ROZTOCZE i POGÓRZE PRZEMYSKIE: Szczebrzeszyn - Zwierzyniec - Jozefów - Hrebenne - Radruż - Wlk.Oczy - Chotyniec - Medyka - Forty Przemyskie - Kalwaria Pacławska - Krasiczyn - Przemyśl 23-30 czerwca 2014
**ostatnia aktualizacja 23.12.2014 **
W końcu czerwca zostałem zaproszony na chemiczne forum dydaktyczne w Janowie Lubelskim; coś jakby benefis na stare lata... Było to też okazją do odwiedzin w Puławach rodziny przyjaciela-matematyka zasłużonego krecią robotą w trudnych czasach stanu wojennego na UG, oraz do namówienia drugiego przyjaciela - do rowerowej wycieczki po Roztoczu.
Jego relacja: http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/3-Rower/2014/14-06-23%20Sciana%20wschodnia/index.html
Z Puław podejmuje mnie Michał z dwoma rowerami w bagażniku. W Szczebrzeszynie zostawiamy samochód w gospodarstwie koło dworca, objuczamy nasze konie, robimy zapasy i ruszamy. Zwierzyniec - posiadłość Zamoyskich Robi się trochę późno i szukamy wcześniejszego biwaku najpierw w rejonie stawów za Zwierzyńcem, bezskutecznie. Przed Tereszpolem kusi rozległe zbocze łąkowe, gdzie po niewielkim rekonesansie znajdujemy doskonałe miejsce na pasie wykoszonej łąki, pomiędzy wiśniami, z pięknym rozległym widokiem na okolicę; jedno z najsympatyczniejszych miejsc biwakowych w ogóle.
W Jozefowie krążymy po wsi mającej miasteczkową zabudowę - z rynkiem i remontowaną właśnie synagogą; bardzo interesująca miejscowość. Na peryferiach pozostałość wielkiego kirkutu żydowskiego: na zboczu są setki nagrobków, w części mało dostępnych w zaroślach. Za grzbietem wzniesienia duży opuszczony kamieniołom. Niedaleko stąd do wieży widokowej, z opiekunem, obok wiatki nadające się na biwak. Idę do kamieniołomu, gdzie spotykam dwóch pracowników; dostaję w prezencie skamielinę świeżo wydłubaną ze skały. Za Suścem robimy w upale południową sjestę w pachnącym rozgrzaną żywicą lesie, po przejściu przez potok.
W Bełżcu drewniana cerkiew.
** Pomijamy zwiedzanie obozu w Bełżcu, bo nie czujemy się na siłach przyjąć taki stres. Ale odsyłam do opisu muzeów http://www.belzec.eu/articles.php?acid=76 . Ciekawostka, że w Necie ciągle można znaleźć wykrętną jednak wzmiankę że obóz wybudowali naziści, a nie Niemcy... Skoro jest to nadużywane do zakłamywania faktów, to należy jednak brutalnie je precyzować. Inna sprawa, że skoro w polskich mediach używano tak długo delikatnego eufemizmu "nazistowski" - to dano w jakiś sposób wskazówkę, że można posunąć się krok dalej... Kiedy po pewnym czasie sprawdziłem http://www.belzec.eu/pl , jednak poprawiono na: BYŁY NIEMIECKI NAZISTOWSKI OBÓZ ZAGŁADY **
Za Lubyczą Królewską na S. Za Dębami najpierw polem ze zbożem, a potem przez lasy. Ścieżka rowerowa, a szlak koszmarny: pod górę, w beznadziejnych piachach Wreszcie wyjeżdżamy na asfalt niedaleko punktu przepakowywania przez Ukraińców zakupów sklepowych. Nieco krążenia w Hrebennem w poszukiwaniu biwaku. Wreszcie kuszą nas stawy rybne kilkaset metrów od przejścia granicznego i tyleż od pobliskiej granicy na skraju lasu.
