaków, schemat w Jurkiszkach nie podaje jak szlak ma się do drogi asfaltowej na Dubeninki, a na odcinku drogowym w ogóle brak oznakowań włączenia się go do drogi jezdnej ani przebiegu do Dubeninków. Poprzestajemy na dojechaniu na N do granicy,

 

 

powrotu do asfaltu w Galwieciach, i jazdy do Dubeninków. Wspominałem o braku sklepów: od Gołdapi do Dubeninków (18 km) w żadnej wiosce nie ma sklepu... W Dubeninkach zakupy na 2 dni; nonszalancja oznakowania szlaku tak mnie zirytowała, że rezygnuję ze szperania po Puszczy i jedziemy dalej asfaltem na Stańczyki. Fakt, że ta droga jest bardzo piękna krajobrazowo. Całe Pogranicze to teren bardzo wyniszczających walk w czasie I Wojny, stąd liczne cmentarze.

 

 

Włączamy się ponownie w odcinek GreenVelo; w Barciach jakieś 200 m od asfaltu, na NE brzegu j. Przerośl bardzo ładnie położona wiata szlaku rowerowego, polecam na biwak; wylegujemy się na trawie dobre 1,5 godziny, Sunia jest zachwycona odpoczynkiem. Ale na niebie dziwne smugi lotnicze; tak samoloty pasażerskie nie latają za sobą! Cóż, jesteśmy przy granicy, wcale nie pokojowej. Rosyjskie Drang nach West zdaje się wzmagać...

 

 

 

 

W Stańczykach wchodzimy na wiadukty http://www.stanczyki.com/info-1/fakty-o-wiaduktach-w-stanczykach.424.html

Obiekty zostały sprywatyzowane, ogrodzone i urządzono płatny wstęp; widoczne są jakieś prace konserwatorskie. Nie wiem czy większe wrażenie robi widok z góry czy spod filarów; naprawdę jest to niezwykły zabytek.

 

 

 

 

Jedziemy łukiem okrążając lasem Błędziankę, natykamy się na drogowskaz do Kamienia, jedyny rzetelny i podający odległość do obiektu: 80 m (GPS wyliczył mi co prawda 63 m). N 54o18,430'  E 22o40,340' .

Więcej o kamieniach Cesarza zlokalizowanych na Powiślu:

http://www.kamienie-wilhelma.net.pl/component/content/category/15-artykuly 

http://nefre.bikestats.pl/1120486,KAMIENIE-WILHELMA.html

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/graniczne.htm

Lasami do asfaltu Błąkały - Żytkiejmy; dochodzi wieczór i trzeba szukać miejsca na noc. Jakieś 3 km przed Żytkiejmami z drogi otwiera się prześwit na położoną po lewej dużą polanę łąkową. Zjeżdżamy, i aż dech zapiera tak tu pięknie: łąki z nieprawdopodobnie bujnymi trawami, w upalnym jeszcze, zachodzącym słońcu, obok kanalik łąkowy z dostępem do wody. Sunia dostaje amoku: biega jak szalona zygzakami po łące.

 

 

Ależ to satysfakcja na widok pieska Naprawdę Szczęśliwego! Kładzie się w głębokich trawach gdzie już zaczyna się wilgotny chłód wieczorny; ja rozstawiam namiot zasłonięty dużymi krzakami od widoku z drogi, mycie i pranie przepoconych łachów. Kolacja, zastyganie w wieczornym chłodzie razem z przyrodą, w ptasim śpiewie i coraz silniej świecącymi gwiazdami. Prawdziwy raj. Rano wszystko oczywiście mokre od rosy; nie spieszy się nam zupełnie; w ostrym słońcu kłęby oparów ze schnącej koszuli. Kiedy ją podsuszoną wreszcie nakładam, czuję coś nieco kłującego. I wyciągam takiego oto gościa, który rozpaczliwie usiłował bronić życia.

 

 

A mity o jadzie krzyżaków są naprawdę przesadzone: ja odczuwałem to jak kłucie zabłąkanego rzepu. Wyciągnięta delikatnie zza pazuchy obłaskawiona lokatorka prezentuje swoje rubensowskie kształty. Przecież jest po prostu piękna? 

Do krzyżaków mam zresztą pewien sentyment. Bo w dzieciństwie odczuwałem potężną klasyczną arachnofobię,

http://www.firia.pl/fobie/arachnofobia/  która przetrwała do wieku dojrzałego. W latach 70tych podchodziłem kiedyś wczesną jesienią na Śnieżnik Kłodzki i zauważyłem na pajęczynie wyjątkowo dorodny okaz samicy. Przesiedziałem z pół godziny usiłując zrobić jej zdjęcie w zbliżeniu; miałem dość czasu aby przyjrzeć się jej z odległości kilku centymetrów - i orzekłem że jest po prostu piękna... Od tej pory ostra forma tej fobii minęła; pająków co prawda nie pokochałem, ale panikarskie reakcje minęły na trwałe. Przy okazji; "fobia" nie oznacza wrogości i chęci zabijania, a tylko nie dający się pokonać wstręt czy tylko niechęć do przedmiotów lub sytuacji. I tak np homofobia nie jest wrogością ani agresją do takich osób, ale tylko niechęcią do kontaktów które budzą zakłopotanie lub wstręt. Jednak nazwanie kogoś homofobem uważane jest za zarzut niemal podlegający napiętnowaniu; coś chyba postawiono na głowie... A czy mieliście kiedyś w ręku padalca? Ta piękna beznoga jaszczurka jest jak z gładkiego wypolerowanego twardego plastiku. Niestety wszystko co ma wydłużony kształt, i się wije - jest zabijane jako żmija. A dlaczego żmiję należałoby zabijać? To raczej złych ludzi należałby tak traktować, bo w odróżnieniu od żmij, są oni naprawdę bezinteresownie agresywni...  Kolejnymi zabijanymi nagminnie stworzeniami są kosarze; to te jak duża szara kropla z bardzo długimi cienkimi nogami, "pająki" (nieprawidłowa klasyfikacja) łażące po ścianach. Oraz wielkie komarnice, urocze stworzenia przypominające ogromnego komara na długich nogach, niezdarnie latające przy oknach, a kompletnie nie zainteresowane krwią. W latach 70tych kupiłem w antykwariacie dwa piękne albumy "oko w oko" oraz  "jajko jajku nierówne", poświęcone owadom. Fotografie zrobiły wielkie wrażenie walorami technicznymi: nieprawdopodobną głębią ostrości i doskonałością kompozycji. Nazwisko autora Lech Wilczek niewiele mi mówiło. Dopiero po latach dowiedziałem się o niezwykłej historii człowieka mieszkającego w Puszczy Białowieskiej, towarzysza życia nieżyjącej, także niezwykłej Simony Kossak (tak, to rodzina TYCH Kossaków).

