WDA 2001 (A RACZEJ: BRDA 2001) (A JEDNAK: WDA 2001...)
Spływ Wdą zacząłem planować jeszcze zimą;
F Jarek szczerze
się ucieszył: - chłopie! jak fajnie, że nareszcie popłyniemy
razem! Trochę było to podejrzanie entuzjastyczne... Wreszcie po jakimś
czasie przypomniałem:
- pamiętasz, że płyniemy w
maju na Wdę?
- jak to: na Wdę? Przecież umawialiśmy się na Brdę!
- no, dobrze, niech będzie, może rzeczywiście w
tym roku możnaby na Brdę...
Ale kilka dni przed wyjazdem Krzysztof komunikuje: - wiesz... jest projekt niewielkiej zmiany: najpierw Wlk. Kanałem Brdy, potem przenoska i dalej Brdą. Niezły pomysł: Kanał jest urozmaicony i nadspodziewanie atrakcyjny. Olek jest bardzo chętny do przyłączenia się; umawiamy się na wyjazd w sobotę rano. W piątek wieczorem dostaję telefon: - niestety, mam jakieś sprawy w Gdańsku. Dojadę do was w poniedziałek rano, w zamian dostaniesz ode mnie komórkę, aby była łączność.
Krzysztof proponuje, że zabierze mnie samochodem wraz z kajakiem na wodę. Już po wyjeździe wygadał się, że z resztą towarzystwa umówieni są w Czersku! No, tego już za dużo: przez Czersk nie płynie ani Brda ani Wlk. Kanał Brdy, ani Wda, ani Kanał Wdy!!! Dopiero teraz wydaje się, że towarzystwo zdecydowało, że przecież spaliliby się ze wstydu, gdyby spływ miał być "normalny". A więc: poniżej Czerska zwodują na Czerskiej Strudze, tym "ciekiem wodnym" popłyną (o ile będzie to miało cokolwiek wspólnego z płynięciem...) pod akweduktem Wlk. Kanału Brdy, dalej do Brdy, dalej 2 km Brdą, potem przenoska poniżej Woziwody na Wlk. Kanał Brdy, i dalej - pod prąd, do Rytla. Kiedy już odzyskałem mowę - postawiłem ultimatum: albo zostanę odwieziony do Rytla (i to bez żadnego namawiania po drodze!), albo wysiadam i taszczę kajak piechotą. Wypakowuję się z samochodu ok. 1,5 km pomiędzy Rytlem a Mylofem, Krzysztof wraca do Czerska. Podczas składania kajaka zaczyna padać, przeczekuję deszcz pod ortalionem. Robi się piękny, spokojny wieczór, płyniemy z psem bardzo malowniczym kanałem w stronę Mylofu. Po 2 km zatrzymuję się na zastawce: nie ma sensu przenosić, bo zaraz i tak będę wracał. Zostawiam kajak, idziemy piechotą 2 km do Mylofu do baru po piwo, wracamy przed zmierzchem, noc na brzegu w ładnym otoczeniu, pachnie wiosną... Rano słodkie lenistwo: mamy prawie półtora dnia i dystans 10 km. Leniwe zakupy w Rytlu, wylegiwanie się po drodze w słońcu, wreszcie dopływamy do urokliwego rozlewiska 200 m poniżej mostku drogi Gutowiec-Tuchola. Tam zasypiam w słońcu na trawie: buty precz, okulary precz, słodkie nieróbstwo... Budzi mnie natrętnie Mucha: szturcha patykiem, aby jej go rzucić. Niechętnie, nie otwierając oczu robię szeroki zamach, rzucam na oślep. W tym momencie czuję jakieś szarpnięcie: sęczek kija zaczepia o gumkę spinającą okulary, które gdzieś (daleko!) lecą... Najbliższe godziny popołudnia i następnego ranka spędziłem na kolanach na przeszukiwaniu centymetr po centymetrze, okolicznych chaszczów (musiało to zagadkowo wyglądać!). I bezskutecznie: na pewno wylądowały w wodzie. Telefonuję do pozostałych uczestników, aby z domu zabrali dla mnie zapasowe bryle.
W poniedziałek od południa odbieram co dwie godziny kolejny telefon od Olka, z niezmiennie tą samą rewelacyjną informacją, że właśnie wyjeżdża z domu... Przed 15-tą przyjeżdża Marian z Ewą; przyklejam plastrem do ucha zapasowe niekompletne okulary. Robimy jedzonko, a Marian odwozi do Rytla samochód do umówionego wcześniej mechanika. Wraca ok. 17, a dopiero po 18 dojeżdża Olek, zdenerwowany! Miał w Gdańsku stłuczkę; potem okazuje się, że to również moja wina: tak bardzo był zdenerwowany, że się spóźni (...), że nie uważał, i ...
Upieram się histerycznie, aby czym prędzej samochód gdzieś zaparkować, przenieść rzeczy i koniecznie jeszcze dziś płynąć (im dalej od samochodu, tym większa gwarancja, że będziemy w końcu na wodzie)! Ale jest już prawie 19 wieczór, więc poddaję się; umawiamy się na biwak 2 km dalej, na akwedukcie. Spotykamy się tam wkrótce; kolacyjka, namioty. Wreszcie gdzieś koło 21 alarm: Marian zapomniał w domu śpiwora! Olkowi tylko w to graj (dawno nie siedział za kierownicą): wsiadają w samochód, jadą 2x150 km po śpiwór. Wracają przed 1 w nocy; za to rano śpimy dłużej. Kiedy kończymy śniadanie, telefon do Olka z domu: - gdzie są klucze i dokumenty od przyczepki? Właśnie przyszedł właściciel i natychmiast ich potrzebuje! Żegnamy się z Olkiem (który dawno nie siedział za kierownicą, a poszukiwane dokumenty ma w kieszeni), zostawiamy mu plany biwakowe na następne dni. Płyniemy wreszcie...
Wielki Kanał wybudowali Prusacy w ub. wieku, aby nawodnić śródleśne łąki Borów Tucholskich i rozwinąć tu hodowlę. W rejonie Legbąda trzeba było zbudować całą sieć przepustów-akweduktów nad lokalnymi rzeczkami; najokazalszy z nich jest w Fojutowie nad Czerską Strugą, 3 km na zachód od Legbąda (Czersk-Tuchola). Można przejść galeryjką pod Wielkim Kanałem, bardzo malownicza okolica... W Barłogach przepychanie przez wrota kanałowe, potem Kanał poprowadzony jest dość dzikimi lasami, wreszcie kończy się szeregiem rozgałęzionych kanalików rozprowadzających wodę na łąki, w kształcie palców dłoni. Cała woda przesączała się ostatecznie do Brdy, 4 km poniżej Woziwody. Od 3 lat większość wody schodzi rurą do wybudowanej niewielkiej, ładnej elektrowni tuż przed Brdą. W Woziwodzie, 1,5 km poniżej mostu drogowego na lewym brzegu jedno z piękniejszych miejsc biwakowych (wspaniałe sosny, podszycie lasu jest tu jak dywan; niestety obecnie wymaga to zapłacenia i uzgodnienia z Leśnictwem). A na samym początku Kanału, w Mylofie od wielu lat funkcjonuje hodowla pstrąga. Woda jest silnie zanieczyszczona karmą i nieco pachnie. Oj, koniecznie trzeba będzie napuścić na to ekologów!
Przenoska do Brdy ok. 300 m, dość wygodna, bo w dół - a składaki są znacznie lżejsze od plastików. Jesteśmy na Brdzie, płyniemy pod prąd ok. 200 m: na prawym czyli lewym (zachodnim; uwaga, bo po drugiej stronie czyhają leśnicy z Woziwody!) stromym brzegu, w bardzo malowniczym miejscu biwakują nasi znajomi, którzy tak bardzo nie lubią "normalności". Mimo to (a może właśnie dlatego...) dołączamy do nich. Następnego dnia konsekwentnie realizują przenoskę na Kanał, tylko Krzysztof dołącza do nas. Brda jest malownicza, wiosna już w pełni, jest zielono. W Rudzkim Moście odwiedzamy znajomych, telefonuje Olek: załatwił swoje sprawy i jedzie do nas! Umawiamy się na biwaku "Piszczek", wieczorem dojeżdża tam samochodem (to przeklęte straszydło trzeba będzie gdzieś odtransportować rano; znów strata kilku godzin!). Przy ognisku ktoś niebacznie przypomina dysputę Sejmową i argumenty pana gadzinkowskiego... Kończy się to awanturą z wyzwiskami: nie potrafię zachować spokoju na dźwięk tego nazwiska (i pozostałych kompanów z "NIE"). Idziemy spać pokłóceni haniebnie, i to z powodu takiego gada...
Następnego dnia: odwiezienie jednego samochodu nad Jez. Koronowskie, drugim wracają; Krzysztof uparł się, że swój samochód zostawi właśnie tu, w krzakach... Jest ciepło i zielono, Brda spokojna; po bystrzach poniżej Tucholi ("Piekiełko"), nawet nie ma śladu. Zaczyna się długa cofka Jez. Koronowskiego. Most kolejowy (zlikwidowana linia Terespol Pom. - Świekatowo Wsch.- Pruszcz Bagienica) jest tak nisko, że można chwycić dłonią dolny dźwigar. Kiedyś był on wysoko nad lustrem wody, ale w latach 50-tych zbudowano Zbiornik Koronowski i poziom się podniósł. Jeśli dla kogoś byłoby interesujące porównanie stanu obecnego, ze stanem sprzed budowy zbiornika, to odsyłam do F mapy WIG z lat 30-tych... Śpimy w niezbyt pięknym miejscu w początkowej części jeziora; w ogóle nad Jez. Koronowskim nie ma zbyt wielu dzikich ładnych miejsc biwakowych. Następnego dnia włóczymy się kajakiem po malowniczych zatoczkach tej części jeziora i śpimy w odległości kilkuset metrów od poprzedniego biwaku; tym razem w bardzo pięknym miejscu na przesmyku pomiędzy dwoma jeziorami. Powrót na główne ploso, po lewej stanica Sokole-Kuźnica, obok niej jedne z rzadkich stanowisk kwitnienia sasanki. Skręcamy znów w prawo, w Krówkę. Za mostkiem robimy przerwę. Olek z Krzysztofem znowu zabawiają się w transportowców samochodowych (Krzysztof znalazł za wycieraczką samochodu zaproszenie do Leśnictwa w sprawie zapłacenia mandatu...), a my rozdzielamy się na wolne kajaki i płyniemy w głąb Krówki szukać miejsca na noc nad jez. Piaseczno. Trochę dłużej zostajemy na brzegu, tymczasem pomimo słońca coś zaczyna dziać się z pogodą... Dość raptownie i zdecydowanie wzmaga się wiatr, po kilku minutach staje się tak silny, że mam problemy z dopłynięciem kilkuset metrów do upatrzonego miejsca na biwak. Ewa z Marianem startują kilka minut po mnie i są poważne kłopoty z dobiciem do brzegu: wiatr grozi wywrotką pustawego kajaka! Taka pogoda będzie nas nękała przez następne godziny. Dopiero po powrocie do domu okazuje się, że dotarła do nas ta sama wichura, która spowodowała tragiczną katastrofę kajakarzy na Jez. Łebsko...
Ponieważ następnego dnia z powodu pogody nie ma szans na dalsze płynięcie, koło południa ładujemy sprzęt na samochody i jedziemy. Ale najpierw w kierunku Koronowa; po drodze w Buszkowie imponujący wiadukt (nieczynnej oczywiście) linii kolejowej Koronowo-Tuchola. Koronowo: urokliwie położone u podnóża skarpy miasteczko, stareńka zabudowa chałupek przyklejonych do skarpy, ładny Rynek, zabytkowy kościół niedaleko, imponująca Fara ze wspaniałym wnętrzem, dawne zabudowania klasztorne przerobione na więzienie. Powrót przez Tleń do Gdańska.
Oj, zadbali różni moi przyjaciele na tym spływie, abym miał do syta atrakcji emocjonalnych! (najgorsze jest to, że podobno z czyśćca nie odlicza się za to wszystko, nic a nic. No, ja sam także miałem swój udział: wyrzucić własne okulary...).
Ale na Boże Ciało tytułem rekompensaty organizuję spływ na moją ukochaną Wdę (Czarna Woda - Tleń). Jak zwykle jest ona piękna, kojąca i kameralna. Powoli dojrzewa postanowienie systematycznego jej przepłynięcia i zrobienia porządnej monografii z materiałem zdjęciowym. Będzie miała oczywiście tytuł: F"Wda - moja miłość..."
http://www.um.torun.pl/tour/W-K-B.html [opis na stronie Jerzego Kubrychta]
nowy adres: tomasz.plucinski@ug.edu.pl
F | strona z indeksem opisów turystycznych |
F | strona główna |