TATRY 2015,  TATRY 2013,  TATRY 2002 TATRY 2004   TATRY 2006

TATRY 2015               26-29 sierpnia 2015

Od wielu lat w Tatrach Zachodnich odbywam wiosną kultową pielgrzymkę do krokusów, ale na granicznym szlaku byłem jeszcze w zeszłym tysiącleciu. Słowackiej części nie znam w ogóle... Zatem umawiam się z Marysią, ładuję plecak i spotykamy się obok dworca autobusowego.

Pogoda piękna ale niepokoi mnie zapowiedź nadchodzących upałów. Po drodze wielkie spustoszenia wiosenną wichurą w reglu, u wlotu w Kościeliską. Jest niedziela, w Chochołowskiej tłumy. Po pokrzepieniu w schronisku podejście na Grzesia, i schodzimy zielonym szlakiem w Dolinę Łataną gdzie na mapie wypatrzyliśmy w lesie jakieś niewielkie zabudowanie; może to czeka na nas duży szałas?

Znaczek na mapie okazał się zadbanym zamkniętym domkiem turystycznego stowarzyszenia Słowaków, obok w potoku chłodzi się w zakrytych garnkach surowiec na gulasz lub grilla… Przymierzamy się do spania przed domkiem gdy z lasu wychodzi dwóch panów. Zaczynam tłumaczyć, ale nawet nie chcą słuchać tylko zapraszają i wciągają za ramię do środka. Ogromnie sympatyczne przyjęcie, będziemy spać w środku, po kolacji dłuższa miła rozmowa. Panowie pod 60tkę, rowerzyści, jeżdżą również po Małopolsce. Dostajemy sugestie trasy na jutro.
Rano idziemy na lekko (bagaże zostawiamy do wieczora) na grzbiet żółtym szlakiem przeł. Zabrat, Rakoń, trawersem Wołowiec, Jamnicke Sedlo, na Rohacze.

Tymi Rohaczami straszono mnie od lat… Trasa okazała się sympatyczna, właściwie bez większych trudności, osławiony „koń” na Rohaczu Ostrym okazał się poziomą grzędą długości ok. 30 m, z załupami - który można śmiało przetrawersować prawie nie używając dodatkowego łańcucha mogącego być niezbędnym w deszczu lub śniegu.

https://www.youtube.com/watch?v=mPE1tvnUROs na Rohacza dol. Smutną (Smutna przeł. od 27m 30sek filmu)
https://www.youtube.com/watch?v=L8MK38ZNZxg cała grań Rohaczy
https://www.youtube.com/watch?v=feYzuocYoBE doliną Smutną na Rohacze

Rohacz Płaczliwy jest stertą kamieni. Podobno dalszy odcinek na Banikov jest bardziej wymagający. Schodzimy na przeł. Smutną i schodzimy w dol. o tej samej nazwie. Jest popołudnie, jestem zmęczony; z plecakiem trasa byłaby poza moim zasięgiem w takim upale. Odbijamy w lewo w stronę Rohackich Stawów które leżą w bardzo malowniczym otoczeniu.

Jest późnawo i do ostatniego z nich nie dojdziemy. Powrót do Smutnej, uciążliwe podejście na znajomą przeł. Zabrat. W naszej chatce dziś tłoczno, bo dokwaterowały rodziny gospodarzy. Kolację pichcę pod wiatą i nie dam się tym razem namówić na spanie pod dachem bo poprzednia noc była zbyt gorąca. Rano turlamy się z plecakami znowu Zabrat, Rakoń, Wołowiec. Pod Wołowcem zostawiamy plecaki i z niezbędnym ładunkiem obiadowym schodzimy z Jamnickiej przeł. nad Jamnicki Staw – to najbliższa woda na naszym szlaku.

Wczesnym popołudniem snujemy się leniwie granicznym szlakiem w stronę Jarząbczego. Szlak jest niezbyt sympatyczny bo idzie się uciążliwym szutrem góra-dół. Dość łagodny trawiasty stok na Słowację, a urwiska do Chochołowskiej.

Po południu na trawersie Łopaty przed nami z trawy wystają dwie sympatyczne główki z zagiętymi różkami; dawno już nie widziałem kozic. Te są zainteresowane spotkaniem i niezbyt histeryczne. Czas myśleć o nocy. Do tej pory kiepskie widoki na nocleg, bo szlak przed nami mało zachęcający z górującym potężnym podejściem na Jarząbczy. Ale na końcu Łopaty większy krzak kosodrzewiny oceniam jako Dar Opatrzności. Kozice zwołują koleżanki i ciekawsko nas obchodzą, ale na chlebek nie dają się skusić. Pewnie chciałyby sobie tylko pogadać.

Kanonik Chmielowski w 1745 roku takie rewelacje w Nowych Atenach ujawnił: "dzikie kozy nie nogami chodzące, ale na rogach się od gałęzi y skał zawieszające"...

Robimy legowiska z dwóch stron płata kosówki, stopniowo zaczyna się bajkowe widowisko w kolorach: „Rohacze i Niebo”… A potem księżyc w pełni.

Noc ciepła, jasna, ale zaczyna porządnie wiać. Gdzieś koło północy alarm Marysi: jakieś światła idą do nas od Wołowca: może to filanci! Rzeczywiście, trudno jednak ustalić jak są daleko. Nie będziemy panikować po nocy, a po jakimś czasie światła znikają. Przed wschodem słońca wstajemy, bo widowisko jest wstrząsające!

Po śniadaniu długie podejście w cieniu i porannym chłodzie na Jarząbczy. Tu wygrzewamy się w słońcu, piękne widoki na podeschnięte suszą Raczkowe Stawy.

Od grupki młodych ludzi słyszymy opowiadanie, jak to poprzedniej nocy szli z latarkami od Wołowca i pod koniec Łopaty nagle zobaczyli w świetle księżyca zaczajonych jakichś ludzi schowanych pod kosodrzewiną. -czy aby nie filanci w zasadzce? Zgasili latarki, wycofali się i nocowali wcześniej... Zejście Kończystym, Starorobociańskim na Siwą Przeł. Szlak po głazowiskach przez szczyt Ornaku jest dość uciążliwy, więc od Ornaczańskiej Przeł. decydujemy się na skrót prawym trawiastym trawersem. Wcale nie jest łatwiej przedzierać się przez kosodrzewinę z ciężkimi plecakami, w upale. Uciążliwe zejście na Iwaniacką Przeł. i do schroniska na hali Ornak. Tłumy nieprawdopodobne, piwo. Niżej, dol. Kościeliska straszy okropnymi wiatrołomami. I nowość; ustawiono wzdłuż doliny po kilka przenośnych kabin-sławojek – aby kulturalnie nie było paskudzenia przy drodze. Nie wiem jak, ale koszmarny smród powala w odległości dwustu metrów od takiego zgrupowania. Coś nie wypaliło.

Pamiętam jak kiedyś znany redaktor spec od muzyki filmowej (niezwykle barwna osobowość) publicznie uparcie przekonywał, że jego ciemna skóra to tylko taka karnacja, a nie wynik niemycia. Na to Kazimierz Rudzki tak zareagował: Panie Zygmuncie! Nie wystarczy często się myć, ale od czasu do czasu trzeba jeszcze zmieniać wodę w misce…
Dedykuję tę radę TPNowi, który pewnie woli sposób pana Zygmunta...
http://archiwum.polityka.pl/art/pol-wieku-niechlujstwa,389620.html

Parę lat temu przy zejściu po nocy przespanej w Litworowej Kolebie, w dol. Białej Wody spotkałem sympatycznych Warszawiaków, z którymi nawiązała się bardzo interesująca znajomość; zresztą niedawno gościłem Oboje Państwa w Gdańsku. Teraz zapraszają nas do siebie na kwaterę na stokach Gubałówki. Niestety Marysia spieszy się do Krakowa i potem chce uniknąć tłoku i upału w drodze do Przeworska. Ja śpię słodko w lubym chłodku na ganku gospodarzy. Rano wycieczka nieznanym mi szlakiem Staników Żlebem z ładnymi widokami na Przysłop Miętusi i do Małej Łąki (moja ulubiona dolinka reglowa). Tłumy, upał okropny, wynajduję miejsce w cieniu lasu na kopce siana i posypiam tu przez 2 godziny. Przez przeł. w Grzybowcu i Strążyską do Zakopanego po coś słodkiego i oscypki do domu. Wieczorem powrót do Gdańska.
Udana wycieczka, od niepamiętnych czasów - w towarzystwie. Przed wyjazdem uczepiła mnie myśl o deszczach i spaniu na mokro w kolebach, wiec targałem w upale dwuczęściowy bardzo ciężki ceratowy sztormiak. A ciężki plecak zabija radość życia… Zachodnie Tatry Słowackie są bardzo rozległe; nie doceniliśmy tego w naszych planach.
 

 

TATRY 2013

Od kilku lat nie byłem w Wysokich Tatrach. To skutek charakterystycznej rezerwy osób mających kiedyś problemy sercowe. Ponieważ po odstawieniu dołujących mnie prochów czułem się w tym roku nieźle – decyzja pójścia w Słowackie Tatry z plecakiem i dodatkowo pierwszy raz z Garminem – i lokalizacji wysoko paru koleb na potrzeby własne. Oraz sprawdzenia poprawności skalibrowania map.

Do Zakopanego tanią kuszetką z wykupioną seniorską zniżką (rzekomo) 50%, za (realne) 150 zł. Rzekomo, bo przez trzy przejazdy przez Polskę bilety będą dla mnie efektywnie znacznie droższe niż 100%. Dopiero kolejne podróże będą tańsze; ale owych reklamowanych 50% nie osiągnę nigdy. Czysta matematyka ciągów nieskończonych, a także przyczynek do manipulacji reklamowej: niewielką łaskę wyświadczają mi TLK. A jeszcze wykupuję zniżkę (rzekomo) 37% na Regionalne i (rzekomo) 50% na SKM. Naiwni podniecają się budową Kolei Metropolitalnej. Bardzo podejrzane jest pokazywanie w filmowych migawkach kasków i wdzianek z firmowym skrótem PKM. Tak przyzwyczaja się nas po cichu do tego, że będzie to kolejna osobna spółka, z osobno liczonym kilometrażem, z osobnymi biletami na rower, osobnymi dla psa, z osobną ew. wykupywaną zniżką… Mogę się założyć, że jak już za parę lat ją wybudują, to z np. Politechniki do Lipusza będę wykupywał potrójne bilety na trzy spółki: SKM, Nowooddane Cudo PKM oraz PRegionalne. Tyle, że bilet sprzedadzą mi na jednym wydruku, abym się aby nie spostrzegł, że kolejne odcinki policzono mi osobno według horrendalnie drogiej taryfy krótkich kilometraży… (tu akurat się pomyliłem, 2015...)   

https://basiaacappella.wordpress.com/w-krygowski-sentymentalna-podroz-koleja-zelazna/

W Zakopanem niebo przymglone, w dworcowym barze najadam się na zapas, kupno chleba, piwa - i nieco ponad godzinę po przyjeździe jestem na Łysej. Tym razem asfaltem podchodzę do Javoriny. Zachował się dokumentalny film z wkroczenia tu polskich oddziałów w 1938. Z perspektywy czasu - był to wstydliwy ewenement, a propagandowy film zawiera żenujące sceny…   http://www.youtube.com/watch?v=gtJWjU1_fqk

Drewniany kościółek. Jaworowa w chmurach, idzie mi się nienajlepiej; co prawda sercowo OK., ale plecak naładowałem trochę za ciężko, bo będę spać w terenie – więc powolutku.

https://www.youtube.com/watch?v=-W5z5sbM-xk
https://www.youtube.com/watch?v=12fJvZKD-gU na lodową

Po drodze parę wiatek niezbyt dobrze osłoniętych od ew. zacinającego deszczu; na kiepski nocleg. W górnej części lasu skręcam do chatki TANAPu. Stryszek otwarty, po drabinie penetruję drewniane poddasze: jest kilka plastikowych butelek z polskimi etykietkami…

Liczne świeczki obok polskiej puszki po piwie mogą doprowadzić słowackich gospodarzy do furii. I zapłacę kiedyś za to rachunek ja, a nie owi niechluje. Przy mostku na potoczku kolejne plastikowe butelki. Polskie…

Mocno pochmurno, kiepskie widoki na Jaworowe Turnie i Lodową Przeł. Zosia polecała dwie koleby przy szlaku (ależ ta dziewczyna się wyrobiła wysokogórsko! Ja w jej wieku sypiałem tylko po Bożemu, pod kołderką w schronisku),

ale ja decyduję się na zejście nad Żabi Staw 1878m pamiętny z tragedii Kaszniców z 1925r. Penetrując złomiste otoczenie stawu, nagle zostaję obszczekany z koleby. Wygląda stamtąd postać z psiakiem, najwidoczniej już tutaj zasiedziały. Rozmawiamy sympatycznie, jest to Słowak z Koszyc. To jego ulubiona koleba, traktuje jako własną i sypia tu kilka razy w roku. A z psiakiem chodzą wysoko: pies był kilka razy na Lodowym.

Nie ukrywa że nie ma zamiaru zapraszać mnie do siebie, ale kieruje do innej koleby, którą zresztą i tak wypatrzyłem przed chwilą. Po 10 minutach jestem tam; murek odgradza miejsce dla jednego lokatora, ale w głębi jest i płaskie pięterko: co prawda ciemnawe, ale za to suche i pomieści ze 4 osoby. Jedna z najwygodniejszych jakie znam. Ja lokuję się w przedsionku. Standardowe czynności, kolacja i pogodny wieczór i długa noc. Rano rozmawiamy ze Słowakiem, zostawiam mu adres, obiecuje zdjęcie z psem na Lodowym. Robię sondaż: nie zna on w ogóle otoczki historycznej tej części Tatr. Jak w 90% takich obietnic, kontaktu potem nie nawiązuje. Ciągle silne zachmurzenie, niezbyt ciepło, gramolę się na Lodową Przeł. 2376m. Wieje, więc schodzę piarżyskiem, które zostało umocnione czymś w rodzaju położonej szerokiej drabiny z świerkowych bali.

Nad Modrym Stawkiem postój także krótki, dochodzę do rozejścia szlaku z Teriego na Czerwoną  Ławkę 2352m; idą tam już całe grupki turystów „na lekko”. W tym rejonie miałem kiedyś upatrzone miejsce na biwaczek; nie mogę teraz tego potwierdzić. Jednokierunkowy szlak na Czerwoną Ławkę został zwielokrotniony: są tu teraz ze trzy ciągi lin, bez trudu możnaby przywrócić dwa kierunki ruchu. Szlak jest nieco eksponowany ale pozbawiony trudności i emocji.

http://www.youtube.com/watch?v=i6y5LoKRE2U
https://www.youtube.com/watch?v=bH3UfnatLz4
http://www.youtube.com/watch?v=jefsrl1fAJE
http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html?max=1&p=czerwona-lawka-hdr&lang=p&t=1 panoramka 360

Na szlaku „tramwaj”. Nie spieszy mi się, bo nie planuję dojścia do Zbójnickiej i chcę aby większość turystów mnie wyprzedziła i zeszła sobie do ciepłych łóżeczek na dole.

Na płaskowinie Streleckej Kotliny rozkładam się z obiadem, potem penetruję okolicę. Znajduję dwie koleby oddalone od siebie, w jednej rozstawiam się na noc.

http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html?max=1&p=siwe-stawy&lang=p&t=1 panoramka 360

Jest chłodno (jednak jest tu ponad 2100m) i wietrznie. W nocy budzi mnie księżyc prawie w pełni, zimno. Ranek słoneczny, schodzę niżej i nad stawkiem rozkładam się ze śniadaniem. Drugi postój już w słońcu nad stawem niedaleko Zbójnickiej Chaty.

Podchodzę do schroniska, wkrótce zwrot w górę doliny, sympatyczną ścieżką w kierunku Rohatki 2290m. Tuż przy ścieżce kolejna koleba. Podchodziliśmy tu kiedyś z Zosią późną wiosną w śniegu, i mam niemiłe wspomnienia. Umocniony linami szlak jest niezbyt sympatyczny nawet teraz; w śniegu podchodziło się wtedy paskudnie. Na dodatek niefrasobliwie wchodzę w żleb, a tutaj piarżysko jest na tyle strome, że zjeżdżam razem z szutrem niemal tyle co udaje mi się podejść.

Dopiero po chwili wydostaję się z pułapki na skaliste ścianki. Na Rohatce zbiera się towarzystwo ze Śląska i Warszawy. Dalej szlak stromo ale atrakcyjnie schodzi w dolinę. U rozejścia chwila postoju; mija mnie kolejny psiak – najwyraźniej Słowacy są bardziej tolerancyjni od naszych służb TPN.

Podejście na Polski Grzebień 2200m także jest moszczone świerkowymi leżącymi drabinami. Pod samą przełęczą znajduję jednoosobową kiepską kolebę. Zejście do Śląskiego Domu w Wielickiej w tak pochmurnym otoczeniu, że nie widać w ogóle pobliskiego Gerlachu. Dla rekompensaty krótka wycieczka na szczyt http://www.youtube.com/watch?v=MsISuCqIQgY . Gerlach długo czekał na uznanie go za najwyższy szczyt Tatr. I często zmieniał swoje imię; np. Kotel, Gerlsdorf Spitze, Franz-Joseph-Spitze, Ferenc József csúcs, Štít Františka Jozefa. Nasze Rysy też miały swoją polityczną przeszłość: tablica Lenina zrzucona w 1968 http://www.321gory.pl/phpBB2/viewtopic.php?t=1722 

W barku obok schroniska obowiązkowe piwko za 1.80E. Siedzę nieco dłużej z sympatycznym towarzystwem z Rohatki; także i oni kompletnie nie znają literatury tatrzańskiej. A przecież tak bardzo nadaje ona intymnego kolorytu Tatrom!

Jako zadanie domowe podaję spis tych pozycji, które są mi bliskie: antykwariaty czekają z ofertą…

J. Kurek. Księga Tatr.   (początki Zakopanego; ksiądz Stolarczyk, Chałubiński, Sabała, Klimek Bachleda)
S. Zieliński. W stronę Pysznej.   (nostalgiczny obraz Tatr z przełomu XIX/XX w.)
W. Żuławski. Sygnały ze skalnych ścian. Tragedie tatrzańskie. Wędrówki alpejskie. Skalne lato.
M. Jagiełło. Wołanie w górach.   (kronika i opis typowych wypadków górskich)
Z. Radwańska-Paryska. Zielony świat Tatr.

Po nieszczęsnej akcji wojskowej w listopadzie 1938, w granicach Polski (od Rysów) znalazła się cała Dolina Białej Wody po Polski Grzebień i Lodowy i Jagnięcy prawie do Zdziaru. Załączam ten fragment mapy tylko jako ciekawostkę historyczną; nie mam jednak żadnego sentymentu do takiego rozwiązania - z wielu powodów. Na mapie WIG tamta granica zaznaczona jest czerwoną linią.  Mapa pochodzi z zasobów Marka Zielińskiego (nieprawdopodobny zbiór dziesiątek tysięcy arkuszy skompletowany przez jednego człowieka-pasjonata! http://polski.mapywig.org/news.php )

Polityczne zawirowania w Tatrach mają długi rodowód.    http://pl.wikipedia.org/wiki/Polsko-czechos%C5%82owackie_konflikty_graniczne

Wcześniej, w czasach austriackich były to relacje z królestwem węgierskim. M. Orłowicz w swoim przewodniku z przełomu wieku radzi ostrożność nawet w posługiwaniu językiem polskim na Spiżu (tak się wtedy nazywał Spisz), bo ryzykuje się aresztowaniem i dostarczeniem do sądu. Kolejne spory wynikły z Morskim Okiem, które już wtedy stanowiło polski symbol narodowy jednoczący elity ideowe z trzech zaborów. Administracja Hohenlohego pod koniec XIX w. próbowała faktami dokonanymi ustanowić swoje posiadanie. W atmosferze konfrontacji zaproponowali wspólną budowę schroniska nad MOKiem. Wtedy Polacy ekspresowo postawili swój budynek. Potem Węgrzy postawili posterunek żandarmów; kolejnym krokiem było podpalenie tego posterunku, a w odwecie spalenie polskiego schroniska. Wreszcie Węgrzy pozwali w 1902 Galicję do trybunału międzynarodowego w Grazu. Znakomita argumentacja prof. Oskara Balzera przeważyła sprawę. Polacy jako dodatkowego argumentu użyli ekspresową budowę drogi z Zakopanego przez Cyrhlę i Wierch Poroniec. Droga została ukończona dzień przed wizją lokalną sądu z Grazu. Stąd nazwa Droga Oswalda Balzera; jest  to zresztą moja ulubiona droga dojazdowa w rejon Łysej Polany.    

Zostawiam adres, ale jak zwykle kontaktu potem brak. Idę Magistralą w stronę Batyżowieckiej. Po drodze koleba na samym szlaku, 2 m od ścieżki. Do znanej koleby nad stawem 1884m dochodzę pod wieczór. Kolacja przy potoku, spanie w zapadającym zmierzchu. Kiepski ten biwak: wilgotne podłoże, wystający do wnętrza zrąb o który regularnie walę głową, bełkotanie potoku naśladuje ludzkie kroki w ciemności. Jakiś zwierzak usiłuje w nocy dobrać się do moich zapasów.

Rano siąpiąca mgła, na szczęście rozpogadza się po chwili. Po śniadaniu idę nieco w głąb doliny bo sugerowano mi tam kolejną kolebę. I rzeczywiście znajduję ją bez trudu: porządnie obudowana wysokim kamienistym murkiem, na 2 osoby.

Wracam do Śląskiego Domu, funduję sobie gulaszyk z piwem, obok siedzi panienka z miniaturką psiny za pazuchą. Mimo woli przychodzi na pamięć dawna piosenka Brassensa o zacnej Kasi i ślicznym kotku  http://www.youtube.com/watch?v=eeZQdfQKU-Y    inne http://www.youtube.com/results?search_query=brassens+orage&sm=3

Nazwa schroniska pochodzi z 1895r od Sekcji Śląskiej Węgierskiego Tow. Karpackiego.
http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html?max=1&p=dolina-wielicka-rozstaje&lang=p&t=1 próg Wielickiej
http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html?max=1&p=dolina-wielicka-nad-mokra-wanta&lang=p&t=1 nad Wielickim, Gerlach
http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html?max=1&p=polski-grzebien-1&lang=p&t=1 Polski Grzebień

Podejście na Polski Grzebień w kompletnych chmurach. Tuż poniżej rozejścia kolejna koleba, w siąpiącej mgle schodzę nad Litworowy Staw 1860m. Legendarna wielka Koleba Litworowa jest dostępna, wewnątrz rozłożona duża czysta folia, miejsce do spania dla 6 osób.

Cały czas gęsta mgła, a nad stawem kolorowe bujne trawniki.

 Wewnątrz śmiecie z polskimi etykietkami; już mam tego dosyć – fotografuję to polskie chamstwo na pamiątkę i dokument. Ciężki wstyd, że polski prymitywizm robi nam taką renomę na Słowacji! Dlatego nie opublikuję dokładnej lokalizacji GPS namierzonych koleb; wcale nie chcę aby pałętali się tu moi prymitywni Rodacy!

Jest jeszcze jedna koleba nieco wyżej; tamta była doskonale osłonięta od wiatru i deszczu, ale nieco ciemna i senna. Ta druga jest niewielka, przewiewna i zachęcająca do porannego wstawania. Ja śpię spokojnie w owej kultowej, przez całą noc słyszę człapanie przechodzących obok ludzi: to złudzenie jest wynikiem pluskania załamujących się drobnych fal jeziora tuż obok koleby.

Rankiem słońce na jedyne 15 minut; do końca tego dnia widzę już tylko mokrą mgłę i chmury. Od Rohatki schodzi bardzo interesująca dziewczyna z Warszawy, która najwyraźniej nie zna tego miejsca ani tatrzańskiej literatury. Byłoby miło zejść razem, ale ona spieszy się na pociąg, a ja mam cały dzień na leniwe zejście. Zatrzymuję się pod wiatą Taboriska, tuż obok odejście ścieżki na Żelazne Wrota.

Długie i niezbyt miłe zejście Doliną Białej Wody do Łysej. Po drodze jeszcze jedno spotkanie z trójką sympatycznych seniorów z Warszawy. W Zakopanem na Krzeptówkach odwiedzam poznaną przed laty Panią Stanisławę. Kuszetka do domu.

Bardzo udana była ta leniwa powtórka znanymi utartymi szlakami Wysokich Tatr. Sercowe problemy się nie objawiły, kondycja ogólna nienajlepsza, plecak nieco za ciężki. Ale jest perspektywa pochodzenia sobie jeszcze pozostałymi szlakami zanim zgnębią mnie "siątki". Pogoda kiepskawa, ale ani razu nie musiałem wkładać płaszcza. Obyczaje zwykłych polskich turystów bywają odrażające. Ale są też interesujące spotkania na szlaku: to właśnie są Tatry; jest tu sporo ludzi, którzy pojawiają się tu nieprzypadkiem. Rozpoznajemy się bez słów na pierwszy rzut oka. Namierzyłem 13 koleb do spania w przyszłości. 4 noce wysoko w górach, 5 nieco pochmurnych dni. Przypominam dla porządku, że takie biwakowanie naraża na konflikt z patrolami TANAPu i może być kosztowne.      

 

TATRY 2002

Jest szary, mokry deszczowy listopadowy wieczór; studiuję najnowszą słowacką mapę Tatr Wysokich 1:25 000. Krótka tegoroczna wyprawa odżywa na mapie, czyli „książce, którą można czytać bez końca” - jak mawiał Melchior Wańkowicz. Jako ilustrację - dodaję kilka starych pocztówek.

Od dawna chciałem pochodzić po Wysokich Tatrach w sposób podobny, jak to od dawna robię na Niżu - ograniczając potrzeby życiowe do minimum, ale zachowując maksimum wolności - i śpiąc w terenie. Od czterech lat nie byłem jednak w Tatrach z prozaicznego powodu: żal mi było pozostawiać w domu F psa... Ponieważ znam dobrze „imperatyw kategoryczny” ładowania plecaka „do końca” (niezależnie od jego wielkości), zatem przed wyjazdem kupuję specjalny maleńki plecaczek do którego wchodzi mini-śpiworek, metalizowana folia, peleryna, sweter, latarka, kubek do grzania wody, chleb - i właściwie nic więcej (no, jeszcze pojemnik z NATOwskim gazem paraliżującym - w Tatrach jest coraz więcej niedźwiedzi, a Mickiewiczowski sposób jest jednak zbyt naiwny).

W polskich Tatrach w ostatnich latach sytuacja staje się dramatyczna: drażnią tłumy głupawych turystów ("poza górskimi wycieczkami nie ma tu co robić..."), ograniczenia poruszania się, natręctwo strażników, niewielki teren. Co prawda spore fragmenty są niemal puste, a jednocześnie wyjątkowo malownicze (np. okolice Rusinowej Polany) - ale to zbyt mało. A więc w Tatry Słowackie. 19 sierpnia jadę nieco okrężną trasą przez Bielsko, aby ominąć tłumy uczestniczące w Papieskiej pielgrzymce (w Bielsku ponad godzina spóźnienia pociągu). W Zakopanem ostatnie zakupy (w tym nowa słowacka mapa), przerażająco zblazowane tłumy na Krupówkach, objadam się po dziurki w nosie gigantycznymi kremówkami - na zapas. Co szybciej mikrobusem na Łysą Polanę, za 5 złotych, w 40 minut. Trudno zapomnieć realia sprzed 20 lat: jedyna komunikacja to autobusy PKS, stanie od świtu w koszmarnej kolejce po bilety, jazda w ścisku i upale. Na Łysej mamy dosyć drobiazgową odprawę graniczną - to pewnie w związku ze zwiększonym ruchem pielgrzymkowym. Po drugiej stronie opijam się piwem również na zapas, i przed 15-tą ruszam w głąb Białej Wody. Jakoś tak wstydliwie się złożyło, że zawsze omijałem tę bodaj najdłuższą dolinę. Tuż przed wybuchem wojny należała ona krótko do Polski (granica na Polskim Grzebieniu), ale ponieważ stało się to w zupełnie „nieelegancki” sposób - lepiej do tamtych marzeń nie wracać.

 Z Polany odsłania się imponująca panorama górnych pięter doliny: pionowa zerwa Małego Młynarza, zwisające wysoko w oddali otoczenie Doliny Kaczej. Trudno uwierzyć, ale jeszcze dziś będę tam spał! Dla mnie chodzenie po Tatrach jest silnie związane z literaturą tatrzańską; nadaje to bardzo intymny związek emocjonalny z tymi górami i sprawia, że piękne skądinąd Alpy, są dla mnie po prostu obce - bo nie mają tego historycznego podtekstu. Zachęcam do mojej ulubionej lektury tatrzańskiej: spis na końcu. Ot, teraz: idę śladem kapitalnego opisu Wawrzyńca Żuławskiego F Rzecz o duchach" i "pochwała samotności” 

https://basiaacappella.wordpress.com/wzulawski-pochwala-samotnosci/  ze  „Skalnego lata”. 

"Cóż można uczynić lepszego , jak pójść do jakiejś słonecznej, dzikiej doliny tatrzańskiej, posiedzieć w niej samotnie, odpocząć, rozluźnić się, wyrzucić z siebie, wyparować wszystkie pozostałości miejskiego życia, wszystko, co w nas tkwi z drobnych, nieważnych spraw nizin? Wybieram Litworową, jedną z mych ulubionych dolin. Wymarsz? - jeszcze dzisiaj." 

Właściwie dopiero od Polany trasa staje się interesująca; po drodze kilka zadaszonych miejsc, które od biedy nadają się do zabiwakowania w razie deszczu. Stopniowo szlak podchodzi pod zerwy Małego Młynarza; od polskiej strony słyszę odgłos powoli lecących helikopterów: potem okazało się, że to Papież również pielgrzymuje w Tatrach. Polana pod Wysoką raptownie otwiera rozległe widoki w kilku kierunkach. Wkrótce potem po prawej biwakowisko; miejsce niezbyt malownicze, nie podoba mi się również atmosfera. Szlak zaczyna wspinać się stromo na próg z wodospadem, powoli nadchodzi wieczór. Na progu wychodzę z lasu: szeroki widok na amfiteatr Doliny Kaczej, Żelazne Wrota, Wysoką. Do koleby nad Stawem Litworowym (1860 m) jeszcze kawał podejścia; lokalnie słońce zachodzi za grzbiet, robi się chłodno. Nad Stawem Litworowym siedzi dwójka młodych ludzi: niezbyt jestem zadowolony, bo najwyraźniej oni też chcą spać w kolebie (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że niedaleko jest jeszcze jedna koleba...). Co prawda w Litworowej Kolebie zmieściłoby się nas drugie tyle, ale liczyłem na samotną noc... Młodzi ludzie okazują się sympatyczni: jeden jest studentem z Gdańska, a drugi z Koszalina. Do zmroku posypiam owinięty folią nad stawem, potem przenoszę się do koleby: jest to ogromny poziomy blok skalny, w odległości nie więcej niż 20 m od stawu, pod blokiem wyłożone kamykami płaskie miejsce dla 6-8 ludzi, wnęka ma wysokość ok. 1 metra; nieco wilgotno. Z powodu nieoczekiwanego towarzystwa, zupełnie nie ma atmosfery nocnych lęków, które tak wspaniale opisał Żuławski. Odruchowo przez sen sprawdzam ręką, czy pies leży obok; przyzwyczajenie... W nocy na drugim końcu koleby jakieś gwałtowne szelesty plastikowej folii; myślę, że to któryś z moich towarzyszy kręci się przez sen. Rano oglądam moją plastikową torbę z jedzeniem: torba jest poszarpana, a małego kawałka kiełbasy brakuje. Mieliśmy w nocy wizytę łakomej łasicy; taką samą wizytę w tejże kolebie opisuje Żuławski - tyle, że było to ponad 60 lat temu.  

Rano dzień bez słońca, krótkie śniadanie; moi towarzysze schodzą już na Łysą, a ja idę w górę. Nad Zmarzłym Stawem dłuższy postój. Staw na początku lipca bywa skuty lodem więcej niż w połowie (jest to przecież 2013 m) teraz jednak - pod koniec sierpnia - po upalnym lecie nie ma ani śladu lodu. Dochodzi sympatyczny turysta z synem: natychmiast po odlocie Papieża przyjechali obaj w Tatry, wieczorem doszli na próg, nocowali niżej - a teraz idą dalej. Na podejściu na Polski Grzebień niewielkie łachy szarego śniegu. Pochmurno i chłodno, na przełęczy sporo turystów, również tłoczno jest na łańcuchach. Posypiam nad Długim Stawem pod wylotem Żlebu Karczmarza schodzącego z Gerlachu, i znowu nad Wielickim Stawem. Pochmurno i chłodno, moment braku decyzji. W schronisku tłumy, zjadam coś w barku obok, decyzja pójścia Magistralą w stronę Popradzkiego. Nawiewa chmury, zaczyna popadywać. Po godzinie wiatr zwiewa chmury, wychodzi słońce, wraca energia i zdecydowanie. Kiedy ok. 15-tej dochodzę nad Batyżowiecki Staw (1884 m) jest tak pięknie, że żal mi odchodzić: do czego mam się zresztą spieszyć? Najważniejsze jest nasycić się chwilą: leżę w słońcu nad wodą. 2 godziny później dochodzą moi znajomi znad Zmarzłego Stawu. Próbuję ich namówić na biwak, ale spieszą się do Mięguszowieckiej. Czekam, aż z tego najruchliwszego szlaku zejdą turyści; robię kolację i przenoszę się o zmroku do niewielkiej koleby w odległości 10 m od miejsca w którym szlak przecina potok wypływający ze stawu. Niezwykle piękna noc: rozległa Dolina Batyżowiecka obramowana rzeźbionymi ścianami Kończystej, Gerlachu, Kościółka: to tam niedaleko zginęli taternicy, przyjaciele Żuławskiego - znowu literatura tatrzańska... Wschodzi oślepiający księżyc w pełni: wszystko błyszczy w jego niepokojącym szarawym świetle; niezwykły nastrój - jak w świątyni; nie zniósłbym teraz niczyjego towarzystwa. Rozumiem doskonale powiedzenie: Tatry wywołują we mnie poczucie stania wobec wieczności. Chłodna wspaniała noc.  

Raniutko przenoszę się ze śniadaniem poniżej stawu i szlaku, na płaskie skalne półki porośnięte grubym zielonym miękkim mchem rozgrzanym w porannym słońcu. Marsz w słońcu Magistralą na zachód; głęboko w dole otwiera się piękny widok na Popradzki Staw, strome zejście zakosami w dół. Z zakrętu ścieżki widok w prawo na jedną z najpiękniejszych: Dolinę Złomisk. Pierwotnie miałem ambitny zamiar pójść od Białej Wody ścieżką w Dolinie Czeskiej przez Żelazne Wrota i zejść właśnie Doliną Złomisk do Popradzkiego. Ale po pierwsze: oględziny zapowiadały trudności orientacyjne przy podejściu na Żelazne Wrota, gorszy był jednak ból stopy - prawdopodobnie skutek kolizji z samochodem, podczas której „skasowałem” rower przed miesiącem. A wreszcie: stały i dosyć dokuczliwy ból kręgosłupa. Czy ja czasem nie za późno odkryłem uroki takiego właśnie turystowania... Nad Popradzkim Stawem tłumy; popijam piwo, schodzę do Szczyrbskiego Plesa. W Szczyrbskim idę do tradycyjnego baru na obfity obiad i funduję sobie najbardziej typowe danie: pieczeń wieprzowa z hnedlikami, zasmażana kapucha, piwo i ciastka z maksymalną ilością kremu. Dalej mam do wyboru: albo wypad przez Solisko do Doliny Młynicy i powrót przez Mięguszowiecką i Rysy (przejście na Kasprowym nie jest jeszcze uruchomione), albo wracać przez Jaworową lub Przełęcz Pod Kopą (granica Tatr Bielskich). Na dworcu czekam na przyjazd wagonu ze Sztyrby: jest to kolej zębata (!), a mnie od dawna interesuje techniczne rozwiązanie problemu trzeciej szyny (tej zębatej), na rozjazdach. Kiedy przechodzę na peron „elektricky”, zawiść kąsa serce: pomimo ekonomicznego kryzysu, Słowacy zafundowali sobie nowy austriacki tabor. Wagony są bardzo przeszklone, pudła z błyszczącego metalu, porządne wnętrza. No i sama jazda: moment ruszania i zatrzymywania jest tak płynny, że nie odczuwa się go zupełnie; bezszelestna jazda bez wstrząsów. Gdyby nie drążąca mnie zawiść, po 10 miutach już bym zasnął. Jak zwykle powtarzam swoją sentencję: trzeba pojechać na Słowację, aby zobaczyć do czego doprowadziły PKP nasze Władze kolejowe. Kiedy wreszcie ci ludzie staną przed sądem? Wysiadam w Starym Smokowcu (w starej literaturze tatrzańskiej funkcjonowała węgierska nazwa „Szmeks”). Jest późnawo, a ja jestem rozleniwiony długą jazdą elektricką, więc bezwstydnie pozwalam sobie na wjazd kolejką na Hrebienok. 

Nie schodzę nad wodospady, ale kieruję się od razu w Dolinę Staroleśną (Velka Studena Dolina): mam sentyment do jej rozległości i otoczenia. Po drodze zwracam uwagę na ewentualne miejsca na dziki biwak w przyszłości. Tak wiele chodziłem po Tatrach, a nie przychodziło mi do głowy, że warto by systematycznie takie miejsca nanosić na mapę! Trzeba będzie poczytać pod tym kątem przewodniki taternickie. Mam pokusę zabiwakowania nad Vereskowym Plesom kilkanaście minut poniżej Zbójnickiej Chaty, ale ostatecznie rezygnuję z tego. Co prawda miejsce jest malownicze, ale jest to tuż obok uczęszczanego do późnego wieczora szlaku, doskonale widoczne ze ścieżki. Wyląduję więc dziś pewnie w schronisku, bo wieczór robi się chłodny, wysokość jest już znaczna, a ja na dodatek nie pamiętam jakie są dalej możliwości biwakowe. I tak się też stało: zwyciężyło lenistwo i brak wyobraźni, za co zresztą niezwłocznie zostałem ukarany. Zbójnicka jest już odbudowana po pożarze, w schronisku jest gorąco i parno, w jadalni wszystkie miejsca zajęte, nawet nie da się stanąć pod ścianą. Jest 19.30, podłoga będzie dostępna dopiero po 22... Po dwóch dniach kontaktu z rześkim górskim powietrzem, w schronisku niemal się duszę. Ponieważ w środku nie ma co sterczeć jak kołek, przenoszę się z kolacją nad stawek. Zapada powoli zmrok, robi się zimno (jest 2000 m npm), wychodzi pomarańczowy księżyc. Spaceruję w kółko przez ponad 2 godziny aby nie zanudzić się na śmierć. Ech, gdzież tamta wzniosła atmosfera wczorajszej księżycowej ciszy nad Batyżowieckim? Po kiego diabła pchałem się dziś do schroniska? Ponoszę słuszną karę za małostkowość i brak fantazji! Przypominam sobie te niezliczone koszmarne wieczorne godziny spędzone w zadymionej papierochami zatłoczonej jadalni Murowańca (to w mojej pamięci jedno z najohydniejszych schronisk!), w oczekiwaniu aż opryskliwe panie z recepcji łaskawie udzielą podłogi na korytarzu. W ogóle nie przychodziło mi w tamtych czasach do głowy, że o wiele sympatyczniej jest spać na dworze, i że w ogóle nie warto podczas dobrej pogody schodzić z gór na noc do schroniska. Że też młody człowiek był kiedyś aż tak głupi (najwyraźniej jednak nie zmądrzałem, skoro dziś wylądowałem znowu w schronisku). Jestem tak zmordowany tym czekaniem, że natychmiast zasypiam w korytarzyku - bo jest tak tłumnie, że w jadalni dla kilku osób  miejsca już nie starczyło.

Kilka minut przed 7 rano jestem już po śniadaniu (wliczone w cenę 180 Koron za nocleg na podłodze), szybkim marszem okrążam będące jeszcze w cieniu górne części Doliny Staroleśnej. Spieszy mi się, bo ruch po łańcuchu Czerwonej Ławki jest od wielu lat jednokierunkowy, a ja będę iść dziś „pod prąd”. Szlak wspina się niezbyt stromym trawersem w malownicze zbocza wśród coraz większych głazów. Coraz piękniejsze otoczenie wysokogórskie, panorama ogromnej Staroleśnej Doliny. Kilka znakomitych koleb (gdybym wiedział to wczoraj!). Najwyraźniej nie doceniłem dystansu: idę już półtorej godziny. Szlak gwałtownie skręca w lewo stromo na grzbiet, pierwsze krótkie łańcuchy ubezpieczają strome podejście piargiem, które może sprawiać kłopot przy oblodzeniu w zejściu. Po kilkudziesięciu metrach raptownie staję w maleńkiej szczerbie grani: Czerwona Ławka (Priecne Sedlo 2352 m). Raptowność zmiany widoku i wspaniałość otoczenia aż zapiera dech. Właśnie od dołu dochodzi po łańcuchu na przełęcz pierwsza para turystów z Chaty Teriego. Był to kiedyś najdłuższy łańcuch w Tatrach: 250 m na stromej ścianie. Szedłem tędy (w tym samym kierunku) ponad 20 lat temu i zrobił wtedy na mnie spore wrażenie. Dziś: po pierwsze, łańcuch składa się z kilku krótszych łańcuchów, dostrzegam także, że szlak poprowadzony jest trochę „na siłę” - w kilku miejscach mógłby iść po prostu żlebem, bez zabezpieczenia - szczególnie w górę. Niemniej, jest on piękny - prawie tak samo, jak nasza Orla Perć... Kiedy powoli, rozkoszując się widokiem i grzejącym już słońcem dochodzę w dolne partie łańcucha, od Teriego ruch gęstnieje; za godzinę może tu być już „tramwaj”, który zmusił kilka lat temu do wprowadzenia jednego kierunku ruchu. Ale moja trasa jest oczywiście atrakcyjniejsza i trudniejsza (jak zwykle w zejściu)...

Leżę na płycie w słońcu przez ponad godzinę. Niżej, ze 100 m przed dojściem do zielonego szlaku na Lodową Przełęcz, doskonała koleba na nocleg; trochę tylko blisko szlaku. Skręcam w lewo w górę doliny Pięciu Stawów Spiskich (Mala Studena Dolina). Nad Modrym Plesom znowu wylegiwanie w słońcu. Najwyraźniej lenistwo zawładnęło mną całkowicie: jest dosyć wcześnie, aby zmienić plany i pójść chociażby przez Zieloną Kieżmarską i Przełęcz Pod Kopą, ale magnes Jaworowej jest silniejszy... Podejście górnego odcinka na Lodową Przełęcz jest paskudne: idzie się uciążliwie stromym, osuwającym się co krok luźnym piarżyskiem. Wreszcie Lodowa Przełęcz i niezrównany widok na wspaniałą Dolinę Jaworową. W prawo bez szlaku: Mały Lodowy i Lodowy. Kilka lat temu cofnąłem się tam spod przewieszki i Lodowy ciągle na mnie czeka... Niech czeka, dla mnie są rzeczy ważniejsze niż adrenalina głupiej sportowej ambicji. Po kolejnej godzinie wylegiwania się w słońcu (na wysokości prawie 2400 m jest jednak chłodnawo), zaczynam nieco uciążliwe zejście. Po lewej wspaniale rzeźbiony mur Jaworowej Grani. To również historia taternictwa zakończona tragicznym wypadkiem Szulakiewicza i śmiercią legendarnego Klimka Bachledy. Schodzę ze szlaku w dół po głazach nad Żabi Staw Jaworowy, robię obiad. Wysoko nade mną piętrzą się ściany Jaworowego. Pierwotnie planowałem tu biwak, ale teraz wraca atmosfera najbardziej zagadkowej F tragedii tatrzańskiej,  

https://basiaacappella.wordpress.com/w-zulawski-tajemnica-doliny-jaworowej/

która właśnie tu się rozegrała. W sierpniowym (1925 r)  huraganowym deszczu i śniegu schodziła tu w dół trójka turystów pod opieką napotkanego taternika. Już po zejściu z Lodowej Przełęczy i pokonaniu najgorszego, w krótkim odstępie czasu bez żadnej widomej przyczyny zmarło tu trzech z nich. Przeżyła kobieta, a przyczyny tej ponurej tragedii do dziś są zagadkowe. Jakaś dziwna atmosfera tego miejsca... Nie jestem przewrażliwiony, ale pod pozorem zbyt wczesnej pory kontynuuję zejście w dół. Już po wejściu ścieżki w las, na jednej z Jaworowych Polan leżę w trawie patrząc w głąb Doliny Czarnej Jaworowej. Potem wracam i podchodzę ścieżką pod mały drewniany domek (TANAP-u?) 100 m od szlaku. Co prawda domek jest zamknięty, ale rozkładam się pod dachem małej werandy, robię kolację i szykuję biwak. Nadciągają chmury, zaczyna siąpić: miałem nosa, że nie zostałem nad Żabim Stawem. Noc spokojna, bez niedźwiedzi.

Od rana słońce, w czystym powietrzu wspaniałe widoki w tył, na Jaworowe. Schodzę do Javoriny, na cmentarzu obok ładnego drewnianego kościółka odnajduję chyba z 12 grobów Plucińskich! Nie ma kogo spytać, czy jest to jakieś pokrewieństwo. W sklepiku kupuję piwo na upominki, marsz do Łysej szosą, przejście granicy „z marszu”, mikrobus. Ale jest piątek i szosa zakorkowana: ci na Łysą czekają w kolejce blokując drogę tym na Palenicę. A ci ostatni jadą bezczelnie pod prąd lewą stroną wąskiej szosy. Do Zakopanego jedziemy moją ulubioną trasą: nie przez Bukowinę, ale Drogą Oswalda Balcera przez Zazadnię. Po drodze próbuję sformułować porównanie polskiej i słowackiej części Tatr. Polskie Tatry są rozpaczliwie maleńkie, zatłoczone i nadzorowane, tak że atmosfery swobody trzeba szukać u Słowaków. Ale pięknem nasze góry im nie ustępują: czegoś takiego jak Morskie Oko i Orla Perć tam nie ma. Granica naszych gór jest z reguły bardzo ostro zaznaczona w krajobrazie. Idąc ścieżką Pod Reglami po jednej stronie są zielone płaskie łąki Podhala, a po drugiej wyrasta las stromo podchodzący na stok. Na południu granica gór nie jest tak wyraźna. Niezwykła panorama roztacza się dopiero z Popradu: szerokie płaskie łąki z których wyrasta skaliste strome gniazdo gór. Podobną nieco panoramę tworzą z dystansu góry Grand Teton w USA.

W naszych Tatrach prócz wielkiego miasta jakim jest Zakopane z jego teatrem, kinami, knajpami, w zasadzie nie ma większych ośrodków. Po słowackiej stronie nieco podobną rolę pełni tylko Łomnica Tatrzańska (no, jest to 1/10 Zakopanego). Przysiółki wzdłuż elektricky to w zasadzie tylko sklepik, kilka pensjonatów w stylu c.k., oraz kilka domków... Po polskiej stronie jeszcze do niedawna komunikacja była wielce uciążliwą sprawą: zatłoczone do niemożliwości autobusy PKS, „rzygające” czarnym dymem spalanego oleju, pięły się powoli w stronę Kir, nie zatrzymując się na przystankach. Poważnie myślano o wprowadzeniu trolejbusów; teraz problem rozwiązały prywatne mikrobusy. Po słowackiej stronie komunikację załatwia elektricka.

W Zakopanem (i całym Podtatrzu) wszędzie spostrzec można istnienie folkloru góralskiego w postaci ubiorów, dorożek, handlu serkami i innymi wyrobami (często koszmarnymi!), a wreszcie wspaniałej starej drewnianej zabudowy. (autor poniższej pocztówki-obrazka nie przejmował się zbytnio realiami dalekiego otoczenia)

 

No, jeszcze swego rodzaju folklorem może być chciwość górali, ich pijactwo i awanturnictwo, bezwzględny stosunek do zwierząt. Zupełnie mi podpadli swoim uporem w próbach zorganizowania Olimpiady w maleńkich naszych zadeptanych górach. Oraz genialnym pomysłem: olimpiadę zadedykować Ojcu Świętemu; każdy kto jest jej przeciwny - jest wrogiem Papieża...

Pewnie, że wiele z tego folkloru utrzymywane jest wyłącznie z powodów komercyjnych, ale po stronie słowackiej nic z tego nie uświadczysz, a miejscowości i sklepy w nich nie różnią się w zasadzie niczym od reszty Słowacji. Tak, że zmieniłem swoje zdanie i dostrzegam uroki polskich Tatr i Zakopanego. Górali również pomimo wszystko, bo na szczęście mają oni jeszcze inne cechy.

Ponieważ do odjazdu pociągu zostało trochę czasu, idę piechotą do Strążyskiej. Tłumy głupawych przypadkowych turystów są nie do zniesienia, na dodatek pogoda gwałtownie się psuje: robi się pochmurno i zimno.

Nie pójdę już do najukochańszej mojej doliny reglowej: Małej Łąki. Wracam jak niepyszny i naiwnie postanawiam przechytrzyć PKP. Zamiast zatłoczonym pociągiem do Gdańska, pojadę olsztyńskim, a nad ranem przesiądę się w Inowrocławiu. W Inowrocławiu mamy godzinę spóźnienia, ale pociąg na który liczyłem, jest spóźniony (na razie) 200 minut. Nie ma sposobu na PKP! Jakoś ląduję w Bydgoszczy, gdzie z nudów chodzę po uliczkach prawie 2 godziny. Wreszcie w południe wysiadam w Gdańsku.

Zastanawiam się, czy powinienem zachęcać do podobnego biwakowania w górach. Wrażenia są co prawda niezapomniane, ale szersze rozpowszechnienie tego byłoby dla Tatr zagrożeniem ekologicznym. Zważywszy, jak trudno mi namówić kogoś z moich znajomych do biwakowania na niżu, nie ma jednak obawy, aby więcej niż parę osób zdecydowało się na to w górach. Dla porządku: takie biwakowanie jest w zasadzie zakazane, i należy liczyć się z "pokutą" oraz wizytami filanców stałych lub dorywczych. Tym bardziej, im pogoda lepsza, a miejsce bardziej uczęszczane. Szczególnie w soboty i niedziele. Na wszelki wypadek warto do koleby dochodzić tuż przed zmrokiem, nie kręcić się na widoku w czerwonym sweterku - i ruszać wcześnie rano w drogę..

 

 

 TATRY 2004

Opisany sposób chodzenia po Tatrach aż prosił się o kontynuację. Postanawiam w tym roku przejść kolejne odcinki. Z jednej strony rejon styku z Tatrami Bielskimi, z drugiej - doliny: Furkotną i Młynicę. Oraz przejście przez Rysy.

Pociąg przez Warszawę 18.06.2004 jedzie wyjątkowo pustawy; można więc pospać na leżąco, na dodatek czas jazdy jest krótszy o 2 godziny od jadącego 10 min później „hotelowca”, nie wspominając o kosztach (wniosek: PKP z właściwą sobie konsekwencją w przyszłym roku zapewne zlikwiduje to tańsze i lepsze połączenie). Przyjazd do Zakopanego także korzystniejszy: o 8 rano; można więc jeszcze wiele zdziałać tego dnia. Wędrówka na Krupówki: dokupienie Koron, drobne zakupy, busem za 5 zł. do Łysej, gdzie ok. 11 przechodzę granicę. W narastającym upale podchodzę do Javoriny: dalej na razie szlakiem jak do Jaworowej, a po pół godzinie skręcam w lewą odnogę, w Dolinę Koperszadów. Na razie droga przez las, od czasu do czasu daszki mogące być ew. awaryjnym biwakiem w deszczu. Po godzinie szlak wychodzi z lasu na hale; teraz dopiero trasa robi się atrakcyjna: po lewej wysoko sterczą charakterystyczne podcięte wapienne szczyty Tatr Bielskich: Murań i Havrań. No i nieprawdopodobnie bujna roślinność górskiej szerokiej łąki. Medidoly czyli Koperszady. Szlak podnosi się stopniowo skalistym zboczem; mnóstwo kwitnących i silnie pachnących goździków alpejskich. Przełęcz pod Kopą: szerokie trawiaste stoki, łąki tym razem porośnięte rdestem; w prawo niewyraźna ścieżka na Jagnięcy. Bardzo rozległy widok. Szlak schodzi w dół na oryginalny płaski taras porośnięty kosodrzewiną; między jej płatami płytkie stawki w torfowiskowym otoczeniu; zejście przez kosodrzewinę do schroniska przy Zielonej Kieżmarskiej. Jestem już podmęczony upałem, więc piwo (40 KS), i zaraz potem strome podejście żółtym szlakiem na próg doliny pod Jagnięcym. Jest to dolinka zawieszona jakieś 250 m nad Doliną Kieżmarską, od dołu niewidoczna, tuż pod imponująco wyglądającą z dołu, charakterystyczną majestatyczną Jastrzębią Wieżą. Nieco dalej, wysoko - spowity w chmurach, odsłaniający się chwilami szczyt Łomnicy, obok Durny (Pyszny). W dolince ładny stawek o średnicy ok. 50 m, płytki i usiany głazami. Jalu Kurek tak opisywał:

Jastrzębia Turnia gorzała odblaskiem zachodzącego słońca. Staw jest mały, jego otoczenie przeraża swoją dzikością. Groza bije od Łomnicy, Durnego, Baranich Rogów, Kieżmarskiego Szczytu, od ich straszliwych urwisk, skrzesanych niemal pionowo do dołu. Wstaje noc, rozpościera swój olbrzymi przepaścisty pułap gwiezdny. Czy widzicie mapę gwieździstego nieba? Gwiazdy to są liczby i znaki uczynione przez Boga przy obliczaniu ludzi na ziemi; każdemu bowiem świeci jakaś gwiazda. Gwiazdy rachować to grzech i niebezpiecznie. Można bowiem przy tej rachubie natknąć się na swoją gwiazdę i skończyć nagłą śmiercią.

W górnej części stawku, nieco w prawo znajduję dokładnie to, czego mi dziś potrzeba: doskonałą, wyraźnie zagospodarowaną kolebę - jakieś 15 metrów od wody. Dno w miarę płaskie, jeden wylot osłonięty od wiatru ustawionymi ręcznie kamieniami, dość wygodne miejsce dla 2 osób. Powoli podchodzi kozica najwyraźniej zaciekawiona wieczornymi odwiedzinami; pozwala podejść na odległość ok. 15 m, potem spokojnie odchodzi. Kolacja; robi się zmierzch pogodnego wieczoru i nadciąga chłód. Wspaniała atmosfera spokoju, bardzo malownicze otoczenie. Kiedy w rozgrzanej kolebie jest cieplej niż na dworze, przenoszę się do środka. Noc spokojna i ciepła.

 Wstaję po 6: zbocza dolinki w pomarańczowym świetle wschodzącego słońca, Łomnica w całej krasie. Brak porannej rosy. Przed 7 zostawiam spakowany plecak w kolebie, a sam „na lekko” ruszam na Jagnięcy.

https://www.youtube.com/watch?v=-W5z5sbM-xk

Na razie w głąb dolinki (niedaleko, wyżej drugi stawek, tyle że mniejszy i mniej malowniczo; być może także jest koleba pod którymś z głazów, ale nie tracę czasu na zejście). Szlak podchodzi bardziej stromo w ścianę; kilka łańcuchów na łatwej drodze: to raczej zabezpieczenie na śliską skałę po deszczu  lub przy oblodzeniu. Jestem na grani; teraz szlak przewija się i prowadzi jej drugą stroną: otwiera się rozległa panorama Tatr Wysokich, a również grzbietu Tatr Bielskich. Droga łatwa, a tuż przed lokalnym obniżeniem się w żleb, jakieś 5 minut przed szczytem Jagnięcego, po prawej w odległości kilku metrów duży płaski podparty głaz, który może być osłoną od deszczu. Innych podobnych miejsc po drodze raczej nie ma. Z Jagnięcego rozległy i urozmaicony widok; prawdopodobnie jest zejście bez szlaku na Kopske Sedlo. Powrót do koleby i z plecakiem schodzę do schroniska w Kieżmarskiej. Dalej żmudnym szlakiem w stronę Rakuskiej Przełęczy. Po kilkunastu minutach szlak mija po prawej stawek; po jego drugiej stronie najwyraźniej koleba, kilka metrów powyżej poziomu wody. Szlak wije się wśród zarośli kosodrzewiny, płasko i wilgotno. Dalej trasa wchodzi stromo w górę żlebem; nieliczne łańcuchy (potrzebne raczej tylko na wypadek deszczu lub oblodzenia). W górnej części żlebu tuż przy szlaku po lewej wlot jamy: osłona raczej na deszcz niż możliwość biwaku. Dalej zaczyna się seria zakosów; tak wychodzimy na Rakuską Przełęcz (w lewo 5 minut na Rakuską Czubę). Zejście w stronę pośredniej stacji wyciągu na Łomnicę ponurym pustkowiem usianym kamieniami. Okolice stacji wyciągu także nieprzyjemne: wałęsający się ludzie, którzy nie bardzo wiedzą po co tu się znaleźli. Buda Skalnata Chata. Dalej szlak po głazach stopniowo w dół, schodzi w las, potem coraz bardziej w dół w rejon wodospadów Wielkiej Doliny Zimnej Wody. Ja jednak nad same wodospady nie schodzę, podejście na Hrebienok. Jestem już zmęczony: poranne podejścia, spory kilometraż, upał, a w perspektywie jeszcze kawał drogi. Cały czas brak miejsc biwakowych. Na Hrebienoku obiad: hnedliki z gulaszem, piwo. I jak to po piwie: walę się w trawę na 45 minut sjesty. O 15 ruszam dalej: już słońca nie ma, ale ciepło i sennie. W połowie drogi do Śląskiego Domu w Wielickiej robi się pochmurnie i zaczyna pokropywać, a potem padać, ale jest ciepło. Do Śląskiego Domu dochodzę już w deszczu. Jeszcze raz tradycyjny górski napój: tym razem raczej aby rytualnie przeczekać deszcz. O 19 ruszam w kolejny odcinek: do Batyżowieckiego Stawu i tamtejszej pamiętnej atmosfery sprzed 2 lat. Dochodzę do koleby punktualnie o 20-tej: jest pochmurno, ponuro i zapada zmierzch. Wrzucam część rzeczy do koleby; wnętrze wydaje mi się teraz jakieś wyjątkowo nieprzytulne: od środka wieje wilgotnym chłodem. Szybko kolacja przy stawie; zmierzcha się, a prócz tego od dołu przywiewa chmury, wstaje dość silny wiatr. Podtatrze zaciąga się gęstymi zwałami chmur które nadspodziewanie szybko podbiegają do nas. Rozkładam się we wnętrzu już po ciemku. Nastrój nie ma w sobie nic z tamtego sprzed 2 lat: jest ponuro, stopniowo wszystko zasnuwają chmury; chłodno i wietrznie. A w nocy jest po prostu zimno, wilgotno i niewygodnie; co u licha, czy to to samo miejsce?

Rano niewyspany budzę się z drzemki przed 7-mą: na zewnątrz mleko kompletne. Przed 8 usiłuję wyjść, ale na zewnątrz niespodzianka: pada deszcz. Deszcz stopniowo przestaje padać, a zaczyna lać... Co gorsza, po godzinie zaczyna w kolebie kapać. Po kolejnej godzinie ściekają już całe strugi wody. Ta koleba nie zdała egzaminu: bez płaszcza nie radzę tu spać. W dodatku wnętrze jest na tyle zwarte, że gromadzi się miejscami woda. Po 11-tej korzystam z przerwy w deszczowaniu, i zbieram się w dalszą drogę. Do Popradzkiego (i Szczyrbskiego) nie ma co iść: po pierwsze jest to parę godzin drogi, w tym czasie przemięknę doszczętnie, a dalsze plany i tak wyglądają mętnie. Niedaleko za Batyżowieckim od Magistrali odchodzi w lewo w dół, żółty szlak na Vysne Hagy. Po godzinie szlak prowadzi już lasem. Jakieś pół godziny przed torem elektricky, na skraju pasa łąk i lasu, w bardzo ładnym miejscu stoi zadaszona altanka. Warto to podkreślić, bo na Słowacji (i w Czechach) jest to ewenement. W odróżnieniu od Polskich gór, tu nie ma zwyczaju budowania jakichkolwiek podobnych zadaszeń. Ponieważ do Vysnich Hagów nie ma co schodzić podobnie jak do Szczyrbskiego, a robi się znowu pochmurno i zaczyna padać - decyduję się tu czekać na zmiany na lepsze. Całe popołudnie i wieczór popaduje albo pada, pogrzmiewa. Przez radio słucham trochę muzyki ze słowackiego odpowiednika naszego II PR: Brahms (a mogło być gorzej: Beethoven albo nawet Bacewiczówna...). Mijają mnie nieliczni turyści. Na bocznej balustradzie zawieszam płachtę od ew. deszczu, a sam układam się na ławce. Tym razem w nocy jest mi ciepło i dość wygodnie.

Nad ranem budzi mnie zacinający deszcz i potężne dmuchnięcia wiatru. Niebo kłębi się przelatującymi chmurami we wszystkich możliwych kierunkach: czegoś takiego nigdy nie widziałem: prawdopodobnie gnane z północy chmury opływają Tatry i tu, od południe zawirowanie wsysa je tu właśnie w głąb gór. Nie da się spać, bo co trochę muszę łapać zdmuchiwaną płachtę, a górą i tak przewiewają rozbryzgi deszczu. Zły robię śniadanie. Niebo nie zapowiada nic dobrego. O 10-tej korzystam z chwili przerwy i schodzę szybko do Hagów do elektricky. Nie chcę rezygnować i daję Opatrzności (a może Opaczności?) szansę: jadę do Szczyrbskiego. W Szczyrbskim tylko trochę lepiej: chwilowo nie pada, ale jest ponuro i pochmurno, silny wiatr. Idę do wyciągu na Solisko: nieczynny właśnie z powodu silnego wiatru. A gdyby nawet, to Solisko jest w chmurach, a wyższe partie Furkotnej zupełnie niewidoczne. Nie zaryzykowałbym pójścia tam na niepewny nocleg na 2000 m. Podchodzić w stronę Rysów także nie ma po co: czeka mnie ewentualne zejście ponad 1000 m. w zimnym wietrze dość stromym, śliskim od deszczu szlakiem, do Morskiego. Zejście powolutku, ze 3 godziny. Rezygnuję też z próby podejścia w dolinę Młynicy, bo znowu pada. Co prawda co jakiś czas się na chwilę przejaśnia, ale tylko na moment. Prognozy na następny dzień są zachęcające, ale mój czas się kończy, a i psychicznie mnie podłamały te prawie 2 doby niepogody. Ze złości idę tradycyjnie do baru w Obchodnim Domu na równie tradycyjne: krkovicka z kapustou a hnedlikami, porcja słowackiej i czeskiej specjalności: jednej z niezliczonych sałatek warzywnych na wagę, piwa oraz wielkiego ciastka z kremem i brązowym kruchym i słodkim „glancem”. Tuż po 13-tej elektricka z przesiadką w Szmeksie do Tatranskej Lomnicy, pół godziny potem autobus do Łysej. Ten powrót przez Łomnicę autobusem ma tradycyjnie cechy porażki lub dezercji: w dobrym stylu jest wracać przez góry: albo przez Rysy, albo Polski Grzebień i Białą Wodą, albo Jaworową (byle nie tak jak Kasznicowie!) lub przez Koperszady... Na szczęście (?) robi się granatowo i leje tak, że przez szyby nie widać nic - mniejszy żal i mniejsza złość na złośliwość sprawców niepogody.

W Zakopanem przejaśnienia. Na stacji kompletny bałagan informacyjny: pociąg do Gdyni i Olsztyna nie ma tabliczek odróżniających obie części składu, a nie ma nikogo kogo można spytać. Tym razem robię awanturę u Dyżurnej Ruchu. Dlaczego u Czechów i Słowaków tak prostą rzecz można rozwiązać nawet za pomocą napisu kawałkiem kredy na peronie? Na dodatek plansza w gablocie z zestawieniem wagonów podaje odwróconą informację. Jako usprawiedliwienie Dyżurna z całym spokojem mówi: „bo nikt nie zgłaszał zastrzeżeń”. To właśnie mnie wkurzyło. Tym razem pociąg jest dość pełen, ale jakoś udaje mi się na leżąco dojechać do Gdańska.

Wyprawa była nieudana (nie przeszedłem planowanych odcinków, paskudny deszcz), ale kondycja doskonała, dolegliwości barku i stopy się nie odzywały, przygotowanie wyposażenia dobre. Szczególnie zdał egzamin najnowszy wynalazek: mini-zestaw do grzania na gazie. Zabrałem dwie buteleczki propanu, po 100 ml. Zużyłem jedną z nich: wystarczyła na oszczędne grzanie przez 3 dni (2 razy dziennie herbata i błyskawiczna zupka).

 

TATRY 2006

Tak długo opowiadałem o urokach spania w kolebach, że Zosia pod koniec czerwca namawia na wyjazd. Waham się, bo zima w tym roku była pioruńsko długa, a dodatkowo spadł obfity śnieg wiosenny. Zbieram się ze swoim mini-wyposażeniem i spotykamy się na Łysej. Po słowackiej stronie coś jakby zaczątek lokalnej komunikacji busowej: zabieramy się za 10 zł do Szmeksu (Smokowca), a stamtąd elektricką do Szczyrbskiego. W Obchodnim Domu nieśmiertelne bravciove z hnedlikami a kapustou, ciastko kremowe i piwo - i do wyciągu krzesełkowego na Solisko. Zdążyliśmy na ostatnią chwilę: pamiętajcie, że po 15.30 będziecie się już męczyć pieszo. Pogoda psuje się stopniowo,  początkowe niewielkie zejście od górnej stacji wyciągu, a potem powolne podejście Furkotną w rosnącym zachmurzeniu; musimy nawet przeczekać kilkanaście minut deszczu pod okapem głazu. Wreszcie po lewej mamy staw skuty lodem: nie jestem pewien, czy to dolny czy górny Wahlenbergowy? Wygląda na górny; wokół pola śniegowe. Z moich informacji wynika, że koleba jest kilkanaście metrów poniżej wypływu strumienia z górnego Wahlenbergowego.

http://panoramy.zbooy.pl/360/show.html?max=1&p=wielki-staw-furkotny-wyzni&lang=p&t=1 Wielki Furkotny Wyżny panorama 360

Skacząc na zmianę: to po głazach, to po śniegu - rzeczywiście bez kłopotu znajdujemy bardzo porządne legowisko dla 2-3 osób, w środku którego pozostał jeszcze niewielki słupek śnieżny - ale co tam!

 

Po wodę idziemy jakieś 100 m (w poziomie), nieco niżej: do samego stawu nie odważam się zbliżać z obawy zarwania się skorupy śnieżno-lodowej. Gotujemy coś ciepłego na mini-gazie i idziemy spać. Noc nadspodziewanie ciepła pomimo, że to najwyższy mój nocleg w Tatrach (ok. 2160 m), a wokół pola śniegowe. W nocy mamy burzę z grzmotami - wspaniały górski nastrój. Rano słońce w oślepiającym śniegu,

 

 

śniadanko i niewielkie już podejście na przeł. Bystré Sedlo, 2314 m. Po drodze jeszcze niedaleko koleby zapadam się do biodra w szczeliną i tłukę kolanem o skałę. Sama przełęcz to maleńka szczerba w grani, a na Furkot nie chce się nam iść.

Dalszy szlak jest zasypany śniegiem, łańcuchy prowizoryczne, konieczne obejście w bok od letniego szlaku. Widok w  słońcu w dół na kompletnie skute lodem Capie Pleso 2070 m. Schodzimy w Młynicę przez długie śnieżne pola.

Piękna to dolina schodząca tarasami w dół, z polami wiosennych kwiatów i wodospadów. Wreszcie dłuższe zejście do Szczyrbskiego. Ponownie biesiada w Obchodnim, a potem zjazd elektricką do Szmeksu, po drodze ponure wiatrołomy. W Szmeksie pochmurno, popaduje: kiepsko... Podjeżdżamy na Hrebienok: jeszcze gorzej - w górę nie ma co iść, a nocować po 400 Ks w pobliskim Kamziku nie mam ochoty. Wodospady ogromnie wezbrane, niedaleka przydrożna wiata do spania niezbyt się nadaje. Jakieś 200 m od górnej stacji znajduję opuszczony domek-wyciągu orczykowego, z kiepskim gankiem, osłonięty nieco od wścibskich oczu. Ciepłą deszczową noc spędzamy okutani w peleryny.

Rano zbieramy się w Staroleśną. Po drodze śniadanko nad potokiem. Podczas postoju mija nas nosiłek, drepcząc powolutku, ale wytrwale.

Nad Dlhé Pleso (1893m),  schodzimy ze szlaku nad samą wodę. Bajkowy krajobraz wezbranego stawu, w górnej części dotykającego pól śnieżnych, w dolnej okolonego kosodrzewiną. Nad brzegiem piękne wiosenne kwiecie (tu najbardziej charakterystyczne są zawilce narcyzowate)

 

oraz kilka „śnieżnych mniszków”.

Do Zbójnickiej jeszcze niewielkie podejście, jest południe, w schronisku pustawo (1960 m). Nieśmiertelna zupka soczewicowa. Po godzinie zbieramy się dalej. Wyższe partie doliny są silnie zaśnieżone. A podejście pod Rohatkę już całkowicie pod śniegiem, na dodatek we mgle i chmurach.

Zaczynam się czuć niepewnie, bo szlakiem żlebem można iść tylko w rakach, a my musimy śniegi obchodzić skałkami. Myślę tylko o jednym: jakie będzie zejście z Rohatki? O dziwo, na samą przełęcz (Prielom, 2288 m) dochodzimy bez większych sensacji. W dole kompletnie skuty niebieskim lodem i zasypany śniegiem Zmarzły Staw

 

zejście z Rohatki strome, łańcuchy częściowo pod śniegiem.

Bardzo nie lubię schodzenia stromym śniegiem bez zabezpieczenia, więc opuszczamy się żmudnie po skalnej grzędzie, czasem tylko powolutku korzystając ze śnieżnego żlebu. Tak schodzimy najbardziej strome partie. Niestety dalej są rozległe śnieżne połogi, na tyle jednak strome, że trzeba uważać, bo niezamierzone poślizgnięcie skończy się na niebieskim lodzie stawu. Obchodzimy go wreszcie, a tymczasem zaczyna siąpić deszczyk, który przeczekujemy pod głazami. Powoli schodzimy w dół, nad Litworowy Staw. Jakoś nie umiem odszukać pamiętnej koleby; wejście do niej okazuje się zasypane przez śnieg, podobnie wnętrze.

Na szczęście kilkadziesiąt metrów drogi od stawu, idąc wzdłuż strumienia, znajdujemy poniżej drugą kolebę, zupełnie porządną (podobno jest tu gdzieś jeszcze jedna).

W dolinie Czeskiej snują się chmury.

Trochę kiepsko jest ta koleba osłonięta; potwierdza się to w nocy, bo mamy deszcz zacinający wiatrem; trzeba się przetasowywać i owijać płaszczem. Rano słońce, idziemy nad staw. Zalegające wodę warstwy lodu o malowniczych odcieniach,

a przede wszystkim wspaniałe kwietne łąki nad wodą zatrzymują nas na dłużej. Kwitnące białe sasanki, zawilce, fioletowe jaślinki na tle granatowej wody - zupełna bajka!

 

Schodzimy w dół Białej Wody nieco z trudnością, bo szlak pokryty jest wezbraną wodą z roztopów iście wiosennych.  Przystanek na taborisku Polany pod Wysoką, widok w tył na chmurne górskie otoczenie,

nieprawdopodobnie kwietne łąki, i dłużące się niezbyt ciekawe zejście do Łysej, stamtąd autobus. Po drodze robi się granatowo i pada. W deszczu w Zakopanym obiadek w pobliskim barze, i pustawym pociągiem jazda na leżąco do Gdańska.

Wycieczka króciutka, ale udana. Pogoda nienajgorsza, bardzo pozytywne wrażenia ze spania w kolebach, nieco emocji w podejściach i zejściach w chmurnych stromych śniegach. Trochę jednak niebezpiecznych i wymagających zwykłego rozsądku i pozbycia się głupich sportowych ambicji.

 

 

 

LITERATURA, LINKI
Wawrzyniec Żuławski.   Sygnały ze skalnych ścian. Tragedie tatrzańskie. Wędrówki alpejskie. Skalne lato.
Jalu Kurek.   Księga Tatr
Stanisław Zieliński.   W stronę Pysznej
Michał Jagiełło   Wołanie w górach
http://www.turnia.pl/galerie_gor/454.php galerie zdjęć
http://www.321gory.pl/phpBB2/index.php Forum: góry...

http://www.tatry.info/przewodnik/trasy/doswiadczeni/trasa2.html szlak Furkotnej i Młynicy
http://www.tatry.info/przewodnik/trasy/zaawansowani/trasa5.html szlak Staroleśnej
http://www.ceper.com.pl/slowacja/szlaki/rohatka/rohatka.html zdjęcia
http://www.salwator.net/~misc_piotr/06072223LodCzerwRoh/index.html zdjęcia
http://panoramy.zbooy.pl/360/?c=tatry&lang=p&pg=0 Tatry panoramy 360

 

nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F strona z indeksem opisów turystycznych
F strona główna