http://mjakmarzenie.blogspot.com/2013/02/we-dwoje-w-puszczy-czyli-historia.html 

http://www.muzeum.bialystok.pl/s,miejsce-w-raju-film-dokumentalny-o-simonie-kossak,239.html

Na dobrych książkach i rozumnych rozmowach należy wychowywać dzieci. Dla mnie taką książką dzieciństwa była: Wśród naszych łąk i borów – Obrazki z życia zwierząt dla młodzieży. Wyd. L. Igla, Lwów 1930.  To ona ukształtowała we mnie odrobinę przyjaznego stosunku do zwierząt. Rodzicom małych dzieci polecałbym książki Jana Grabowskiego Puc Bursztyn i Goście . I inne  

Ponieważ nie spieszy się nam, po należytym wysuszeniu ruszamy późno i 1,5 km przed Żytkiejmami skręcamy w leśną drogę na NWW w Drogę Romincką w kierunku zaznaczonego na mapie Demartu Suwalszczyzna 75 000, Kamienia "Dwunastokrotnego". O dziwo, jest drewniana tablica, ale bez żadnej dokładniejszej wskazówki np. odległości, za to z przypiętą kartką do której na razie nie przywiązuję uwagi.

 

 

Pierwszy rekonesans nieudany; pytam miejscowych grzybiarzy, którzy opisują drogę nieco różną od wskazanej na tablicy. Uwziąłem się i penetruję przez dobrą godzinę okolicę; bezskutecznie. Zły wracam do drogowskazu: ktoś się tak zirytował szukaniem, że przypiął kartkę z adnotacją po niemiecku o tym, że nie znalazł. I jeszcze dwa dopiski sprzed paru dni po polsku. Ja jestem tym czwartym którego tak zirytowała nonszalancja opiekunów, że postanawiam nie poprzestawać na skarżeniu się na niepowodzenie, ale dotrzeć do gospodarzy. W Żytkiejmach po zrobieniu zakupów zjeżdżam do Zarządu Parku. Pojawia się bardzo sympatyczna młoda dziewczyna która jest zdziwiona jak można było nie odnaleźć obiektu. Pokazuje lokalne mapki z zaznaczonym miejscem, mówi że ona może tam bez problemu trafić. No tak, tylko że jak ktoś wie gdzie znaleźć, to już nie musi szukać... Mapki są dostępne tylko w siedzibie Parku. Nie jestem gapą wyjątkowym, o czym świadczą doczepione na drogowskazie trzy notki. Jakoś nie możemy się dogadać z panienką, mówię że przecież jest strona www Puszczy; najprościej jest umieścić tam współrzędne tych ośmiu kamieni? O nie, przecież większość jest na terenie rezerwatów, a przecież nie chcemy aby tam wchodzili turyści? Tu już mnie zatkało: więc mamy stronę www na której umieszczamy informacje, ale tak aby nie było informacji z których można skorzystać? To jakaś paranoja! Żywcem argumentacja jak z kultowego Rejsu; ma być krytyka ale tak aby nie było krytyki... 

https://www.youtube.com/watch?v=S4LYzqaoP9Y

Podobnie postąpił kiedyś Geoportal: na mocy międzynarodowych ustaleń służby poszczególnych krajów są zobowiązane do udostępnienia w Necie map topograficznych w różnych skalach, począwszy od 10 000. Na pozór Geoportal tak właśnie postąpił: mapy są, ale przy próbie ich zapisania kopiuje się tylko pojedynczy mały kafelek... Tylko, że czasy się zmieniły: ktoś z pasjonatów opracował program który scala kafelki, dorabia do takiego zestawu plik kalibracyjny do GPS. I można chodzić w terenie z normalną mapą topo w GPS. To już była wręcz obraza dla Geoportalu: zaczął grozić procesem użytkownikom takiego oprogramowania. Nakazano coś zrobić? No to zrobiliśmy - ale tak, żeby nie dało się z tego skorzystać. Jest nakaz skupu szklanych butelek? No to skupujemy, ale tylko po okazaniu paragonu że kupiono właśnie tutaj. To się nazywa "załatwić po polsku"...

Dlaczego na tablicy w lesie nie podano odległości? A czy to taki problem: wziąć puszkę z farbą i pędzel, i poznakować trasę białymi krzyżykami na drzewach, co 20 m? Turyści nie będą niepotrzebnie deptać lasu w beznadziejnych poszukiwaniach.

A zły stan oznakowania szlaków? Czy słyszałem o niedawnych wiatrołomach? Sugeruje, że to skutek pozwalanych drzew... Ależ złośliwe tu są wiatry; łamią głównie drzewa z namalowanymi znakami? A szlaki rowerowe nie są w gestii Puszczy, tylko organizacji z zewnątrz. A czy to taki problem: zatelefonować i powiedzieć im, że gospodarze terenu życzą sobie odświeżenia i lepszego oznakowania?  Zarząd Puszczy postawił kilka wiat. Zapewne po to aby było się gdzie schronić i posiedzieć nie bezładnie, w miejscach przypadkowych, ale w specjalnie przeznaczonych do tego celu. Gdybym znał lokalizację pięknej wiaty niedaleko, to nie rozbijałbym się z psem na łąkowej pięknej polanie... Ale na stronie www Puszczy nie znajdziecie ani ich spisu ani lokalizacji, bo w ten sposób ułatwiłoby się dojście do nich - a tego przecież nie chcemy... Wiaty budujemy bo tak nam przykazano rozdzielnikiem, ale informacji nie umieszczamy bo jeszcze ktoś będzie chciał tam dojechać. PARANOJA! 

Dopiero po powrocie odszukałem opis z lokalizacją;

http://goldap.org.pl/2014/01/glazy-i-kamienie-w-puszczy-rominckiej/   ale jest to strona www Gołdap - a nie Puszczy Rominckiej ...

http://glazywilhelma.pl/ 

 

Natomiast wymiana korespondencji z Biurem Parku nie dała żadnych wyników; żadnej chęci do usprawnienie informacji, nie sądzę, żeby w terenie umieszczono dokładniejsze wskazówki... Pracownicy Parku mają specyficzną mentalność!