Na grobli mamy wiatę, jest gdzie rozstawić namioty. Ale jak tylko zaczęliśmy wyładunek, podjeżdżają dwa motocykle: straż graniczna. Przysłali ich dla sprawdzenia co to za osobnicy się kręcą. Tłumaczymy, że mamy na dziś dość przepraw po leśnych piachach, mamy trochę napraw rowerów, chcemy tu zostać na noc. Z dokumentami w ręku strażnicy tłumaczą to zwierzchnikowi i najwyraźniej sugerują mu zgodę na taki nocleg. O dziwo decyzja jest życzliwa, tylko prośba aby nie ruszać się stąd nocą i nie podchodzić do granicy. Bardzo sympatyczna była interwencja tych mundurowych chłopaków, zgłaszamy im na przyszłość planowaną dalszą trasę. Na wzgórzu w Hrebennem drewniana stara cerkiew grekokatolicka.
Kilometr NE od Polanki Horynieckiej, kilkaset m w prawo, w lesie pozostałość sporego starego cmentarza. Jeszcze kilkaset m dalej, Stare Bruśno, na SE skłonie wzgórza 331 resztki potężnego bunkra żelbetowego Linii Mołotowa.
Horyniec-Zdrój, miasteczko o dawnej świetności. Nieco zagadkowy pomnik,
jedziemy 1 km NE do klasztoru, umiarkowanie interesującego. Pałacyk w parku. W Radrużu drewniana cerkiew pięknie restaurowana i wyposażana, energiczna opiekunka. Stare nagrobki wokół.
A na pobliskim cmentarzyku nagrobek z symbolem UPA, 1946. Wieczna im pamięć?... No i co z czymś takim robić… Kolejny patrol motocyklowy. W Baszni Górnej zaczyna padać, korzystamy do południa z gościny w domu.
Podlesie: tu sięgały tereny eksploatacji siarki zagłębia tarnobrzeskiego. Pomiędzy laskami płaskie pola żwiru wypłukanego wodą spod ziemi. Płytkie złoża siarki wytapiano rurami z przegrzaną parą, wprowadzonymi pod ziemię; siarka wraz ze żwirem wypływała na powierzchnię. Krajobraz księżycowy, zapaszek siarki. Eksploatacja zakończona, siarki mnóstwo, nie ma problemu z uzbieraniem sobie całego worka. W Podlesiu pozostał cmentarz z niemieckimi nagrobkami jako oryginalna próba osadnictwa. W Krowicy Lasowej półgodzinne przeczekiwanie deszczu pod wiatą autobusową. W kierunku Wólki Żmijewskiej asfaltem, ładna okolica, potem przez las, po drodze liczne ujęcia gazu. W Wólce Żmijewskiej drewniana cerkiew w złym stanie.
Biwak 2 km dalej, na skraju lasku i łąk. W Żmijowiskach kolejna drewniana cerkiew grekokatolicka z 1770, w złym stanie. Wlk. Oczy: zamknięta drewniana okazała cerkiew w bardzo złym stanie, odnowiona synagoga w której teraz biblioteka, dom pomocy.
Kawałek dalej zatrzymuje nas kolejny motocyklowy patrol straży granicznej. Praktycznie codziennie mieliśmy takie spotkania, to skutek niepokojów na Ukrainie i większej skłonności do przełamań granicznych: w końcu to granica Unii. Kontakty ze Strażą były sympatyczne i dawały nam poczucie większego bezpieczeństwa. Bo turystów w rejonie nie ma kompletnie żadnych. W Chotyńcu świeżoodbudowana cerkiew świeci jasnym drewnem, ale płot i brama są zamknięte.
Na S: Stubna, Nakło, w Poździaczu ładna drewniana cerkiew. Medykę okrążamy opłotkami; węzeł komunikacyjny, duży ruch, zbliża się wieczór, widoki na biwak są kiepskie. Chcąc niechcąc jedziemy w lewo w kierunku fortów Przemyskich. Pod wieczór rozstawiamy się na Forcie Borek z nadspodziewanie ładnym widokiem. Fort jest w trakcie adaptacji na cele turystyczne. Kilkaset m SE od Siedlisk bodaj największy kompleks forteczny. Tu opis ponurej historii z czasów I Wojny http://niniwa22.cba.pl/przemysl_legendy_i_tajemnice_fortow.html
Tuż S od Jaksmanic niewielki zarośnięty fort, ale przeurocza okolica. Wzgórze z akacjami, znakomite miejsca na zabiwakowanie, piękna panorama. Oznakowania szlaku pielgrzymiego Santiago di Compostella. Zjazd kwitnącymi łąkami Włodowice, Fredropol, tu kolejna okazała cerkiew.
W upale podjazd na Kalwarię Pacławską, bodaj największą w Polsce. Tu już nie mamy wątpliwości, że wjeżdżamy w Pogórze Przemyskie, wspaniałe panoramy, aż prosi się o zabiwakowanie. Aby dostać się do szosy trzeba jednak zbezcześcić stopy…
Rybotycze, kilometrowe podejście do dużego cmentarza żydowskiego.
Tu zaczyna mi padać akumulator w Nikonie. Na biwak wybieramy łąkowy stok kilkaset metrów od szosy, pod lasem, mając nadzieję że widokowo będzie podobny jak tamten nasz pierwszy. Po drugiej stronie szosy, prawie kilometr od nas jest agrogospodarstwo, z którego atakuje nas ryk gigagłośników z muzyczką. Nie wiadomo co bardziej koszmarne: decybele, czy prymitywizm tej łupano-ckliwej sieczki dźwiękowej. Jest upał, jesteśmy zmęczeni, nie chcemy stąd uciekać, łudzimy się że przecież lada chwila ktoś to wyłączy… Nic z tego, nowa płyta i kolejna godzina koszmaru. Powoli w podświadomości pojawia się czerwonawa mgiełka agresji; pójść tam z siekierą i przerwać ten koszmar… Kolejna płyta… Punktualnie o 22 cisza. Ale mściwa złość nie wyparowuje do rana. Idziemy tam żeby chociaż zobaczyć jak wygląda osobnik który coś takiego nam zafundował. Niestety, po upojnej nocy sprawcy śpią i nie daje się ich obejrzeć. Odchodzimy z poczuciem niespełnienia. Skąd bierze się ten powszechny zwyczaj napierdalania łomotem? (przepraszam, ale nie ma na to innego określenia). Dlaczego każda impreza studencka na kampusie musi być skażona tym hałasem w którym nic się nie da powiedzieć ani usłyszeć? Dlaczego stateczki na Mazurach lub Kanale Elbląskim ryczą na kilometry wokoło? W Gdańsku władze miasta zezwalają na czerwcowe nocne imprezy których nagłośnienie słychać na parę km wokoło. Jakiś amok!
Przez górskie już tereny przebieramy się do Krasiczyna.
I jazda do Przemyśla. Nocujemy w schronisku młodzieżowym. Dworzec odnowiony imponująco, ale kolejowe realia są kiepściutkie. Ja będę jechał przez Kraków, system odmawia wydrukowania biletu, bo miejsca rowerowe z Krakowa są zajęte (rzekomo). Pojadę bez rezerwacji z Krakowa. Michał chce kontynuować rower na północ, ale kasjerka w ogóle nie widzi Szczebrzeszyna. Trzeba udać się do sympatycznej informacji turystycznej, gdzie na karteczce wypisują sposób oszukania głupiego Systemu, i z nią wrócić do kasy biletowej. Udaje się. Ale następnego dnia okazało się że w ogóle takiego pociągu nie było, i podróż trwała godzin kilkanaście.
Zwiedzamy Przemyśl w którym akurat jest jakiś festyn. Okazałe miasto, dostojne zabytkowe kościoły, czuje się tu wpływ sacrum. A ja to lubię, bo nie ukrywam swojej sympatii do „moherowego ciemnogrodu”. Serio! Idziemy na bardzo obfity obiad, w upale wracamy do schroniska, wieczorem mamy deszcz. Rano wsiadam do pociągu krakowskiego, przed Rzeszowem niebo robi się granatowe (to początek katastrofalnej ulewy na Podkarpaciu), w Krakowie mam 2 godziny czekania, włóczę się leniwie w przerwach deszczu po mieście. Na dworcu okazuje się, że popołudniowy pociąg do Gdyni nie jest jeden-jedyny jak mi to wmawiano w Przemyślu, ale są aż trzy, różnymi trasami, w ciągu 45 minut, z których dwa mają przedziały rowerowe. A w każdym z pociagów jest on pusty. Tak więc wsiadam bez rezerwacji i w ogóle bez biletu rowerowego (system odmówił sprzedaży, kiedyś mógł to zrobić kasjer ręcznie), ale cóż - PKP zachorowało na manię europejskości, nie śmieszną - ale żałosną w tym polskim wydaniu!
Tomasz Pluciński
nowy adres:
tomasz.plucinski@ug.edu.pl
F | strona z indeksem opisów turystycznych |
F | strona główna |