WAŁ POMORSKI ROWEREM:    ZŁOTÓW - JASTROWIE - BORNE SULINOWO - CZARNE - PRZECHLEWO - SWORNEGACIE - LUBNIA

Kilka tygodni temu kończyłem w Trzciance krótki F wypad w Puszczę Notecką, pozostawiając po lewej stronie rozległy kompleks lasów, jezior i szlaków kajakowych: Puszczę Drawską i rejon Wału Pomorskiego. Jeździłem tam rowerem w roku 1976... Korzystając z końcówki urlopu, 30.08.2004 zabieram psa, rower, minimalne wyposażenie biwakowe (worek i płachtę ortalionową) i jedziemy.

Pogoda piękna, chociaż zapowiadają przelotne załamanie. Do Tczewa elektrycznym; tym razem już nie mam siły do zniesienia prymitywnego chamstwa współpasażerów w przedziale bagażowym i rower wiozę w przejściu. Konduktorka protestuje, ale odpowiadam, że nie będę jechał w przedziale do przewozu bydła. Palacze, piwosze, przeklinające lumpy... I brak jakiejkolwiek na to reakcji. Do Chojnic piękne słońce, dalej przesiadka. Za Chojnicami, tuż przed Wierzchowem trasa kolejowa przecina dawną granicę polsko-niemiecką; od prawej (od północy) dołącza niezbyt już wyraźny nasyp. To resztka łącznicy (Szczecinek)-Człuchów-Piła. Po Wersalu linia z Człuchowa (Schlochau) biegnąca do Chojnic wchodziła na terytorium Polski; aby zaś przez Chojnice jechać do Piły (Schneidemuhle) trzeba było po raz drugi przekraczać granicę. A stosunki graniczne nie były zbyt dobre... Niemcy wybudowali więc krótką łącznicę omijającą terytorium Polski. Piszę o tym bardziej szczegółowo, bo takich śladów przeszłości jest na Pomorzu wiele, a odkrywanie tych śladów w terenie jest atrakcją krajoznawczą i jest odbiciem ważnych realiów politycznych z przeszłości. Rozszyfrowanie tych śladów ułatwia znakomicie posiadanie kopii wspaniałych polskich przedwojennych   F map WIG-owskich. Za Chojnicami przelatuje front deszczowy, a kiedy wysiadam w Zakrzewie Złotowskim robi się granatowo i zaczyna ponownie lać... Przeczekujemy godzinną ulewę pod wiatą koło cukierni.

Losy ziemi Złotowskiej po I wojnie światowej były zawikłane. Pierwotnie skłaniano się do przyznania ich Polsce, ale interesy niemieckich posiadaczy ziemskich znalazły zapewne ciche zrozumienie w międzynarodowych arystokratycznych sferach politycznych Europy. Przyznano te tereny Niemcom. W Zakrzewie ożywioną działalność polonijną prowadził ksiądz Bolesław Domański.