A po lokalizację większości dawnych śladów w Puszczy Rominckiej warto sięgnąć do niemieckich Messtischblattów

arkusz 16101 Rominten z 1938 roku  http://igrek.amzp.pl/result.php?cmd=id&god=16101&cat=TK25

arkusz 16100 Hardtec  http://igrek.amzp.pl/result.php?cmd=id&god=16100&cat=TK25

skorowidz http://igrek.amzp.pl/mapindex.php?cat=TK25    

Oraz moje bliższe dane tego nieszczęsnego Kamienia Dwunastokrotnego, na podstawie których odtwarzam przypuszczalne jego położenie; ze śladami moich poszukiwań.

** Otrzymałem właśnie maila od Zbigniewa Makarewicza: 

przesyłam link do mapy z atrakcjami, większość sprawdzona osobiście.

www.atrakcje.goldap.info  (ps, tylko 1 Wilhelma nie odnalazłem, ale nie poddaję się :)

bardzo sympatyczna cenna reakcja i inicjatywa, z atrakcjami całej okolicy, tylko dlaczego nie zrobił tego Park Krajobrazowy Puszczy?

Teraz mogę sprawdzić jak dokładnie odtworzyłem położenie kamyka w oparciu o załączone zdjęcia satelitarne:  - Zbyszek miał w terenie namiar N54°20,825'  E022°37,841'. W praktyce daje to dokładność pomiaru Garmina. Tyle, że zabawa zajęła mi prawie godzinę... Polecam kalkulator przeliczania różnych zapisów współrzędnych  https://www.szukaj-trasy.com/wgs84.html

Wracamy równoległą drogą i natykamy się na dużą wiatę z drewnianym podestem do spania, z miejscem na ognisko, nad leśnym jeziorkiem, niestety bez dojścia do wody. Miejsce bardzo piękne, pewnie podpadnę jeszcze bardziej Władzom Puszczy, bo podaję współrzędne: N 54o20,730'  E 22o39,120'.

 

 

Od Żytkiejm teren zaczyna być silnie pofalowany. Po drodze skręt na Trójstyk Wisztyniec. Pouczająca ścieżka nazwana jest nie bez powodu "biegun zimna".

 

 

 

Ostrzeżenia o rosyjskim zakazie fotografowanie terenu Rosji poprzez granicę. Na wszelki wypadek ścieżka poprowadzona jest od strony granicy z Litwą a nie Rosją - aby coś od rosyjskiej strony nie wyskoczyło i nie ukąsiło. Trwają wielkie manewry, na niebie dwa dni temu widziałem takie smugi. Tak nie latają samoloty pasażerskie...

Od Wiżajn jedziemy na NE, skusił nas na mapie punkt widokowy nad j. Granżyny tuż obok granicy litewskiej. Od Wiżajn krajobraz jest naprawdę bajkowy: pofalowany teren, zielone łąki.

 

 

Punkt widokowy niestety na prywatnym terenie, rozkładamy się na bujnej zielonej łące w zachodzącym słońcu.

 

 

 

 

Sunia chyba polubiła rower? Rano asfaltem na E do Krejwian, stąd na S wzdłuż granicy, zielone pola i las są nadzwyczaj piękne.

 

 

 

 

W Poszeszupiu skręcamy w malowniczą dolinę Szeszupy do Rutek-Tartaku. W Rutkach sklep, nad rzeką turystyczne urządzenia, w razie potrzeby można tu zabiwakować.

 

 

http://www.wolf-5.suwalki.com.pl/ wspaniałe zdjęcia z Suwalszczyzny
http://fotomost.acn.waw.pl/SUWALSZCZYZNA%20gumy.htm nastrojowe zdjęcia z Suwalszczyzny
http://www.ga.com.pl/suwalszc.htm turystyczne zdjęcia z Suwalszczyzny
http://www.suwalszczyzna.com.pl/inform/warto_z.htm Suwalszczyzna: warto zobaczyć

Od strony Pobondzia do Smolników. Osławiony widok na piękne jeziora jest już prywatny, nazwany po mickiewiczowsku, ogrodzony i płatny! Tak mnie ten kolejny dowód pazerności zirytował, że nie zrobiłem zdjęcia. Oczywiście nie tego, płatnego, na wzgórza - ale zdjęcia tablicy anonsującej komercję. Zacząłem kolekcjonować takie przykłady. A widok sprzed lat jest tu:

 

 

możecie też obejrzeć go w trakcie czołówki filmowego Pana Tadeusza.

 

 

 

Od Smolników na S w kierunku Udziejek; myląca duża inwestycja drogowa; tak jakby w tak unikatowym krajobrazie brakowało ruchu samochodowego! Przed laty nocowaliśmy z Zosią w połowie sierpnia nad małym uroczym jeziorkiem gdzie mieliśmy nocne widowisko Łez św. Wawrzyńca (Perseidy). Nie miałem jeszcze wtedy GPS, zaznaczyłem potem ten punkt z pamięci. Teren skrajnie trudny, potężne różnice wysokości, znajomego miejsca ani śladu - pamięć jest myląca. Ostatecznie rozkładamy namiot na szczycie stromego jak głowa cukru wzgórza nad j. Szurpiły, ok. 500 m E od Góry Zamkowej. Rano gęsta rosa na namiocie

 

 

 

Wodziłki z cerkwią Starowierów i cmentarzykiem,

 

 

Turtul. Tu rozkładamy się na dłużej, bo dzień zrobił się gorący. Bardzo piękne otoczenie zalewu na Czarnej Hańczy, u stóp niezwykłego wału polodowcowego; są tu wiaty z których można skorzystać na noc.

 

 

 

Po 2 godzinach, jeszcze w upale jazda na E, po 2 km zjazd w lewo 100 m do drewnianego punktu widokowego Rutka, niestety bez dachu. Ale widok kapitalny, na przyszłość biwaczek nad W brzegiem pobliskiego jeziorka? W Jeleniewie zakupy, jazda na E, okolice j. Szelment jakoś mi się niezbyt podobają, więc dalej na E do Kaletnika, sporej miejscowości z okazałym kościołem oraz wiatami nad małym jeziorkiem. Hałaśliwi ludzie na plaży, wiaty okupowane przez miejscowych. Wypatrzyłem na mapie zachęcające miejsce ok. 3,5 km na S: wiata w lesie nad rzeczką. Jedziemy, błąkamy się po lesie bezskutecznie, ani śladu wiaty.

 

 

 

Chcąc nie chcąc wracam do Kaletnika, nad jeziorkiem już mniej ludzi, zajmujemy jedną z wyżej położonych wiat, nadchodzi wieczór. Niestety, dosiadają się dwaj młodzi ludzie z piwem. Odchodzą dopiero jak już jest zupełnie ciemno. Rano dowiadujemy się od sprzątającego plażowisko, że wiatę w lesie spalili kilka lat temu dzicy turyści. Przez lasy W od j. Perty zjazd do Starego Folwarku nad Wigrami. Baza turystyczna kilka lat temu była w stanie rozpaczliwym, dziś jest w stanie zadowalającym. Ale ciekawostka do mojego albumu: wstęp na teren ośrodka jest płatny; raptem tylko złotówka; nie jest wiec źle, bo przecież mogliby doliczyć 50 gr za widok na Wigry oraz 50 gr za oddychanie...

 

 

Robimy objazd Wigier wschodnim brzegiem, nigdzie nie ma możliwości znalezienia miejsca na namiot: wszystko wykupione i prywatne, wszędzie drut pastucha elektrycznego. Pogoda zaczyna się psuć, Sunia przeraźliwie reaguje na burzę, za Rosochatym Rogiem, naprzeciw Wysokiego Wągła zjazd nad brzeg, tu długi pomost drewniany. W pewnym popłochu rozstawiamy namiot na nierównym skrawku trawy, niebo nieco łagodnieje. Dno pokryte szarym mułem sugerującym piasek, ale biada zmyłkowiczom - bo można stąd już nie wyjść.

Wigry znam z wiosennych spływów kajakowych z początku lat 70tych: śnieżny często początek maja, Suwałki maleńkim miasteczkiem świeżo awansowanym na stolicę województwa (Ełk ma chyba do dziś o to żal), kajaki zamawiane listem poleconym (telefoniczne zdzwonienie się było zbyt kłopotliwe, międzymiastową trzeba było zamawiać u telefonistki, była też "błyskawiczna" - pół godziny czekania zamiast dwóch godzin) w Starym Folwarku. Były to dykciaki które zatapiano dwa dni wcześniej obciążone, aby sklejka napęczniała i nie przeciekały nadmiernie. Za to swoboda pełna, właściwie wszędzie można było wpływać, biwakować, kolorowy świat podwodnych  łąk różnokolorowych glonów widocznych w doskonale przezroczystej wodzie. To wszystko minęło. A złoża mułu są tego wskaźnikiem; w wielu miejscach Wigier woda jest po prostu brudna!

Alarm pogodowy odwołany, można było znaleźć lepsze miejsce, ale nie będę już składał wszystkiego. Niebo zaczyna się robić kolorowe, przenoszę się na koniec pomostu i do zmroku napawam się zmiennymi kolorami i kształtami.

 

 

 

 

 

 

 

Ok. 1 km za płw. Łapy na polanie przy brzegu doskonałe miejsce: wiaty, stoliki, miejsce na ognisko, i... tablica z zakazem biwakowania.

 

 

To chyba kpina, chyba, że rzecz idzie o definicję biwakowania. Rozumiem, że biwakowanie to rozstawienie urządzeń do spędzenia wielu nocy w tym samym miejscu, oraz urządzeń bytowych: kucharzenie, jedzenie, mycie. Nie mylić z rozstawianiem namiotu na jedną noc. Tak jest to rozumiane w wielu krajach Europy. Teoretycznie rozłożenie się tylko ze śpiworkiem i kontemplowanie do świtu gwiezdnego nieba możnaby inaczej także nazwać biwakowaniem! Innym przepisem często spotykanym jest zakaz przebywania poza okresem od świtu do zmierzchu (np. w Tatrach). W ten sposób nie można byłoby pływać kajakiem po całych Wigrach (jezioro nie da się pokonać tam i z powrotem w ciągu jednego dnia).     http://www.lasypolskie.pl/printview.php?t=42600&start=0 

W Czerwonym Krzyżu kolejne miejsca na noc pod wiatą (tym razem jedna z nich nie ma anonsu o zakazie biwakowania).

 

 

 

 

Przez las do Tobołowa, i dalej do Augustowa. Próba jazdy koszmarkiem nazywanym trasą Augustów - Warszawa bardzo udana, bo przejechałem ok. 3 km i ciągle jestem żywy ale nerwy tak zszargane, że odbijamy w lewo w tył Prostą Drogą i do Bargłowa Kościelnego wzdłuż Kan. Augustowskiego i Netty. Początkowo uciążliwe (ale zdrowe) drogi gruntowe, potem nudny asfalt; chłodno i potężny wiatr nie muszę dodawać z jakiego kierunku... Noc przed Pomianami na łąkowym pagórku mało widocznym z pobliskiej szosy.

 

 

 

Dalsza droga nieciekawa, dopiero w rejonie Borzymy - Romoty - Stacze interesująco; wojenne cmentarze z I Wojny.

 

 

W Sypitkach baza piknikowa dla korzystających z zamówionych rejsów Wąskotorówki Ełckiej. Dalej przez dzikie tereny w rejon Brodowa, i dalej nad j. Selmęt Wlk. I Ełk.  Ostatni dzień wakacji, mimo to bez problemu (na pozór) dostaję bilet na rower; miejsce nr 13.

 

 

W wagonie brak jednak takiego miejsca; może to przesądni panowie z kolejowej logistyki? Konduktor odmawia adnotacji na bilecie o braku tak oznaczonego miejsca, proponuje przesiadkę do wagonu nr 8. Wolne żarty; mam z niesprawnym psem przesiadać się i przerwać nadzór nad rowerem? Bezczelnie oświadcza, że nie ma obowiązku adnotacji, komputer nie daje mu możliwości wyboru wagonu, a w ogóle to on chce tylko dotrwać do emerytury.  

 

 

      

 

WZDŁUŻ POGRANICZA ROSYJSKIEGO:  Łuczany (Giżycko) - Srokowo - Kan. Mazurski - Barciany - Sępopol - Bartoszyce - Górowo - Pieniężno - Tolkmicko - Elbląg    22-31 lipca 2016

 

Inne wycieczki w okolicy:

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/pieniezno.htm Morąg - Orneta - Pienięzno - jez. Pierzchalskie - Tolkmicko - Elbląg

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/pogranicze.htm Morąg -Orneta -Dobre Miasto -Lidzbark Warm. -Stoczek -Bartoszyce -Korsze -Mołtajny -Bajory -Srokowo -Kętrzyn

http://www.tomek.strony.ug.edu.pl/opisy/braniewo.htm

 

 

Tu schemat szlaku, na ogólnodostępnej mapce OpenStreet

 

 

Serwis zdjęć Michała z wycieczki:

http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/3-Rower/2016/2016-07-22%20Gizycko%20Elblag/index.html

 

Pechowo trwało wybieranie się na tę wycieczkę: przygody Michała ze Służbą Zdrowia, moje plany Dolnośląskie, fala upałów. Ostatecznie wysiadamy w Giżycku; pogoda niepewna ale jest ciepło.

 

 

Jazda wzdłuż Kisajna i Dobskiego: wracają obrazki z lektury niezapomnianych albumów Puchalskiego; w Dobie zjeżdżamy do dawnej kwatery fotograficznej: dawna "trupiarnia" jest w ostatecznym stadium ruiny.

 

 

 

Podłe gliniasto-szutrowe drogi prowadzą do plaży gminnej nad j. Dobskim w Jerzykowie k. Radziejów. Miejsce zaśmiecone, sporo samochodów, mało sympatycznie również z powodu pogody. Ale na biwak pierwszego dnia się nie narzeka. Rano skrótem na Sztynort. Stoimy przed tablicą informacyjną z eufemizmem: "spowodowane antropogenicznie szkody fundamentowe" gdy podchodzi do nas starszy pan: przewodnik Bohdan Markowski; daje się namówić na interesującą rozmowę i wizytę w ruinach.

 

 

 

Pierwotna dewastacja jednak była dziełem Czerwonoarmistów, dopiero później dzieło kończył polski PGR. A inicjatywę polsko-niemieckiej fundacji wysunęli spadkobiercy niemieccy. Tak więc prostuję i uściślam swój opis z 2009.

 

 

 

Bunkry Wolfschanze z tłumami turystów zostają za nami, jedziemy w kierunku mniej znanych kompleksów bunkrów dowództw innych formacji: OKW Lammersa i innych, usytuowanych na W od drogi wzdłuż Mamr, w rejonie N od Pniewa. Także i tu hałaśliwy Disneyland.

 

 

 

Na opuszczonym przystanku Mamerki przypięty rozkład jazdy z którego wynikałoby, że jest ruch pasażerski Kętrzyn - Węgorzewo; niespodzianka po likwidacji tej linii kolejowej przed paru laty. Próba zjazdu nad Kanał Mazurski w miejscu zwalonego jazu na którym pamiętnie nocowaliśmy przed kilkudziesięciu laty nieudana z powodu błota, wykrotów i chaszczy. W przydrożnym barku przy szosie pokrzepiamy się obiadkiem.

Droga nad śluzę Leśniewo prowadzi przez teren parkingu z opłatami. Na krzesełku siedzi strażnik który zorientował się że zamierzamy tylko przejechać - i w bardzo niesympatyczny sposób usiłuje przejazdu zakazać. Rutynowo już nie reaguję na podobne fanaberie. Śluza Leśniewo także jest Disneylandem z małpim gajem. Gdy wracamy do asfaltu, strażnik ponownie nas atakuje słownie. Kolejny przykład wyjątkowo agresywnej pazerności: inny przypadek odmowy nalania mi wody z kranu w sklepie opisałem w innym miejscu. Chamskie zachowanie w Leśniewie jest typowe; potem potwierdzono to z innego źródła. Podobną scysję miałem w Sudetach. Jeśli napotkacie go w tym miejscu i będzie niesympatyczny, powiedzcie mu, że obietnicę spełniłem i został opisany w Necie.

 

https://www.youtube.com/watch?v=ZP5QOc9XS-I

https://www.youtube.com/watch?v=ZMZbXzvXShE

 

Przed Srokowem na wzgórzu resztki wieży Bismarcka. W Srokowie odwiedzamy znajomego i odbieramy jego opinię na realia polityczne i perspektywy sytuacji na Ukrainie.

 

 

 

 

Pamiętajmy, że cały pas pogranicza od Gołdapi po Braniewo, to teren osadnictwa po przesiedleniach w Akcji Wisła ludności prawosławnej i grekokatolickiej. Noc na widokowej łące pod lasem, niedaleko za Srokowem.

 

 

Okazała śluza Guja (Piaski) jest pogrodzona i niesympatycznie mało dostępna. Na szutrowych drogach rozdzielamy się, na dodatek rozładowuje się komórka, omijam zjazd na śluzę Bajory. W Bajorach Mł. niespodziewanie przed cerkiewką spotykam naszego wczorajszego znajomego ze Srokowa, gości nas przyjaźnie sołtys, ładuję komórkę.

 

 

 

 

 

 

Jedziemy asfaltem na N, w Wyskoku nad j. Oświn (Nordenburskim) zjeżdżamy na posiadłość zaprzyjaźnionego profesora Biologii UG. Wizyta miała być króciutka, ale jakoś nie umieliśmy się wywinąć naprawdę wielkiej gościnności; posesja wręcz kusi do lenistwa; gospodarz także.

 

 

 

 

 

Rano zjazd nad pierwszą po polskiej stronie śluzę Długopole, 2 km od granicy. W Brzeźnicy dwór.

W Barcianach okazały ale opuszczony zamek krzyżacki. Sympatyczni dwaj pogranicznicy na motocyklach.

 

 

 

Za Barcianami po raz pierwszy wjeżdżamy na reklamowany szlak ścieżki rowerowej Green Velo. Tu ścieżka jest asfaltowa i wygodna, na innych odcinkach bywa gorzej, czasem tłuczeń.  Ale jest jakiś postęp, a ruch rowerowy jest dość intensywny. W Drogoszach byliśmy wiele lat temu z Marianem i Ewą, chcemy zobaczyć co się zmieniło. Tak jak dawniej płot i brama, wejście tylko za zgodą właściciela. No to wchodzimy szukać tego właściciela. Ogromny budynek pałacu, pusty i zamknięty na głucho. To właśnie Drogosze są na okładce pięknego albumu M. Garniec Dawne dwory i pałace Prus Wschodnich (polecam zakup i lekturę  http://www.arta.olsztyn.pl/polski/glowna.htm ). Wychodzi ktoś z nadzoru, usiłuję zmiękczania prezentacją pieska i jego historią - w nadziei wślizgnięcia się do wnętrza pałacu.

 

 

 

Z przejściem wokół, oraz do parku nie ma problemu, ale na wyraźne pytanie o wejście do środka odpowiedź krótka: absolutnie nie! No tak: prywatnego właściciela za bardzo żenuje aktualny (pusto)stan i zastój aby zezwalał na rozgłaszanie i dokumentowanie żałosnego stanu. Dobrze, że chociaż budynek jest pod dachem... Swoją drogą; jaką przyszłość mogą mieć podobne obiekty? Bardzo niewielu Polaków może mieć fundusze na remont tak wielkiego obiektu. Przepychanki z Konserwatorem także bywają różne: czasem skutecznie uniemożliwiają adaptację do jakiejkolwiek użytkowości, w innych sytuacjach Konserwator jest bezradny wobec dewastacji... Zabytkowy spichlerz lub stajnia jest w trakcie intensywnego zawalania się... Nocujemy na skraju stoku pola i lasu, z ładnym widokiem na okolicę i łąki nad Guberem. Upał, Sunia zaszywa się w krzaki; dwa koziołki baraszkują tuż obok nas.

 

 

 

Za Sątocznem w Prosnie postępująca ruina bardzo oryginalnego pałacu. 

 

 

W Sępopolu zakupy w upale, zjazd nad Guber na pole rekreacyjne koło szkoły, ładne, z wiatą, miejscem na ogień. Tyle, że pewnie wieczorem nawiedzane przez miejscowych. Na razie mamy tu grupę letnich przedszkolaków z opiekunkami, które przemycają im sporo sensowych zasad ekologicznego postępowania, także w stosunku do zwierząt.  Jazda w upale, problem z miejscem na noc, wreszcie zjeżdżamy na łąkę kilkaset metrów od szosy, rozstawiamy namioty w chłodnej trawie za belami siana.

 

 

Bartoszyce są sporym miastem, Michał szuka dziurki w dętce, w fontannie na skwerze. A Sunia objawia oznaki nadzwyczajnego podniecenia: biega piszcząc z emocji, wbiega do każdej klatki schodowej. Nigdy się tak nie zachowywała, robi wrażenie jakby rozpoznawała znajome miejsca. Może w przeszłości coś ją łączyło z Bartoszycami?

http://bartoszyce.wm.pl/375312,Po-roku-rozpoznala-Bartoszyce-Historia-rannej-suczki.html

Wyjazd z Bartoszyc jakoś dziwnie na wschód. Okazuje się, że Michał tak dalece nie znosi ruchliwego asfaltu, że funduje objazd nie tylko dłuższymi drogami, ale bardzo paskudnie wyboistymi. Ja także nie lubię ruchliwego asfaltu, ale ten objazd mnie wykończył psychicznie. Bo i pies także go odczuł. Dlatego w dalszej drodze będziemy od czasu do czasu jechać osobno, z nieuchronnymi przerwami na kolejne spotkanie. W Galinach bardzo ładnie odrestaurowany pałac pełniący funkcje turystyczne, w równie pięknym zadbanym rozległym parku.

 

 

 

 

Do Stoczka jedziemy różnymi drogami. Byliśmy tu wiele lat temu, klasztor był w stanie opłakanym. Teraz jest przyzwoicie odnowiony, z celą więzienną Prymasa Wyszyńskiego. Zachęcam do lektury Zapisków Więziennych.

http://www.kosciolgarnizonowy.pl/Zapiski%20wiezienne.pdf

Ze Stoczka na północ najpierw asfaltem potem szutrem. Nad Łyną w niezbyt malowniczym otoczeniu decydujemy się na biwak przy jazie "gumowym" Kotowo. Nareszcie możliwość umycia się po upale; zbiera się kolejny raz na deszcz z burzą. Rano w pobliskich chaszczach odnajduję kilkanaście pajęczyn rzadkiego kiedyś oryginalnego pająka: paskowanego tygrzyka. Teraz jest często spotykany, czasem po kilka pajęczyn na metrze kwadratowym. Uchodził nieprawdziwie za bardzo jadowitego i budził panikę.

https://skorpion20.flog.pl/wpis/1686085/tygrzyk-paskowany--jad-pajaka 

 

 

Malownicza pagórkowata okolica Rodnowo, Wajsnory. Tu znowu mamy różne preferencje drogowe: jadę asfaltem na E do Górowa.

 

 

Spotykamy się na rynku obok ratusza, niebo silnie się zaciąga i zaczyna się godzinna ulewa. Z Górowa na NW najpierw do Kamieńska, tu zjazd na rozebraną linię kolejową Górowo - Korniewo. Już od Górowa ułożono na torowisku szutrowy odcinek Green Velo.  http://projekt.greenvelo.pl/pl/interaktywna_mapa_szlaku/

 

 

 

Zjazd do Kandyt na ostatnie zakupy, powrót na szlak kolejowy, tutaj już jednak kiepskiej klasy: gliniasta droga pełna kałuż. Nad jeziorem Głębokim sporo zabudowy, ale są i miejsca na biwakowanie. My rozkładamy się na NW krańcu, obok hangaru wędkarzy.

 

 

Wieczorem wizyta dwóch pograniczników na motocyklach - jesteśmy niecałe 2 km od granicy; chłopacy jak zwykle są sympatyczni. Rano ponownie wybieramy różne drogi: ja pustym i dość widokowym asfaltem na Pieniężno. Odszukuję miejsce dawnego haniebnego pomnika Czerniachowskiego; pozostały po nim tylko duże kamienne złomy. Jakoś lżej mi się robi...

 

 

 

Na cmentarzu z drugiej strony miasta kwatera poległych czerwonoarmistów; to miejsce jest zadbane. Bo to przecież coś zupełnie różnego: pochówek żołnierzy, nawet jeśli są oni z armii mało przyjaznej - a wiernopoddańczy pomnik takiej postaci. Czekam na Michała a tymczasem poznaję drobną dziewczynę na rowerze nie bardzo turystycznym, z wielkimi sakwami. Przyjechała samotnie z Lublina, planowała do Augustowa, potem rozochociła się i wylądowała aż tutaj, i jedzie co szybciej do Elbląga. Naprawdę robi wrażenie swoją motywacją, bo to jej pierwsza taka wyprawa. Zanosi się znowu na deszcz, przeczekujemy go pod zadaszeniem zabawiając się igraszkami z zupką jarzynową i plackiem po węgiersku. Proponuję biwak na znajomej polance w jarze Wałszy. Michał odnajduje wygodniejszy dojazd, jakieś 1,5 km od Pieniężna śliskimi po deszczu stromymi dróżkami w mrocznym otoczeniu. Polana także mokra, namioty rozkładamy na kamykowym podłożu pod wielką wiatą.

 

 

 

Udaje się nazbierać trochę suszu, rozkładamy niewielkie ognisko; obok leśniczówka tradycyjnie zamknięta, ale w gniazdku przy wejściu udaje się naładować komórkę. W porannym słońcu suszymy sprzęt, wyjazd na szosę. Tu znowu drogowe dyferencje: ostatecznie naznaczamy spotkanie: Płoskinia, most na Pasłęce i docelowo Tolkmicko. Przed mostem na Pasłęce robimy z pieskiem dłuższy odpoczynek na skraju placu biwakowego. Ciemniejące niebo skłania do szybkiego odwrotu, ale już w Chruścielu rozdziera się w chmurach pojemnik z deszczem, mamy 30 sekund na dopadnięcie do domku w budowie i wepchnięcia roweru pod schody. Takiego urwania chmury dawno nie widziałem. Nie zauważyłem, że wodospad wali tuż obok roweru, i powoli napełnia sakwę; wszystko mokre (w tym 7 złożonych map - a niech to diabli!). Przecinam dawny Ostbahn, cały duży obszar pozbawiony od kilku lat komunikacji pasażerskiej...     https://pl.wikipedia.org/wiki/Pruska_Kolej_Wschodnia 

 

 

Dalej jak obsesja, dylemat: jak przeciąć w poprzek pas potężnych dzikich jarów wzdłuż F Autostrady Reichbahn nr Eins i Baudy - Narusy z dopływami. Chciałbym zrobić to nieco dalej na W. Więc na razie jedziemy kilka km w stronę Elbląga drogą rokadową wzdłuż Autostrady, przecinamy ją w Błudowie - Włóczyska, i stąd jest raptem 3 km do Pogrodzia lub Wodyni. Próbowałem już ze trzy razy się tak przedostać, udało się tylko raz. Koszmarna okolica, na dodatek szybko toniemy w błotnistych kałużach. Jak niepyszni zawracamy i przez Krzywiec, taplając się w kałużach, na mostku na Narusie natykamy się na utwardzony tłuczniem szlak Green Velo do Krzyżewa i asfaltu elbląskiego, którym nieco już uciążliwie bo pod górę do Pogrodzia. Michał jednak wybrał lepszą możliwość, bo od Krzywca leśną drogą pod górę, za to bezpośrednio do Pogrodzia. Tu zakupy, niebo granatowieje, wiadomość od Michała, że wiata nad Tolkmickiem opanowana jest przez hałaśliwe towarzystwo. Usiłujemy znaleźć coś po drodze, ale dopada nas silny deszcz. Wracamy na chybił-trafił do wiaty mając nadzieję, że deszcz wypłoszył dzikusów. Rzeczywiście, pod wiatą przy stolikach siedzi nowy komplet oryginałów: mają namalowane rysuneczki dużych różowych serc, wymieniają się uwagami na temat Miłości i jej filozoficznych aspektów: seans artoterapii. Kolejnym etapem jest zachęta aby kolejni uczestnicy na dzwoneczkach lub patyczkach odegrali Miłość Boga Do Człowieka. Najbardziej zadziwiająca jest analiza każdej takiej próby bogata w uczone terminy z których żadnego nie rozumiem; co  zresztą bardzo mi imponuje. Nie wiem czy bardziej to przygnębiające czy zabawne... Ale to towarzystwo jest mi bez porównania milsze niż hałaśliwe agresywne młode dzikusy zapijające się piwem. Kolorowy widok na Zalew. 

 

 

W Tolkmicku ani śladu pociągu szyny zarośnięte, a niedawno były kursy weekendowe Arrivy. Z przystani można popłynąć stateczkiem do Krynicy Morskiej; to zaledwie kilka kilometrów najbardziej ekonomicznym środkiem transportu. Za kurs z rowerem i pieskiem zapłaciłbym 35 zł; tyle kosztuje mój ulgowy bilet  kolejowy do Poznania. A więc tu jest to zwykły rozbój!

 

 

Plażujemy półtorej godzinki za Kadynami; nad Zalewem typowa fatamorgana.

 

 

 

A przy przyczepie wakacyjnej koś chlubi się takim koszmarkiem:

 

 

piękny bo straszny; przyłbica z błyskającymi fioletowo ślepiami, kanciasta koszulka kryjąca metalowe ochraniacze, piłka do kopania (na motocyklu?), i brum-brum-brum. Wieje grozą i brutalną siłą: czyli piękny... W Nabrzeżu także pamiątka po rozkładzie jazdy Nadzalewówki; cały duży obszar pozbawiony od kilku lat komunikacji pasażerskiej...

 

W Elblągu do pociągu dosiada lumperstwo piwno-papierochowe, kolejne typy wymieniają się w Gronowie i Starym Polu; przez całe dwie godziny podróży do Gdańska nie pojawia się nikt z obsługi pociągu, co oczywiście rozzuchwala towarzystwo. W Malborku wsiada kolejny typ z dwoma piwami; jest tak chamski i agresywny z rękoczynami, że w Pszczółkach wywalamy go z pociągu. Miota się w amoku po peronie i kopie w ścianę pociągu. Nikt z obsługi nawet teraz nie zdradza najmniejszego zainteresowania. W trakcie jest skarga i korespondencja z PR PKP. Opiszę wynik: na razie żądają ode mnie kopii biletu?

 

To dłuższa historia: moje przejazdy z rowerem, pociągami PR... W 90% podczas przejazdu w przedziale nazywanym czasem "bydlęcym" w jednostkach elektrycznych pociągów lokalnych na Bydgoszcz lub Elbląg, Iławę, jestem skazany na jakieś scysje z agresywnymi palaczami i piwoszami którzy traktują ten przedział jak swoją własną stajnię. W znacznym stopniu spowodowały ten stan rzeczy służby kolejowe które nagminnie nie reagują na ostentacyjne łamanie nie tylko przepisów ale najzwyczajniejszego dobrego obyczaju. Przyzwyczajono ich że w tych przedziałach obowiązują to ich chamskie zwyczaje, a ja jestem intruzem którego można najzwyczajniej pobić gdy będzie się stawiał. Ten stan rzeczy zagraża podstawowemu bezpieczeństwu, oraz dodatkowo prowokuje do dewastacji wyposażenia. A możnaby te obyczaje zwalczyć w ciągu miesiąca: zorganizowana sieć SOK reagująca natychmiast na zgłoszenia porozmieszczanych "podróżnych" w cywilu. Najwyraźniej po prostu Kolejom na tym nie zależy. I w ten sposób ja i inni rowerzyści skazani są na stres i zaczepki przy każdorazowym przejeździe. Postulowane są (oprócz najskuteczniejszej sieci cywilnych pracowników): skuteczne wypraszanie z przedziałów dla podróżnych z większym bagażem (rowerowych), przesiadujących tam lumpów, którzy ciągną do nich na kolejnych przystankach jak ćmy do światła. Byłoby to bardzo mało skuteczne, bo wymaga stałej obecności i ciągłych interwencji pracowników. Inne rozwiązanie to przyjmowanie ograniczonej liczby rowerów (np dwóch) do przedziału nie na końcu składu, gdzie nadzór i interwencje są kompletnie iluzoryczne - lecz na początku składu (tzw. przedziałów konduktorskich). Argumentacja, że z powodów bezpieczeństwa jest to niemożliwe, jest nieuzasadniona. Na SKM właśnie wprowadzono przepis o takiej możliwości: rower wprowadza się i pozostawia zabezpieczony w przedziale służbowym, ale właściciel kontynuuje podróż w zwykłym przedziale obok. To rozwiązanie ma cechy dezercji i uniku problemu, ale dla mnie jest do przyjęcia, bo zaczynam być śmiertelnie znużony aktualnymi obyczajami na PR. Nie wspominam, że opłata za przewóz roweru na PR jest naprawdę niebagatelna: 7 zł nawet za jeden przystanek - a dla porównania, na SKM opłaty się nie pobiera. PR mogłyby także powrócić do dawnego dobrego gestu dla rowerzystów: w weekendy symboliczna opłata 1 zł... A jeśli już płacę niemałą kwotę, to zwykła przyzwoitość wymagałaby aby PR zapewniły mi minimum komfortu bezpieczeństwa! Szanse, że PR wezmą sobie do serca takie uwagi, są zerowe. Cóż - pozostaje mi toczyć wojnę sięgając po nowe środki techniczne i logistyczne, co właśnie rozpoczynam... Tylko: dlaczego Polska i PKP mają być ciągle jeszcze skansenem obyczajowego prymitywizmu i chamstwa w Europie? I dlaczego to ja mam toczyć o to boje, przy doskonałej obojętności władz PKP?  A bezczelnych pisemnych odpowiedzi na moje skargi zebrałem cały spory plik; z pewnością kolejni urzędnicy podśmiewają się z pieniacza. Nic straconego, na razie zbieram sobie te dowody, kiedyś przyjdzie moment, że zostaną one użyte we właściwy sposób.       

 

I kolejowe drobiazgi: na dworcu w Elblągu znikł duży typowy rozkład pociągów namalowany na ścianie, teraz można go ślepić na małym plakacie. A zrozumienie tej abrakadabry to wyższa szkoła: ten sam pociąg w kolejne dni odchodzi w różniących się o kilka minut porach, i oczywiście są to w rozkładzie różne pozycje. Kasy biletowe w Elblągu zamykane są co trochę i otwierane co powoduje ciągłe dezorganizowanie i przegrupowywanie ogłupionych kolejek. A na przejściu przez tory jest oryginalny zlepek ogłoszeń: no to jak - przejście dla inwalidów z jednoczesnym zakazem przejścia?

 

 

W Gdańsku Gł. tylko na jeden peron jest możliwość wjazdu windą. SKM kiedyś wjeżdżał na perony z których można było wyjść do miasta bez schodów, po płaskim. Teraz nie wiadomo po co pociągi jeżdżą (puste) do Gdańsk Śródmieścia, ale już z innego peronu - teraz tylko po schodach. W zimie na mrozie można było dawniej poczekać w pociągu na końcowym przystanku Główny. Teraz jeżdżą z Śródmieścia, a na Głównym sobie będziemy czekać na nie na wietrze i mrozie. A pociągów SKM do Tczewa jest zaledwie kilka dziennie; żaden nie zatrzymuje się na Śródmieściu. (nieaktualne 20017, z Głównego w kierunki Tczewa nie ma żadnych kursów). Kursy SKM do Elbląga, Iławy i Smętowa od lat zlikwidowane. Na Głównym dwa perony podmiejskie są już na stałe puste i nieużywane. Po co więc ten nowy przystanek (wybudowanie go trwało ok. 30 lat)?  Winda na Promenadę nie obsługuje w zasadzie rowerów z kołami 28 cali - bo brakuje 2 cm, i usunięcie się z fotokomórki zajmuje kilka minut baletowego kulenia się. Inna winda z holu głównego zatrzymuje się ... na półpiętrze. Wózki i rowery do niedawna można było sprowadzać po położonych na schodach dwóch drewnianych balach, rozsławionych w Necie. Bo przy okazji dużego remontu zapomniano o takim luksusie. Perony są usiane petami pod tablicami zakazu palenia. SOKiści nie reagują nawet na zgłoszenie o napadzie. A fatalnie zorganizowane, chociaż technicznie doskonałe PKM nie będzie jeździć przez wiele tygodni, bo deszcze rozmyły po niecałym roku nasypy które od 1914 jakoś przetrwały i dwie wojny światowe i zimy stulecia; ale komuś zechciało się nasypy rozebrać i usypać od nowa. Po partacku ale ze sporym zyskiem. Może wykonawca z takim doświadczeniem będzie budował polską dumę - elektrownię jądrową w pobliskim Żarnowcu? Niejako przy okazji ostatniej ulewy zlikwidowano ledwie zainaugurowane połączenie PKM do Ustki. Oj, rozeźliła mnie ta podróż z Elbląga, i wylała mi się żółć. I znowu moja beatyfikacja się odwlecze...  A wydawało się że i kanonizacja była blisko.          

 

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna