ŚWINOUJŚCIE - RUGIA - STRALSUND     31 maja - 8 czerwca 2011

**ostatnia aktualizacja: 28.06.2011**

 

 

Więcej zdjęć: http://mihurybi.website.pl/Foto/Fotoalbum/album/3-Rower/2011/11-05-31%20Rugia/index.html

 

Od dawna w rowerowych planach mieliśmy Rugię. W upalny dzień PKP do Dąbia. Rowery bydlęco stłoczone na tylnym pomoście: ani wnieść, ani oprzeć, ani przejść, bo do pociągu jadącego przez 3/4 Polski nie dołączono rowerowego przedziału. „ono” nie dołączyło… Nie miało, albo się ono zagadało, lub zapomniało, albo nie czuło potrzeby.  Stopniowo niebo granatowieje, w Świnoujściu wysiadamy o zmierzchu - w ulewie. Fontanny wody tryskają z rynien wiaty dworca; odczekujemy tu godzinę i przeprawiamy się przed północą promem.

 

 

Po ciemku przez niezauważalną teraz granicę na zachód, według przygotowanego przez Michała planu i wybranych WP. Nocna rzeczywistość jest inna. Najpierw kilometry opustoszałych zabudowań kurortowych; okazałe, ale nie grzeszące smakiem architektonicznym. Wreszcie ok. 1 docieramy na skraj urwiska, rozstawiamy namioty.

 

 

 

Rano dalej wzdłuż brzegu Uznamu poprzez ciągnące się całymi kilometrami kampingowiska. Skręcamy na W przez interesujący zwodzony most kolejowo-drogowy do Wolgastu (dawny Wołogoszcz; toć i Berlin był kiedyś słowiański…).

** UWAGA: narzekania...

Dziwaczny jakiś ten most: można po nim przejechać w dwóch kierunkach samochodem, mogą jeździć pociągi, jest chodnik dla pieszych i ścieżka rowerowa. Na dodatek jest to most zwodzony! A po zbudowanym w Gdańsku moście linowym przez Martwą Wisłę zakaz przejazdu rowerem, dla ścieżki miejsca zabrakło. Niedasie… Przez Estakadę Kwiatkowskiego z Obłuża do Gdyni pieszo się nie przejdzie; rowerem chyba także nie można. Czekaj na autobus i płać 2,50 za kilkaset metrów do osiedla. Zabytkowy most przy Zielonej Bramie wyremontowano tak, że już nie będzie nigdy mostem zwodzonym. Niedasie… Z Nowego Portu na Wisłoujście i Westerplatte w weekendy prom nie kursuje, jest za to wywieszka: w soboty i niedziele przeprawa łodzią rybacką, tel. ….. Albo objazd ponad 10 km przez zatłoczone centrum.   I oni będą budowali tunel pod Martwą Wisłą… Ale numer! O żadnej Kolei Metropolitalnej na Kaszuby na razie mowy nie ma. Błagam, podpowiedzcie jakiego użyć określenia na to wszystko zamiast tak bardzo obraźliwego dla wielu: „sakramenckie dziadostwo”.

Na razie koniec. Ale nie wolno udawać, że taka rzeczywistość jest czymś normalnym. W Europie czy w Azji?     ciąg dalszy nastąpi.**

 

 

 

 

 

 

Stary XIV w. kościół św. Piotra. Powrót na Uznam, kierujemy się na Peenemunde zostawiając zwiedzanie na jutro. Tymczasem straszą nas płotami i tablicami ostrzegającymi o poligonach i pozostałościach min w lesie; kiepsko wygląda dostęp do plaży. Jedziemy dawną drogą w stronę pasa lotniska. W N54o09,005’ E13o47,700’ możliwość jazdy przez przerwę w płocie w prawo ok. 2 km drogą płytową w stronę morza. Po prawej rozlewiska i kolonie kormoranów, hałaśliwe a jednak znacznie mniejsze niż te pomiędzy Sztutowem a Kątami Rybackimi. Droga kończy się solidną bramą stalową, ale kilkadziesiąt metrów w lewo w płocie jest kolejna dziura. Teren dawnego poligonu; betonowe podjazdy, coś co przypomina resztki wyrzutni, sporo złomu wyglądającego na pozostałości bomb lub gigantycznych pocisków. Może pozostałość po nalocie z 1943 http://www.sww.w.szu.pl/bitwy/peenemunde.html lub planowo zniszczone już po wojnie.