Z Zakrzewa wyjazd na wschód w kierunku Werska-Sępólna. Po 3 km trasa staje się atrakcyjna: pagórkowaty teren, po prawej las w dolince; trochę dalej w lesie małe jeziorko. Dojeżdżamy w rejon poniemieckiej leśniczówki Wierzchołek (Wersk); jesteśmy w rejonie północnego krańca dużego jeziora Borówno (niewidocznego jednak z drogi). Po prawej leśniczówka, po lewej duża okrągła wiata z miejscem na ogień. Ponownie nadciągają ciemne chmury, a las pewnie jest doszczętnie mokry - tak więc mam pokusę na biwak już tutaj. Ale decyduję się na wyjazd nad jezioro: tuż za leśniczówką w dół gruntową drogą, kilkaset metrów dalej - na pierwszym skrzyżowaniu w prawo w las. Leśna droga w stronę Borówna jest śliska, gliniasta i pełna kałuż; po kilkuset metrach tenisówki są doszczętnie mokre. Po ok. 2 km zjazd w prawo, mało sympatyczna tablica, że wjazd na teren obiektu (?) i przebywanie w nim możliwe po uprzednim zezwoleniu w nadleśnictwie. Okazuje się, że jest to niewielki domek nad samym jeziorem, na głucho zamknięty, z pomostem i ławkami obok. Nie skorzystamy, bo żadnej ochrony przed deszczem tu nie ma. Sytuacja zaczyna robić się mało sympatyczna, bo tereny są puste, dość dzikie, las mokry i pełen kałuż, a niebo coraz czarniejsze. Jakąś nadzieję łączę z miejscem po przedwojennej (spalonej?) leśniczówce. Intuicja nie zawiodła: po dalszych 2 km wyjeżdżamy nagle na rozległą polanę jak z bajki: podstrzyżona trawka, kilka stolików z ławkami z grubych bali, no i to czego nam trzeba: ogromna drewniana wiata, z ławkami i stolikami zewnątrz i wewnątrz - i wielkim kominkiem, 100 m od jeziora. Wiata jest imponująca: może tu spać z 50 osób. Czyściutko, przed kominkiem pozamiatane, zapas drewna, na jednym stoliku bateria pustych butelek po piwie, pozostawiona duża butla z wodą (czystą). Bez wątpienia była tu jakaś wycieczka  zagraniczna, pewnie z Australii - bo moi rodacy nie przepuściliby okazji do porozbijania pustych butelek o ścianę kominka i połamaniu lub choćby poprzewracaniu ławek i stołów (to taki nasz przemiły obyczaj polskich aborygenów...). Wraca optymizm; zbieram w lesie kawałki rozmoczonego drewna (nie chcę zużywać zapasu, który nie ja przygotowałem), oraz cudem zachowane drobne suche odrośla. Zapada zmrok, a na kominku buzuje ogień; wieczorna kawa, podsychają szybko tenisówki. Na zewnątrz coraz bardziej ponuro, zaczyna padać; w takim momencie odczuwa się najsilniej wrażenie bezpieczeństwa i przytulności. Jest ciepło, a całą noc leje... Ale się nam wspaniale udało miejsce na nocleg!

Tuż po 6 rano z hałasem zajeżdża ogromny ciągnik samochodowy, robi rundę przed wiatą i odjeżdża. Z pewnością to lustracja z leśnictwa w którym dostrzeżono wieczorem dym z kominka. Ponieważ jezioro jest mało dostępne, a las ciągle mokry, wyjeżdżamy na wschód, w stronę asfaltu. Przy wyjeździe odczytuję identyczną jak wczoraj tablicę informacyjną. Po 2 km leśna droga (resztki bruku od dawnego nadleśnictwa nad jeziorem) doprowadza do asfaltowej drogi: Lipka-Wierzchołek-Łobżenica. Jedziemy nią na południe ok. 2 km do skrzyżowania, a dalej krótki wypad na wschód, w stronę Sypniewa/Więcborka. Chcę dojechać do dawnej granicy. Tuż po lewej dwa zabudowania: drewniane i murowane - to dawny niemiecki urząd celny. Dalej szosa zjeżdża malowniczo w dolinę Łobżonki; to właśnie ta rzeczka była granicą. Kilometr dalej Dorotowo; skręcam w prawo do torów kolejowych i dawnej stacji (oczywiście od wielu lat nieczynnej; bardzo dawno temu jechałem jednak tą trasą z Więcborka do Złotowa). Przed wojną ruchu pasażerskiego na tej linii nie było, a tory w rejonie granicy były rozebrane z powodów strategicznych i zagrożenia sąsiedzkiego. Idziemy w stronę kolejowego mostku na granicznej Łobżonce. Most w nienajgorszym stanie, ale szyny od strony Dorotowa odcięte palnikiem i wywiezione. Tym razem to nie z powodów strategicznych, ale zapewne na wódkę (przepraszam; jakoś przyjęło się, że wyłącznie wypada mówić - że to na chleb dla głodnych dzieci... A ja i tak wiem swoje!). Wracamy na zachód przez Kujan (stacyjka w ładnym leśnym otoczeniu). Złotów: spore miasto, ożywiony ruch, działa kilka większych zakładów metalowych. Stacja dogorywająca: pordzewiała wiata i barierki, zamknięte przejścia podziemne. Zjeżdżamy do kościoła z dłuższym opisem historycznym. To jest dobry obyczaj: w wielu wiejskich kościółkach oprócz ogłoszeń parafialnych znaleźć można informacje historyczne. Taka mała misja oświatowa miejscowego proboszcza... Wyjazd na pn.-zach. w stronę Górznej i Jastrowia. Przed Górzną po prawej kępa lasu i malowniczy wcięty teren: oczywiście skręcamy. Ładne śródleśne łąki w dolinie, skręcamy w lewo nad jeziorko. Malownicza okolica, ale woda w jeziorze kwitnie (w pobliskim strumieniu jednak płynie woda zupełnie czysta). Po godzinnej sjeście dojazd do Górznej. Tu zawracamy, bo chciałbym spenetrować ślady po dawno rozebranych liniach niemieckich zbiegających się koło Węgierców. Pogoda gwałtownie się psuje; silny wiatr i nadciąga front deszczowy. Po budynku stacji za Węgiercami nie ma nawet śladów, dawnym torowiskiem biegną teraz mało charakterystyczne drogi gruntowe. Krótką nawałnicę deszczową przeczekujemy szczęśliwie zasłonięci przez potężne krzewy. Za Węgiercami na północ przez Piecewo (drewniany kościółek) w stronę Jastrowia. Przed Gwdą skręcamy w lewo: równolegle do szosy Złotów-Jastrowie biegnie nasyp dawnej linii kolejowej takiej samej relacji. Bardzo malownicze otoczenie; zapinam rower i do Gwdy idziemy kilkaset metrów nasypem. Most częściowo wysadzony, tor przechylony na bok. Wracamy do roweru i szukamy miejsca na biwak nad zalewem Gwdy po wschodniej stronie, jakieś 1,5 km na północ od szosy.

Las, nadspodziewanie ładny widok na zalew, w zachodzącym słońcu niebieskie niebo odbija się pomiędzy zielonymi drzewami. Tu także jest wiata; tym razem typowa: mała, nieprzytulna i brudna. Ale zawsze to rezerwa na wypadek deszczu; sami układamy się na trawie. Wielkie trudności w rozpaleniu wilgotnego ogieńka na kawę: zapomniałem zupełnie, że mam świeczkę. A z pomocą naskrobanej parafiny można rozpalać ogień po „nowoharcersku”. „Staroharcerze” muszą zrobić to albo za pomocą jednej zapałki, albo za karę będą odnawiać ślubowanie... Noc chłodna i wilgotna.

Ranek na razie pochmurny, jazda do Jastrowia. Na uliczkach młodzież: początek roku szkolnego. Jastrowie kojarzy się z końcówką wojny: w okolicach ciężkie walki z Niemcami, tu także akcja „Pierwszego dnia wolności” Kruczkowskiego. Jedziemy ruchliwą szosą przez ładne lasy ok. 14 km w stronę Wałcza, przecinając po drodze Płytnicę, aż pod Trzebieszki. Tuż przed Rurzycą skręcamy w prawo. Po kilkuset metrach niezłe miejsce biwakowe nad wschodnim brzegiem Długiego Krąpska, niestety woda w jeziorze wyraźnie kwitnie. Leśna droga wzdłuż Rurzycy na północ zaczyna się stromo wznosić; dalej krawędzią skarpy i pierwszą okazją w dół, na łąki. Doskonałe miejsce na biwak niedaleko kiepskiego mostku przez Rurzycę, jakieś 100 m poniżej Małego Krąpska; drugie równie dobre po drugiej stronie mostku (czysta woda w strumykach spływających ze skarpy). Również to jezioro kwitnie. Z próby obejścia wkoło Małego Krąpska przez Diabli Skok rezygnujemy z powodu dzikiego terenu i zwalonego mostku na północnym jego końcu. Powrót - i przez piękny suchy las piechotą do drogi Szwecja-Sypniewo. Ok. 1 km za dojściem szlaku z Diablego Skoku skręcamy z asfaltu na zachód niebieskim szlakiem w stronę śródleśnych rozlewisk i łąk Płytnicy. Mapa nie zawiodła: oaza zieloności, małe jeziorko z pomostem, częściowo zarośnięte osoką aloesowatą („polski kaktus”), pas wody, pas trzcin, dalej podmokłe łąki. Miejsce jest tak piękne, że pomimo wczesnej pory (16), decyduję się na biwak. Wylegujemy się w słońcu, a po zachodzie przenosimy się 200 m dalej, w miękkie trawy na skraju lasu. Spokojny wieczór, prawie bez komarów, wieczorne wodne odgłosy ptaków. Budzę się po północy: nad jeziorkiem snują się widmowe strzępy oparów, nad lasem jasnożółta latarnia ogromnego księżyca prawie w pełni. Nastrój tak niezwykły, że długo nie mogę zasnąć (jak w  „Świtezi ?”). Jak dobrze, że nie dałem się skusić po południu magii „zapieprzania byle dalej i przed siebie”. Po latach w pamięci pozostają takie właśnie miejsca i nastroje, a nie przejechane głupio kilometry i widok opony przedniego koła!

Budzę się czujnie tuż przed wschodem słońca: kłęby mgieł nad jeziorkiem, jak z kotła czarownicy; pomarańczowe chmurki nad lasem na wschodzie. Jedziemy kilka km leśną drogą niebieskim szlakiem w stronę Nadarzyc, potem w lewo przez ładny las w stronę Piławy. Wzdłuż Piławy prowadzi do Nadarzyc stara niemiecka droga: bruk (kiedyś była pewnie szczytem doskonałości, teraz trochę dla roweru uciążliwa), obsadzona starannie klonami i lipami. Drewniany most 2 km przed Nadarzycami jest zniszczony. W Nadarzycach łomot z pobliskiego lotniska. Jedziemy na wschód 4 km do Gorodka. Byłem tu kilka lat temu, przy okazji spływu Gwdą/Rurzycą. Gorodok, to jedno z zamkniętych miast-garnizonów Armii Czerwonej. Po wyjeździe Czerwonych niezabezpieczony obiekt został wkrótce zdewastowany doszczętnie przez okoliczną ludność. Teraz dewastacja jest niemal kompletna: powyrywano wszystko co się da: urządzenia stołówki, pokrywy studzienek kanalizacyjnych, kable podziemne, instalacje elektryczne licznych bloków mieszkalnych, zerwane dachówki. Na domach ostrzeżenia o niebezpieczństwie zawalenia, wejścia do bloków zasypane wywrotką ziemi, aby chociaż iluzorycznie utrudnić dostęp. W którymś z ostatnich bloków próby zasiedlenia mieszkań. Księżycowy ponury obraz; pustka, wszystko powoli zarasta chwastami. Wracamy do Nadarzyc, dalej asfaltem na północ w stronę Bornego Sulinowa. Po lewej rozległy teren jezior i rozlewisk Nadarzyckich na Piławie. Kilka km dalej droga wychodzi z lasu - typowy krajobraz po-poligonowy. Pola porośnięte wrzosami i sosnowymi i brzozowymi młodnikami, resztki betonowych wartowni bez okien i drzwi, również betonowe zdewastowane wieże i stanowiska obserwacyjne. Jeszcze kilkanaście lat temu nawet mysz bez przepustki by się tu nie prześlizgnęła.

 Gross-Born... To jeden z większych poligonów pancernych i artyleryjskich, wybudowany przez Niemców w roku 1933. Tu Rommel przygotowywał się do batalii w Afryce. Podczas ostatniej wojny obozy jenieckie. W latach 1945-1992 jedna z większych baz Armii Czerwonej w Polsce, osiedle na 20 000 mieszkańców (patrz link na końcu). Wraz z licznymi lotniskami stałymi (Nadarzyce, Wilcze Laski, Koczała), awaryjnymi lotniskami drogowymi, kolejnymi poligonami (Czarne, Drawsko i wiele innych), kolejowymi  F rampami przeładunkowymi pod Braniewem - były w latach 60- i 70-tych częścią ogromnych przygotowań do wyzwolenia Europy Zachodniej spod kapitalistycznego jarzma... Jak mało brakowało, aby z Europy nie pozostał kamień na kamieniu!

Wjeżdżamy do Bornego i tu przyjemne zaskoczenie. Przy wjeździe stoi co prawda blok-koszmar będący właściwie kilkupiętrowym szkieletem z prefabrykatu; puste otwory bez okien, ale to wygląda raczej na eksponat muzealny. Bo miasto jest zręcznie zagospodarowane. Powojskowe niskie budynki są kolorowo odnowione, wyremontowane, zamieszkałe lub przeznaczone na handlowe magazyny. Liczne sklepy, sporo ludzi. Ale to na razie raczej sypialnia Szczecinka, dokąd kursują co trochę mikrobusy (15 km). W Bornem muzeum z możliwością zwiedzania powojskowych instalacji i podziemi; liczne pamiątki po niemieckiej i radzieckiej obecności. Przy wyjeździe z Bornego na wschód, w ładnym lesie radziecki cmentarz wojenny z wymownym ale z nie dającym ukryć złego smaku jaskrawym pomnikiem. Spod ziemi wystaje w górę ramię w mundurze, trzymające pepeszę. Tuż przy cmentarzu decyduję się nie jechać przez Szczecinek, ale skręcić na wschód przez teren dawnego poligonu, nad zaznaczone na mapie jeziora Kniewo i Przełęg. To był spory błąd: tereny powojskowe są na mapie bardzo kiepsko oznakowane i nie uaktualnione. Brak leśniczówek, droga asfaltowa po kilku kilometrach staje się tak rozjeżdżona przez gąsienice, że lepiej jechać poboczem; dawne jeziora zamieniły się w zarastające bajora bez dostępu do wody. Tak błąkam się o zmierzchu kompletnym bezludziem i decyduję się na noc na bujnym mchu w szczerym lesie, na górce, bo wieczór robi się chłodny, a im niżej, tym jest bardziej chłodno i wilgotno. Na szczęście mam niewielki zapas wody, piwo i mleko, które to płyny zostają demokratycznie rozdzielone według upodobania. Znowu księżyc i nocne odgłosy lasu: puszczyki i szczekanie saren.

Rano zimno, ale słonecznie: jesień... Leśnymi drogami przebieramy się na wschód, „na nos”. Tak wreszcie dojeżdżamy do ludzkich terenów: Borki, Lotyń z ładnym szachulcowym kościołem, i w stronę Czarnego na północ; Drawień z równie pięknym maleńkim kościółkiem. Stąd gruntową drogą do mostu na Gwdzie, a dalej prosto na poligon w Czarnem. Zachęcił mnie miejscowy przechodzień zapewniając, że „dziś nie strzelają”. Typowy krajobraz poligonowy, wkrótce też napotykamy na coraz liczniejsze grupy żołnierzy szykujących się do jakichś zajęć. Są tak zajęci, że nikt na nas nie zwraca uwagi: to także oznaka zmian... W Czarnem zakupy i dalej asfaltem na Rzeczenicę; po drodze godzinna sjesta w cieniu nad brzegiem pobliskiej Czernicy. W rejon północnego krańca jeziora Szczytno dojeżdżamy przez ładny polodowcowy teren, już porządnie zmęczeni. Dostęp do wody kiepski, więc w Pakotulsku skręcam na północ, w rejon łąk nad rozlewiskami Brdy/Rudej. Droga przez bardzo piękny las sosnowy ze wspaniałym mchowm podszyciem. Leśna droga cofa się dość daleko na zachód, prawie pod Rudniki. Tu zjeżdżamy z lasu w dół na łąki i żółtym szlakiem zawracamy w prawo, na wschód. To wyjątkowo ładny teren bujnych zielonych, nieco podmokłych łąk; niewysokie piaszczyste wzgórza z sosnowym lasem, małe jeziorko. Akurat teraz wszędzie wokoło hałas kosiarek i ciągników zwożących siano. Szukam dojścia do jeziorka: spałem tu wiele lat temu na pomoście z drewnianych desek na metalowym rusztowaniu. Jeziorko otacza silnie podbagniona łąka, a pomostu ani śladu. W pewnym momencie potykam się o jakieś metalowe pręty: to resztki tamtego rusztowania. Z pozostałych fragmentów zmurszałych desek moszczę kilkanaście metrów dojścia do wody i rozkładam się z ogienkiem w trawie, na zboczu stoku, tuż obok drogi. Mijający nas w pojazdach ludzie popatrują dziwnie na widok wieczornej biesiady (ale jeden przejezdny zareagował sympatycznie „smacznego”), potem w tym samym miejscu golenie, a w pobliskim lasku kąpiel w litrze ciepłej wody. Po zachodzie słońca przenosimy się nieco wyżej, na stok ponad łąką, pomiędzy niskie sosenki - aby było w nocy sucho i aby rano zbudziło nas słońce... Sporo komarów, ale w końcu i one idą spać. W nocy księżyc i wstający z łąk i znad jeziorka, coraz większy opar, który powoli podpełza do nas. Klangor dziesiątków żurawi.

Rano słońca ani śladu; wszystko w gęstej chłodnej i wilgotnej mgle. We mgle zwijamy się i żółtym szlakiem idziemy w stronę drewnianego mostku na Brdzie. Droga łąkami, więc po kilkunastu krokach buty i spodnie są doszczętnie mokre. Wzdłuż żółtego szlaku pas upraw ziemniaków; we mgle majaczy sylwetka psa przywiązanego do wbitego w ziemię pala, zamiast budy przewrócona zardzewiała blaszana beczka, pusta miska. Pies wyrywa się ku mnie. Podobnych nieszczęsnych stworzeń naliczyłem ok. 10. Jestem wstrząśnięty: właściciel nie zadbał o ogrodzenie pola, a jako odstraszacza dzików użył żywych niewolników, którzy wegetują tu rozpaczliwie od wielu tygodni. Od wsi ze 2 km, więc zapewne nie fatyguje się zbyt często z wodą. Kiedy już zbierze kartofle - nie sądzę, żeby chciał i mógł przez wiele zimowych miesięcy karmić „darmozjadów”. Raczej je pozabija, a wiosną połapie następne... Zaraz po przyjeździe odszukuję więc adres i wysyłam pocztą list do Powiatowego Lekarza Weterynarii i drugi do miejscowej Policji. Już najwyższy czas, aby nasze polskie obyczaje ucywilizować także w tej kwestii. Zwierzęta są bardziej bezbronne od ludzi; za tymi psami nikt zapewne się nie ujął przez wiele tygodni, chociaż codziennie przechodziły tu dziesiątki osób.

To jedna  z przykrzejszych rzeczy: kontakt z ludzkim celowym lub nawet nieświadomym okrucieństwem: psy na krótkim łańcuchu wrzynającym się w szyję do krwi (bez obroży), pilnujące jakiejś beznadziejnej rudery przez całe lata, przewrócone puste dziurawe miski, czekające cierpliwie aż gospodarz wytrzeźwieje za dwa dni po kolejnym pijaństwie, wyrostki znęcające się nad zwierzętami... W pamięci mam kilka takich obrazów; nie trafiłem zareagować, a pamięć o tym będzie dla mnie karą za zaniechanie... Teraz trochę się zmieniło przynajmniej teoretycznie: są przepisy, są w każdym powiecie ludzie do których można zgłaszać maile z prośbą o pomoc

Apeluję, aby nie pozostawiać podobnych sytuacji bez reakcji; tylko nasz nacisk może coś zmienić. Należy to robić chociażby po to, aby potem móc spać spokojnie. Podaję więc link do strony, na której znajdziecie listę adresów kontaktowych w sprawach interwencji.   http://www.toz.pl/interwencje.php 

PS. Kilka dni potem otrzymałem sympatyczny odzew od Powiatowego Lekarza Weterynarii z Człuchowa, z opisem dokonanej wraz z policją interwencji na miejscu.

Po drewnianym mostku na Brdzie pozostała tylko sterta belek i desek; muszę zdemontować bagaże aby ryzykownie przedostać się na drugą stronę. Na polach przy drodze Koczała-Przechlewo żeruje kilkaset żurawi: zbliżają się odloty. To se nevrati, Pane Havranek - trzeba chwytać resztki pogody póki się jeszcze da. Dopiero teraz przebija się słońce. W rejonie Konarzyn mijam dawną granicę niemiecką: pozostał jakiś budynek służb granicznych. Droga wchodzi w lasy; interesujący krajobraz wcinającej się między piaszczystymi wzgórzami Brdy i Zielonej Chociny, niedaleko kompleks jezior Charzykowskich. Raptownie odsłania się widok na Swornegacie i jezioro Łąckie. Kompleks jeziora Charzykowskiego (dawna nazwa: Łukomie) już przed wojną był znanym ośrodkiem żeglarskim i harcerskim. Od tego miejsca zaczyna się dobrze znany mi teren. Na południe obszar Tucholskiego Parku Narodowego z kompleksem wyjątkowo dorodnego lasu, wzgórz i sieci leśnych jeziorek i dużych jezior. Po zakupach, ok. 13 tej jadę gruntową drogą na północ zostawiając po prawej nalane do pełna jezioro Witoczno, tuż za nim przez mostek w prawo w stronę lasu. Przyznaję się teraz, że zmieniłem nieco pierwotne plany jazdy aż w stronę Stargardu Szczecińskiego, bo po pierwsze: już wystarczy - prawie tydzień na rowerze, a po drugie: dostałem zaproszenie na spływ kajakowy tu w okolicy. Ale zaproszenie i pomysł pochodzi od J.S., który wraz z R.R. zawsze planują spływ w specyficzny sposób: aby tylko nie było zwykłego płynięcia. Specjalnością ich są zarośnięte i zawalone drzewami płytkie lub kamieniste cieki, często o rwącym prądzie. Mątawa, Naryjka (Miłakówka), Bauda. Teraz niezmiernie malowniczy szlak ciągu jeziorek oligotroficznych od Brdy w stronę Laski, i dalej Zbrzycą z powrotem do Brdy. Jeziorka są piękne, jestem tu na rowerze dwa razy w roku. Ale pomiędzy nimi nie ma połączenia, liczne przenoski po kilkaset metrów. Zastanawiam się czasem: rozumiem upodobanie do takiej szarpaniny, ale co z tym wszystkim mają wspólnego kajaki? Na piechotę byłoby znacznie wygodniej! Wiem na szczęście jakie upodobania mają pomysłodawcy i znam dobrze te okolice, więc nie dam się skusić. Ale ponieważ są to bardzo sympatyczni ludzie, chcę dołączyć na rowerze do biwaku. Teraz już czas na zbieranie grzybów; od kilku dni jest ich duży wysyp. Potrafiłem u siebie opanować odruch zrywania każdego napotkanego ładnego grzyba: do tej pory i tak nie miałem co z nimi robić. Jeśli miały się zmarnować, to niech raczej pozostaną dla kogoś innego. No i ten obyczaj zrywania grzybów tylko po to, aby je obejrzeć i odrzucić. Już Mickiewicz prawie 200 lat temu dostrzegał to, co dla moich znajomych jest zupełnie niezrozumiałe:  

[---] zaś innych imiona
Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku,
Od ludzi nie ochrzczone; a jest ich bez liku.
Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy,
A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy,
Zagniewany, grzyb złamie albo nogą kopnie;
Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie.

Muszę tu opisać kolejną bezmyślność. Ludzie rozczulają się często, gdy ich małe dzieciątka oczarowane widokiem kwiatów, zrywają w lesie lub na łące kwitnące, często rzadkie rośliny. Ach, jakie to wzruszające: kwiatuszki dla Mamuni! Ale dalszy los tych kwiatków jest zawsze taki sam: po kilkunastu minutach więdną w upale i zostają porzucone na skraju drogi. Ostatecznie, jest to przecież zwykłe niszczenie. Może jednak byłoby dobrze spokojnie wytłumaczyć maleńkim nawet dzieciom, że są to żywe organizmy, które cieszą tylko wtedy, gdy są żywe. I lepiej je pozostawić tam, gdzie żyją. Albo je sfilmować... I nie zachwycać się dziecięcą bezmyślnością - ale ją w porę modyfikować. Niech rosną ludzie uczuleni na chronienie przyrody, bo inaczej za kilka lat będziemy żyli na pustyni. A co powiedzieć o kolekcjonerze motyli, który wyjechał do Ameryki Południowej, zebrał tam (zabił!) tysiące rzadkich, wymierających często pięknych motyli i wylądował w miejscowym więzieniu za to barbarzyństwo. Oczywiście wszczęto w Polsce całą akcję na rzecz jego uwolnienia. Słówko: kolekcja zdaje się usprawiedliwiać każdą podobną bezmyślność takiego głupka.

Moi towarzysze pielęgnują w pełni  F F-owskie obyczaje biwakowe: pierwszego dnia wyruszyli na wodę nie rano, a po 13-tej. Dziś zapowiada się to samo. Niech sobie kisną w krzakach, my ruszamy z psem na Laskę i dalej, najpierw w stronę Parzyna, mijając po lewej małą rzeczkę Kulową (Kulawą); wokół niej wyjątkowo malownicze otoczenie. Po kilku km skręcamy w prawo w las i, zbierając sporo grzybów - na Rolbik i Kaszubę. Tam dłuższa pogawędka z dawnym właścicielem młyna przerabianego teraz na elektrownię wodną, dalej na Leśno (jeden z piękniejszych drewnianych kościółków w północnej Polsce) i na Lubnię. Stąd powrót pociągiem.

Władze kolejowe zdecydowały, że od 1 września kończy się sezon turystyczny na Kaszubach! Tak więc zlikwidowano ostatni pociąg do Gdyni; z Kościerzyny teraz trzeba wracać już o 17. A na dodatek z tego składu usunięto specjalny wagon do przewozu rowerów (nawiasem mówiąc, bardzo udanej konstrukcji!). Tak więc do pociągu w Kościerzynie trudno wsiąść: ludzie tłoczą się na korytarzu, a ostatnie wagony zablokowane są przez ponad 20 rowerów (jest przecież jeszcze piękne lato, a rowerzyści najwyraźniej na złość PKP nie chcą siedzieć w domu). 

Linia kolejowa Chojnice-Lipusz-Kościerzyna jest od wielu lat „oczkiem w głowie” władz PKP, które przysięgły sobie jej zniszczenie. Przez wiele lat doprowadzano stopniowo do jej upadku, utrzymywano w ciągłej niepewności jej funkcjonowanie, aż wreszcie w tym roku ruch wstrzymano. Dopiero strajk i dalsze groźby kolejarzy zmusiły do jego przywrócenia. Na jak długo? Do tej pory udało się już skutecznie F zlikwidować ruch z Lipusza do Bytowa, z Kościerzyny przez Skarszewy do Pszczółek, z Somonina przez Kartuzy do Lęborka i z Pruszcza do Kartuz. Kiedy wreszcie Władze Kolejowe staną przed sądem za doprowadzenie kolei w Polsce do aktualnego stanu? Czy wiecie, że w planach PKP jest likwidacja do 2/3 kilometrażu kolejowych linii pasażerskich? W tym głównie na Pomorzu i Dolnym Śląsku.

LITERATURA
http://www.fortress.hg.pl/pommernstellung/index.htm Wał Pomorski
http://www.x-triathlon.gd.pl/bs_historia.html historia Bornego;  http://www.x-triathlon.gd.pl/bs_ciekawostki.html ciekawostki militarne
http://www.hydroavia-xxx.unet.pl/Historia/Umocn-Sz/Spis-tresci.html  opis umocnień w rejonie Szczecinka
http://www.bornesulinowo.pl/Galeria/Galeria.htm zdjęcia z Gross-Born
http://wysylkowa.pl/ks454777.html  J.Rostkowski, "Znikające miasta Gross-Born Borne Sulinowo"
http://www.chris.px.pl/index.html ciekawe miejsca
http://www.hydroavia-xxx.unet.pl/Historia/Sov-Brzeznica/Mapa-fiz-Nad-Gr-Syp.html mapa okolic Nadarzyc, Gródka
http://www.polbox.com/k/kczubek/index.htm opisy spływów kajakowych w dorzeczu Gwdy i in.
http://www.adampiotrowski.friko.pl/rowery/2004/06-21.html opis (sportowej) wycieczki rowerowej Gdańsk-Szczecinek-Kalisz Pom.
http://www.magrat.com.pl/magrat1/foto/spis.html strona z ładnymi zdjęciami Szczecinka i okolic
http://www.naszlaku.pl/dane/prezent/_prez_po/szczec/szc_2pol.htm szlaki turystyczne w okolicy Szczecinka
http://www.pojezierzedrawskie.pl/glowna.php?str=28 szlaki turystyczne w regionie
http://www.gawex.pl/pliki/glowna.php?strona=region&rozdzial=rowerowe przewodnik rowerowy po okolicach Szczecinka
http://www.plus-minus.imax.com.pl/Lotniska/LotniskoWL3.html lotnisko Wilcze Laski
http://www.br-online.de/politik/ausland/themen/09818/ film: Spiel mit dem Tod
http://www.deutsch-krone.de/pomorte.htm leksykon nazw niemieckich w pow. Wałcz
http://www.literad.de/geschichte/flatow.html  Deutsche Geschichte Flatow (niemiecka historia Złotowa - jedna z wielu niemieckich stron www)
http://www.hiazintus.com/szczecinek1.htm akwarele
http://plopatka.webpark.pl/ opisy wypraw rowerowych
http://www.lkp.org.pl/pdrawska/index_pdrawska.html interesująca strona o Puszczy Drawskiej

Tomasz Pluciński 
nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl

F

strona główna

F

strona z indeksem opisów turystycznych