 

 

 

 

 

 

Wszystko bujnie porośnięte, piękny nocleg w krzakach, z widokiem na morze z zachodzącym słońcem; bez dostępu do wody. Rezerwaty zwierzęce. Służby patrolowe są mało aktywne; byle tylko nie wjeżdżać na teren lotniska, nie włazić w strefę kamery wieży obserwacyjnej, nie palić ognia i rano wcześnie się ulotnić.  

Peenemünde (dawna słowiańska nazwa: Pianoujście lub Kujawice) jest rozczarowaniem, bo udostępniono tylko parking z którego widać jedynie budynek siłowni z makietami V1 i V2 i parodią muzeum składającego się z bunkra z monitorami wyświetlającymi filmy. Reszta obiektów jest w tej chwili zamknięta. Kierownikiem technicznym był zagarnięty przez Amerykanów W. von Braun. A w porcie pozostałość „padwodnoj łodki” – tu w Peenemünde jest to eksponat ni w pięć ni w dziewięć. Historię i opis Julii podrasowanej wyglądem na okręt atomowy można znaleźć w Necie http://www.ops.mil.pl/op/czytelnia/?aid=223 .

 

 

 

Krótka przeprawa promem do Kröslin, w piknikowej atmosferze upalnego dnia ścinamy drogę na Greifswald. Ciekawostka, że jest to dzień wolny od pracy: Himmelfahrt. U protestantów tak zawziętych na kult Matki Bożej? Trzeba by to wyjaśnić.

 No i jest odpowiedź: Otóż jest to święto Wniebowstąpienia Jezusa Chrystusa, który po Zmartwychwstaniu w Wielkanoc przez 40 dni przebywał wśród swoich uczniów, a następnie po Zesłaniu Ducha Świętego wstąpił do Nieba. Natomiast Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny jest obchodzone 15. sierpnia. Zupełnie inne święto.M W

W Greifswaldzie tłumy podpitych Niemców, tu pierwszy raz widzimy hałaśliwych wyrostków, kolesiów naszych polskich gnojków. W Niemczech to ewenement, a w moim kraju jest to norma… Na rynku kilka interesujących kamieniczek, niewybredny festyn. I znamienne hasło Nie ma miejsca dla Neonazistów w Greifswaldzie. Cóż: takie hasła wskazują, że jednak problem istnieje… Wschodnie Landy przeżywają podobno nawrót mieszaniny Neonazizmu i doraźnej wrogości do Polaków. Przyznaję, że my nie zauważaliśmy takich objawów. Dobrze, że Niemcy zauważają i reagują aby zło zwalczać. A ja dostaję cięgi i pogróżki gdy opisuję (przyznaję - nieco emocjonalnie!) to, co jest u nas patologią, z którą nie tylko nikt nie próbuje walczyć, ale nawet opisywanie naraża mnie na piętnowanie jako odszczepieńca.

 

 

 

 

Kościół Mariacki niestety zamknięty, rejestrujemy więc tylko imponującą jego sylwetkę. W Greifswaldzie (słowiańska Gryfia) jeden z najstarszych uniwersytetów; dla nas o tyle znamienny, że udostępnił sporo interesujących map Armii Czerwonej http://greif.uni-greifswald.de/geogreif/?page_id=4524&initNumber=N-34 . W upale na NW, do przeprawy promowej w Strelasund Stahlbrode/Glewitz na Rugię. Zmienia się krajobraz: rozległe pola uprawne, małe kilkunastozagrodowe osady z urokiem sielskiej ciszy. Podoba mi się Rugia. Zjeżdżamy na łąkowy brzeg z rozległym widokiem; stoi tu jeden samochód z miejscową sympatyczną rodziną N54o17,440’ E13o24,860’.

 

 

 

Brzegi Bałtyku oraz licznych rozlewisk Rugii są z reguły silnie porośnięte zwartymi łanami trzciny i gnijącymi zwałami wodorostów, podobnie jak nasz Zalew Wiślany.

 

 

Rano piękna pogoda, na Putbus i dalej sympatyczną trasą wzdłuż zatoki (miejsca biwakowe np N54o20,475' E13o32,125' ). Niestety konstatujemy z przykrością, że z reguły wody otaczające Rugię po prostu śmierdzą! Jazda do pałacu myśliwskiego, po drodze mijamy tory wąskotorówki, a na pobliskiej stacji Jagdschloss czekamy na pociąg; tabor podobny jak na Kolei Żytawskiej w zeszłym roku.

http://www.youtube.com/watch?v=1EDO-A2NOZY&feature=related  Sam pałacyk nieco dziwaczny, zbliżony do pałacu w Jabłonowie Pom.

 

 

W upale ostry zjazd do Binz. I dalej w stronę Sassnitz. Po drodze, w Prora koszmarny gigantyczny obiekt jeszcze z czasów hitlerowskich. Wzdłuż wybrzeża ciągnie się całymi kilometrami kompleks identycznych blokowisk mających być wzorem ówczesnego podejścia do wypoczynku ludzi pracy; przytłaczająca idea skoszarowania. Podobny nieco hitlerowski socjalizm jak potem w komunizmie. Innym podarkiem dla mas pracujących na rzecz hitlerowskich Niemiec był samochód Volkswagen (dosł. samochód ludowy, coś jak nasz 126p, a w NRD – Trabant i D70, a w Kraju Rad – aparat fotograficzny FED czyli Feliks Edmundowicz Dzierżyński – sic! http://pl.wikipedia.org/wiki/FED_(aparat) Opis w Poemacie Pedagogicznym Makarenki.  

 

Nawiasem mówiąc spotykamy sporo miłośników Trabanta i D70; niektóre z oryginalnym dwusuwem, a także śmigające już z czterosuwem). Obiekty są opuszczone, zamknięte, umiarkowanie zdewastowane, miejscami odrestaurowywane. Sassnitz omijamy, i po niewielkim pogubieniu się nocujemy na skraju łąki i lasu porastającego stromy klif. Krajobraz przypomina Rozewie, podobna stromizna i podobny las bukowy. Plaży brak, pas kamieni, woda śmierdzi.

 

 

 

Kolejnego dnia objazd przy brzegu na NW kierując się na klif w Arkonie. Wiata N54o39,391' E13o24,424'  Strome urwiska widzieliśmy tylko z dystansu, bo plaża jest kamienista, a w upale nie chciało się nam umartwiać. Na dodatek woda cuchnęła na tyle paskudnie, że zrezygnowaliśmy w ogóle ze stromego zejścia na brzeg. Opis najbardziej znanych kredowych skał PN Jasmund: http://podroze.gazeta.pl/podroze/1,114158,2584059.html

 

 

 

 

 

 

 

Noc nad krawędzią urwiska na wydzielonym a zaadoptowanym przez nas maleńkim prywatnym terenie N54o40,530’ E13o20,350’. Rano za Dranske, próba wjazdu na wydłużony półwysep nieskuteczna bo teren jest zagrodzony, monitorowany i prawdopodobnie wojskowy. Ale tuż przy wjeździe na przesmyku kilka miejsc na biwak, o tyle interesujących,  że można w zależności od kierunku cuchnącego wiatru wybrać mniejsze zło… Upał przesypiam w cieniu zadaszenia N54o35,701'  E13o15,680'. Stygniemy kolejny raz z upału we wnętrzu kościółka w Schaprode, a potem kolejnego w Trent. Za Gingst szukamy miejsca nad (ciągle pachnącą) wodą. Miejsce nawet zupełnie ładne, ale po upale nadciąga burza z granatowym niebem. Namioty rozstawiamy w niewielkim lasku chroniącym przed silnym gorącym wiatrem N54o27,536’ E13o13,260’. W nocy polało i pogrzmiało. W porannym chłodzie objazd półwyspu Ummantz, z krajobrazem przypominającym Wyspę Nowakowską. Znowu jest upalnie. Po drodze interesujący kościółek, bardzo zniszczone wnętrze, ale jest to miejsce imprez koncertowych; a my odpoczywamy w chłodzie.

 

 

 

Pod wieczór znajdujemy zupełnie ładne miejsce za zalesionym Fuchsberg N54o22,260’ E13o10,117’ ; ja jednak wybieram przewoźną ambonę myśliwską kilkaset metrów wcześniej, bo nadchodzi kolejna burzowa noc. No i popadało. Objazd zatoki z rosnącą panoramą Stralsundu. Wspaniałe wnętrza kościoła Mariackiego. Zazdrość budzi bogactwo wyposażenia tych obiektów; po pierwsze odbijające bogactwo Hanzy, po drugie chyba nie zniszczonych przez wojnę tak jak w Gdańsku. Bardzo oryginalny kompleks ratusza; coś co przypomina bardziej krakowskie sukiennice, ale z zupełnie nietypową architekturą.

 

 

 

 

 

 

I jeszcze barwniejszy potężny i bogaty w wyposażenie kościół św. Mikołaja.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pogoda dosyć paskudna, wyjeżdżamy trasą wzdłuż morza na SE; kilka prób zjazdu na brzeg nieudanych. Wreszcie w Stahlbrode/Glewitz przecinamy naszą trasę sprzed kilku dni, i znajdujemy niezły biwak (niezły chociaż trzeba się przyzwyczaić, że do wody brak dostępu, a sama woda pachnie). Jeszcze ładniejszy o kilometr dalej: N54o12,335'  E13o18,440' .

 

 

W Greifswaldzie sympatyczna Niemka w kolejce do kasy podpowiada naprawdę tanią ofertę: Mecklemburg-Vorpommern-Ticket: 2 osoby, razem 25 EUR (+ 9 EUR za 2 rowery), bez określenia trasy przejazdu! Zamiast proponowanej normalnej 28,70 EUR za 1 osobę do Szczecina. W pociągach RE (Regional Express, odpowiednik naszego PR) żadnych problemów z rowerami, natomiast w pospiesznych bywa konieczność wcześniejszej rezerwacji. RE wzbudził moją piekącą zazdrość.

 

Uwaga: tu nastąpi długi i nudny do nudności kolejny fragment sakramentalnych narzekań. Omińcie jeśli nie chcecie popsuć sobie dnia...

Przyjazd punktualny, często kursują, a z Pasewalku kursy szynobusu do Szczecina co 2 godziny. Stalowe szczelne i klimatyzowane pudła (nawiasem mówiąc tłumią bardzo dokładnie sygnał GPS), bezszelestnie cicha jazda, bez najmniejszych wstrząsów przy ruszaniu i na trasie. Nie wspominam, że ani śladu sprayów, szorowania szyb papierem ściernym, pociętych i zatłuszczonych  siedzeń, powyrywanych świetlówek, zdartych ogłoszeń, porzuconych petów, rozrzuconych pustych butelek i obrzyganych gnijących kątów – jak to bywa w Azji…A w WC pewnie jest woda i płynie ona bez konieczności wyczyniania sztuk cyrkowych. Próg bardzo szerokiego wejścia jest na poziomie peronu ± 3 cm, z progu jeszcze w dół 10 cm. A więc: "dasię"...

 

 

 

Podłoga ok. 15 cm poniżej peronu. Duże i liczne przedziały rowerowe. Przed jedną ze stacji do przedsionka schodzą dwaj lumpowaci pasażerowie, podpici jak u nas. Nerwowo manipulują dłońmi, obmacują kieszenie – wiemy co to znaczą te drgawki palaczy papierochowych. Trzymają zmiętolone papierochy w trzęsących się z żądzy dłoniach aż do przystanięcia pociągu i otwarcia drzwi. Ale nie zapalają w pociągu i nie zostawiają nam na pożegnanie dmuchu dymu śmierdzącego jak chamskie pierdnięcie na odchodne. Oj, nie są to chyba Polacy… Żadnych problemów ze zwalnianiem biegu na granicy, żadnych biletów ważnych tylko do granicy, żadnych przejściówek. Po prostu kolejna stacja – Szczecin. Na jednym z peronów eksponat; nawet nie przypuszczałem jak będzie on ironiczny…

 

 

Podstawiają pociąg olsztyński; znowu bez przedziału rowerowego. Ceremonia wspinania się z ciężkim rowerem po schodach-drabinie na poziom metra ponad peronem; jest tak stromo, że kierownica i koło stają dęba i zawadzają o schody, poręcze lub o klamki, pedały zahaczają o zapadnię (a obmyślana jest ona bardzo sprytnie i byłaby bardzo przydatna w celi wyroku śmierci przez powieszenie; i słusznie – bo skoro wyroków śmierci się u nas nie wykonuje, to nich tu się chociaż na coś przyda; czegoś takiego nie ma już nigdzie poza PKP). Jeden rower blokuje skutecznie ostatni przedsionek, a my musimy wtłoczyć tu dwa jednoślady. A bywa ich 4-5… Ale zabawa! No, jeszcze czeka nas otwieranie tej maszynerii przy wyjściu, także niezła uciecha najpierw wykręcania pokrętnej klamki oraz walenia biodrem w pancerne drzwi (ważą ze 100 kg), związana z centralnym zablokowaniem drzwi podczas jazdy.

 

 

Płyń po torach Europy; sław dumę Polskiego Konstruktora Wagonów! Chwała niech będzie też dyspozytorom Polskich Kolei, którzy nie tracą czasu na zabawianie się anachronizmem w postaci wygody wagonu dla rowerzystów-dziwaków. Niech takimi głupotami zabawiają się w zdegenerowanej Europie! A Polak potrafi i bez tego! A pod koniec podróży jeszcze scysja z dwoma palaczami, którzy bezczelnie traktują przedsionek jako stajnię. W Gdyni pół godziny opóźnienia: bez żadnego widomego powodu staliśmy po drodze po 15 minut. Po powrocie zablokowana trasa pod Opolem; kolejny raz skradziono w nocy kilkaset metrów miedzianego przewodu trakcyjnego. 3000V, a Polak potrafi! Na wódeczkę. Pardon, to już było nieładne. Nagminnie rozgrzeszają to dziennikarze: na chleb dla głodnych dzieci po PGR… Koło Lęborka zwalniamy do 20 km/h w miejscu gdzie TIR wjechał sobie pod pociąg. To też specjalność polska. A ponieważ głupawi dziennikarze sugerują winę kolei za to, że samochody nagminnie wjeżdżają jak święte krowy pod pociągi – więc dla świętego spokoju wprowadzono tu ograniczenie. Dla pociągów! Witamy w Polsce! Ale fajny eksponat mi podsunięto w Szczecinie…To on mnie sprowokował do tych demagogicznych ponurych szyderstw. Wszak Szopen, Papież i Maria Skłodowska…

Próbka innej małpiej złośliwości na temat PKP: http://www.youtube.com/watch?v=93Gss6HDDDU&feature=related   "Jedni bezmyślni kretyni pod kierunkiem innych bezmyślnych kretynów, przez dziesiątki lat..."

 

** No i odebrałem kolejne pretensje za ten opis polskich realiów kolejowych. Ale życie zaraz dopisało replikę. W 2 tygodnie po powrocie jadę z rowerem SKM pod Słupsk. Za Gdynią do przedziału rzekomo rowerowego, a nazwanego kiedyś stajnią wchodzi osobnik papierochowy. Po chwili już mu to nie wystarcza, wyciąga patykowe wino, wypijają z przygodnym podróżnym całą flachę. Bo co? Przeszkadza to komu? To można stąd wyjść! Przyjazne spojrzenia współpasażerów. Charakterystyczny bełkot coraz bardziej podniesionym głosem. Zostaję z nim sam na sam. Po paru minutach pijaniuteńki zwala się na podłogę, jak pieniek.

 

 

Po 15 kolejnych minutach pełznie do przedsionka, pociąga za hamulec. Od któregoś z pasażerów słyszę coś jakby „bydlę” - jako komentarz. Podpowiedzcie jak mógłbym złagodzić taką diagnozę? Obsługa pociągu do tego momentu nie zdradzała żadnego zainteresowania tym co się dzieje w wagonie. Ot właśnie takie są polskie realia kolejowo-społeczne. Łatwo się oburzać na drastyczność opisów jeśli jeździ się odizolowanym od realiów własnym samochodem...         

Nie będę na przyszłość łagodził swoich paskudnych impresji! A jestem świeżo po bezczelnej odpowiedzi Kolei na skargę złożoną na bezczynność służb wobec podobnych zachowań. I to mnie rozjątrzyło do reszty **

 

Wycieczka była udana: interesujący krajobraz, mnóstwo zabytków (duże wrażenie robi Stralsund), pozostałości wojenne. Towarzystwo doborowe. Pogoda udana chociaż 2 dni nieco za gorące. Żadnych problemów przy naszym stylu biwakowania. Spotykaliśmy bardzo wielu Niemców na rowerach; niektórzy z bagażem wielodniowym, jednak nigdy nie spotkaliśmy namiotu przy trasie. Pewnie zajeżdżają na noc na kemping: wesoło tam, muzyczka, można pograć w siatkówkę, knajpka w pobliżu… Zatem raczej to nasz obyczaj jest ekscentryczny? Przyjazny stosunek napotykanych Niemców; wielu powoływało się na rodzinne związki z Pomorzem i Ostpreussami. Kościoły z reguły pozamykane, nie są też pewnie zbyt licznie zapełniane ludem nabożnym chociaż heretyckim... Musicie przyjąć, że sklepiki spożywcze trudno znaleźć (podobnie w Czechach; Polska jest pod tym względem wielce sympatyczna). W większych miejscowościach jedynie duże samy na peryferiach; czasem otwarte również w niedzielę. Prawie wszędzie już wycofano piwo puszkowe, trzeba się wozić z ciężkimi butelkami (podobno ta dyrektywa również nas czeka). Ceny (nominały w euro) nieco niższe niż u nas (nominały w zł). Tak więc przeciętnie 2-3 razy drożej; za wyjątkiem stosunkowo bardzo taniego piwa i wina. Zabrałem zapasy wędlinowo-zupkowe + 100 euro, wystarczające. Przeciętna trasa dzienna 60 km; to akurat dystans dla mojej rozregulowanej nieco pompy (i tak sprawowała się nadspodziewanie dobrze); tylko Michał miał pewnie niedosyt przy swojej dobrej kondycji. Dużym i niemiłym zaskoczeniem był stan brzegów. Rzadko spotykaliśmy piaszczyste plaże, z reguły w ogóle kiepski dostęp do wody, najczęściej po prostu niezachęcająco brudnej, a bardzo często cuchnącej. Skąd to pochodzi? Zapewne z przenawożenia gleby i spłukania ich do niezbyt odświeżanych wód, jeszcze z czasów NRD. Nasze plaże są bez porównania piękniejsze pod każdym względem! (jasne, że z wyjątkiem koszmaru Zatoki Puckiej i Zalewu Wiślanego). Niemiecki porządek i dostatniość nie była dla mnie powodem zbytniej frustracji, to raczej prymitywne obyczaje moich Rodaków budzą wrażenie, że granica Azji nie przebiega na Uralu, jak uczono nas w szkole – a raczej na Odrze… A europejską enklawą - pod niektórymi względami - są Białoruś i Ukraina…

 

 

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna