O BEZMYŚLNOŚCI, MARNOTRAWSTWIE I PRZECIWPRĄDZIE...

Mam cechę (jedną z wielu), którą moje otoczenie ocenia jaki niewątpliwe dziwactwo: nie znoszę marnotrawstwa ciepła i wody (szczególnie ciepłej wody). Do irytacji doprowadza mnie widok osoby myjącej np. duży (5-litrowy) garnek w ten sposób, że nalewa do niego do pełna ciepłą wodę z termy elektrycznej, a po chwili wylewa zawartość do zlewu, ponownie wlewa gorącą wodę do pełna i powtarza tę czynność tak długo aż zawartość 60-litrowego zbiornika się wyczerpie. A przy najbliższym rozliczeniu z elektrownią zaczyna się ta sama litania: „oni się pomylili” lub: „ktoś się podłączył do licznika”. No i zaczyna się „oszczędność” w postaci gaszenia wieczorem wszystkich żarówek. Osoby o wykształceniu „humanistycznym” nie zdają sobie sprawy ze zróżnicowania zużycia energii przez różne urządzenia domowe.

I tu po pierwsze: to właśnie jest jeden ze skutków tego, że w szkołach kształci się młodzież nie mającą żadnego podstawowego przygotowania życiowego. Pozwala się na wczesny (zbyt wczesny!) wybór specjalizacji szkolnej (powszechne jest zachęcanie do profilu humanistycznego; do dobrego tonu dziennikarskiego należy wręcz publiczne chwalenie się w programach telewizyjnych tym, że kiedyś w szkole najbardziej nieznośnymi przedmiotami była F matematyka, chemia i fizyka). I tak rosną zastępy młodych ludzi nie zdających sobie sprawy z tego, że jasno świecąca żarówka zużywa niewiele energii, w odróżnieniu od cichutko pracującej lodówki, bezprzewodowego czajnika i boilera elektrycznego (nie wiedzą oni także, że lodówka jest po prostu SUMARYCZNIE źródłem ciepła! A używając czajnika do zagotowania szklanki 250 ml herbaty, trzeba jednak wlać do niego 500 ml wody - aby nie przepalić grzałki. A to już marnotrawstwo 50% energii!). Nie wspominając już o tym, że kompletnie nie rozróżniają oni pojęć mocy i energii, i nie wiedzą, czy płacą oni za zużyte kilowatogodziny, czy za moc w kilowatach podłączonego urządzenia! Pewnie, że to piękne - rozróżniać: "transcendentny" od: "transcendentalny" ( http://mb-soft.com/believe/tpxt/transcen.htm życzę miłej lektury...), ale dlaczego płacić większe rachunki w elektrowni, z powodu nieodróżniania mocy od pracy prądu? Nie wiedzą tego również dyplomowani (pożal się Boże!) dziennikarze... Na lekcji fizyki nie nauczono ich także, że energia podczas zderzenia jest wprost proporcjonalna do kwadratu szybkości (cóż: nie bardzo wiedzą oni, co oznacza tu określenie kwadrat; raczej kojarzą to z obrazem figury geometrycznej...). A więc skutki wypadku samochodowego przy prędkości 90 km/h będą dziewięciokrotnie (!) większe, niż przy szybkości 30 km/h. I nikt nie uczy na lekcjach fizyki, że zrzucenie niewielkiego kamienia (ale o wielkim pędzie czyli iloczynie masy i prędkości) z kładki nad autostradą, powoduje tragiczne skutki i powinno być traktowane przez sąd jako próba zabójstwa (to zresztą jest ulubiona zabawa polskich nastoletnich kretynów włóczących się wieczorem godzinami bez celu i zrozpaczonych własną bezczynnością, zapijających się piwem w towarzystwie takich samych kolegów, przed którymi muszą się koniecznie popisać swoim jeszcze większym kretyństwem. Tego nie widzi się już w Europie nawet w powszechnie pogardzanej Rumunii...). Takie są codzienne skutki społeczne zapaści umysłowej, obyczajowej i dydaktycznej w szkolnictwie! A niektórzy z tego stanu robią wręcz cel polityczny (powstrzymam się tu od wywodu, jak negatywną rolę w owej zapaści umysłowej pełni tu Polska Telewizja tzw. Publiczna, otrzymująca zresztą nagrody międzynarodowe).

Inny widok: w laboratorium trzeba wymyć zlewkę zasmarowaną jakimś osadem.
Pani otwiera kran z gorącą wodą na cały regulator i wychodzi na pogawędkę i papierosika na pół godziny do sąsiedniego pokoju, a woda się leje... Kiedy to widzę, kończy się to niezmiennie scysją, bo: przecież za wodę nikt nie płaci, bo jest to opłata ryczałtowa! A więc po pierwsze: strumień wody powszechnie używany jest w zastępstwie szczotki. Szczotki bardzo mało skutecznej, bo bardzo „miękkiej”. To, co można wykonać dwoma ruchami szczotki równoważne jest zużyciu dziesiątków litrów wody, której w Polsce jest deficyt, a którą w dodatku trzeba przygotować w kosztowny sposób. Po drugie: to nieprawda, że w pracy nikt za wodę nie płaci. Opłaty ryczałtowe są co jakiś czas porównywane z rzeczywistym zużyciem, i co jakiś czas wysokość ryczałtu jest ustalana na nowym poziomie. A deficytem odbiorców ryczałtowych chętnie obdzielani są również odbiorcy indywidualni. Nie muszę chyba dodawać, że poziom, narzucany przez takich monopolistów, jak SAUR lub ENERGA, nie jest niższy niż dotychczas, ale wyższy... (Tu aż się prosi o komentarz polityczny dotyczący społecznych skutków rabunkowej prywatyzacji niektórych przedsiębiorstw). Po trzecie: zarówno wodę, jak i ciepło trzeba gdzieś wyprodukować. Dodatkowe zużycie ciepłej wody, to dodatkowe spalenie pewnej ilości węgla, bezmyślne zmniejszenie jego zasobów, zwiększenie szkód górniczych oraz zwiększenie ilości spalin w atmosferze i popiołu na składowisku.

Kolejny argument: a cóż to za marnotrawstwo: owe parę litrów ciepłej wody! Są inni, gorsi. Owe ciepłociągi z rozerwaną izolacją termiczną na mrozie, nieszczelne rurociągi podziemne, w których traci się do 30% wody (sic!), źle skonstruowane elektryczne sieci przesyłowe powodujące wielkie straty. Niewątpliwie jest to pole do działania organizacji społecznych. Można jednak spojrzeć na to filozoficznie: jeśli nie mamy wpływu na innych marnotrawców, pamiętajmy, że nasza beztroska jednak powoduje mimo to większe zużycie. Nasze indywidualne marnotrawstwo jest co prawda niewielkie, ale są nas (bezmyślnych marnotrawców) miliony! Przypuszczam, że z powodu bezmyślności i lenistwa zużywa się bezcelowo 75% ilości wody.

Ja chcę zająć się tu typowym obrazkiem bezmyślności, jaką widzę na ćwiczeniach laboratoryjnych, a która jest nie do przyjęcia, właśnie jako objaw bezmyślności. Moim celem jest nie tylko nauczenie analizy chemicznej, ale i zwrócenie uwagi na racjonalność najzwyczajniejszych czynności codziennych. Jeśli nawet absolwent nie będzie pracował po studiach w wyuczonej specjalności, to jednak powinien zachować i przekazać racjonalne nawyki w życiu codziennym. I taka powinna być minimalna korzyść z masowej edukacji.

Student na drugim końcu sali ma statyw pełen brudnych probówek... Bierze jedną z nich i wędruje na drugi koniec (bo najbliższa butla z wodą destylowaną jest pusta, a przecież napełnienie jej jest takie uciążliwe... Lepiej kilkadziesiąt razy dreptać przez salę). Nalewa do probówki do pełna wodę destylowaną i potrząsa nią dziesiątki razy, przez minutę. Najwyraźniej wierzy on głęboko w to, że im dłużej się potrząsa, tym dokładniej się płucze... Wylewa następnie wodę, napełnia ją ponownie i równie długo wstrząsa, powtarza ten cykl jeszcze dwukrotnie, i zmęczony nieszczęśnik odbywa peregrynację przez całą salę. Po następną probówkę... Umycie 10 probówek zająć może nawet pół godziny!

Właściwie wszystko w opisanej sekwencji jest bezmyślnością i niemal żenujące jest wytykanie jej. Nie wspomnę już więc, że celowe jest mycie hurtem probówek trzymanych w garści (nawet gdy dotyczy to naczyń z osadem tak silnie przylegającym do szkła, że wymagających indywidualnego użycia szczotki). I skłania do sformułowania reguł, które w postaci ścisłej mają zastosowanie do tak kosztownych i wyszukanych analitycznych technik rozdzielczych, jak Podziałowa Ekstrakcja Przeciwprądowa, do perfekcji ekonomicznej doprowadzona w przemyśle.

Problem sprowadza się do zagadnienia: jak najbardziej racjonalnie usunąć z naczynia (lub roztworu w naczyniu) rozpuszczoną substancję, za pomocą innego rozpuszczalnika?

Skuteczność całego ciągu operacji zależy przede wszystkim od dwóch czynników, które są z reguły niedoceniane. Pierwszym jest możliwie staranne dokonywanie mechanicznego rozdziału międzyoperacyjnego faz. A więc możliwie dokładne usuwanie resztek starego (stężonego) roztworu z naczynia. Pozostawianie w naczyniu np. 10 kropel roztworu pogarsza dwukrotnie skuteczność ekstrakcji w stosunku do pozostawiania zaledwie pięciu kropel. Warto o tym pamiętać przy ostatnich fazach prania w pralce automatycznej. Wiele osób z obawy przed uczuleniem powodowanym przez resztki nie wypłukanego proszku, powtarza w nieskończoność fazy płukania. W gruncie rzeczy jest to niecelowe. Nowa porcja czystej wody wlewana jest do pojemnika w znacznej części napełnionego resztkami poprzedniego, aż śliskiego od proszku, roztworu. O wiele skuteczniejsze niż pięciokrotne płukanie, jest płukanie zaledwie dwukrotne, pod warunkiem, że przed wlaniem drugiej porcji wody, odwirowano dokładnie resztki porcji poprzedniej. I czynności tej należy poświęcić jak najwięcej staranności, od niej bowiem zależy DECYDUJĄCO skuteczność całego ciągu operacji. Jeśli płuczemy bieliznę kilkakrotnie, to najistotniejsze jest dokładne odwirowanie po pierwszym, a nie ostatnim płukaniu (po prostu - będzie można wlać więcej wody płuczącej). Dokładność wirowania po ostatnim płukaniu jest ważna dla jedynie dla czasu schnięcia prania. Aż dziw, że nie jest to uwzględniane w firmowych programach prania...

Dla rozładowania nastroju utyskiwania - anegdota. W dawnych „dobrych czasach” wszystko było centralnie planowane; również praca komercyjnych pralni. Ich tzw. przerób określany był jako upiór dzienny...

Przed wlaniem wody płuczącej, z probówek należy jak najdokładniej usunąć resztki poprzedniego roztworu.

Drugim problemem jest: jak najracjonalniej zużyć posiadaną określoną objętość rozpuszczalnika, na jak najskuteczniejszą ekstrakcję rozpuszczonej substancji? Proponuję posłużyć się prostymi obliczeniami. Załóżmy, że w naczyniu pozostało 10 ml 50-procentowego wodnego roztworu substancji. Do dyspozycji mamy 100 ml rozpuszczalnika (wody), a po każdej operacji w naczyniu pozostaje resztka 10 ml starego roztworu. 

W naczyniu pierwotnie znajduje się więc 5 g rozpuszczonej substancji (zakładam gęstość roztworu równą 1 g/ml).

Procedura 1 (użycie jednorazowo całej ilości 100 ml rozpuszczalnika).
Po wlaniu do naczynia 100 ml rozpuszczalnika objętość wynosi 110 ml, z której po wylaniu pozostaje 10 ml, czyli 1/11. W tych 10 ml zawarte będzie ok. 0,4545 g substancji. (polecam tu przypomnienie sobie
F różnicy pomiędzy ilością rozpuszczonej substancji a stężeniem roztworu substancji...)

Procedura 2 (100 ml rozpuszczalnika dzielimy na 10 porcji po 10 ml, i powtarzamy ekstrakcję 10-krotnie).
Po wlaniu pierwszej porcji objętość wyniesie 20 ml, z której po wylaniu pozostaje 10 ml (połowa), a więc pozostaje w naczyniu 2,5 g rozpuszczonej substancji.

Tak więc, zużywając zaledwie połowę wody płuczącej, ale powtarzając płukanie pięciokrotnie, skuteczność ekstrakcji jest i tak trzykrotnie większa!

Jeśli decydujemy się użyć pierwotną ilość rozpuszczalnika, ale stosując wielokrotną ekstrakcję, skuteczność może być aż setki razy większa!

Bardziej celowe dydaktycznie może być doświadczalne zademonstrowanie tych obu procedur. Można do tego po prostu użyć 1-procentowego roztworu KMnO4. Warto zauważyć, że do subiektywnej oceny wrażenia intensywności barwy roztworu, ma zastosowanie logarytmiczne  F  prawo Webera-Fechnera. 

Nasuwa się pytanie: po ilu operacjach nastąpi 100-procentowa ekstrakcja? Przytoczone obliczenia dotyczą w gruncie rzeczy ciągu nieskończonego, więc poprawną odpowiedzią jest: nigdy... Nie należy jednak z tego wyciągać wniosku, że myć (się) nie warto!

 

Przy typowych ekstrakcjach za pomocą rozpuszczalnika niemieszającego się z pierwotnym roztworem, obliczenia komplikują się przez wprowadzenie nowego parametru: współczynnika podziału. Jednak rezultat obliczeń prowadzi do identycznych wniosków jakościowych.

 

Teraz można sformułować praktyczną ogólną regułę ekstrakcji. Decydującym czynnikiem może być nie ilość rozpuszczalnika do ekstrakcji, ale wielokrotność ekstrakcji oraz dokładność rozdziału faz pomiędzy kolejnymi etapami ekstrakcji. To dlatego rozdzielacze laboratoryjne mają gruszkowy kształt, zwężający się u dołu i ułatwiający wylanie ostatniej kropli dolnej fazy...

Wracając do wstrząsającego bezmyślnością początkowego przykładu mycia probówek: oczywiście wszystkie etapy płukania należy wykonywać wodą wodociągową, a nie drogą i kłopotliwą w przygotowaniu wodą destylowaną! A dopiero do ostatniego płukania użyć niewielkiej ilości wody destylowanej. To także ilustracja równie racjonalnej zasady przeciwprądu. W przemyśle (oraz w zaawansowanej technice analitycznej CCD) problem polega na ekstrakcji substancji z szeregu wielu naczyń, w najbardziej ekonomiczny sposób. Stosowanie czystego rozpuszczalnika do początkowych faz ekstrakcji (kontakt ze stężonym roztworem substancji), jest zwykłym marnotrawstwem. Zanieczyszczonego rozpuszczalnika nie należy wylewać, lecz stosować go do ekstrakcji w początkowych fazach. W kolejnych operacjach mamy do czynienia z coraz bardziej rozcieńczonym roztworem pierwotnym; do jego ekstrakcji trzeba stosować coraz bardziej czysty rozpuszczalnik, zaoszczędzony w pierwszych fazach operacji. Tak więc mając szereg naczyń z resztkami roztworu substancji, ekstrakcję prowadzi się szeregowo, przelewając zużyty (stopniowo wzbogacany w wyekstrahowaną substancję) rozpuszczalnik do kolejnych naczyń, które ekstrahowane są po raz pierwszy. W ten sposób coraz bardziej rozcieńczony roztwór pierwotny styka się z coraz czystszym rozpuszczalnikiem; zachowana zostaje duża różnica stężeń, co przy stałym współczynniku podziału daje większą szybkość i skuteczność przeniesienia substancji do fazy rozpuszczalnika.

Zasada operacyjnego przeciwprądu materiałowego stosowana jest w przemyśle np. przy wieloetapowej produkcji trotylu (trónitrotoluenu). Wprowadzenie pierwszej grupy nitrowej do toluenu zachodzi łatwo, nawet przy użyciu dość rozcieńczonego kwasu azotowego (mieszaniny nitrującej). Drugą grupę nitrową (nitrobenzen dwunitrobenzen) można wprowadzić tylko przy zastosowaniu stężonego kwasu azotowego, a trzecią grupę nitrową (dwunitrobenzen   trójnitrobenzen) daje się wprowadzić wyłącznie za pomocą dymiącego kwasu azotowego. Zastosowanie drogiego dymiącego kwasu azotowego do nitrowania toluenu jest więc zwykłym marnotrawstwem! Używa się go tylko do przeprowadzenia ostatniego etapu nitrowania. W jego wyniku otrzymuje się odpadowy kwas azotowy o nieco mniejszym stężeniu, który jest odzyskiwany i stosowany do produkcji dwunitrobenzenu. Powstający odpadowy jeszcze bardziej rozcieńczony kwas używany jest do pierwszej fazy - nitrowania toluenu. W ten sposób wykorzystanie drogich odczynników i gospodarka kłopotliwymi odpadami jest najbardziej racjonalna. W produkcji przemysłowej najbardziej istotny może okazać się nie sam chemizm procesu, ale zasady ekonomicznej gospodarki reagentami, odpadami, wodą i energią. I mogą to być czynniki decydujące o ekonomice (cenie) produktu. Tak inżynieria chemiczna różni się od chemii czystej.

Zasadę przeciwprądu stosuje się także w gospodarce ciepłem. Dlaczego woda chłodząca z kranu podłączana jest do dolnego króćca ukośnie zamocowanej chłodnicy destylacyjnej? Czytelnikowi proponuję przemyślenie racjonalności zasady przeciwprądu podczas wymiany ciepła przez ścianki chłodnicy. Próba zastosowania podobnej zasady przy destylacji pod pionową chłodnicą zwrotną zawodzi jednak z powodów bardzo prozaicznych (jakich?). Również dlatego nie jest możliwe inne rozwiązanie przy zwykłej chłodnicy destylacyjnej.

Zasada przeciwprądu operacyjnego (obiegu materiału i ciepła) doprowadzona została do perfekcji w procesie produkcji cukru. Cena cukru w decydujący sposób uzależniona jest nie od ceny surowca, ale od skuteczności tych operacji (no, jeszcze jest akcyza...).

Zasada przeciwprądu ma zastosowanie również podczas chromatografii.

Jest zastawiające (ale mało krzepiące), że utytułowani naukowcy pracujący na codzień w laboratorium z wyszukaną aparaturą do ekstrakcji przeciwprądowej, często w domu postępują tak, jak opisałem to w pierwszych zdaniach tego opracowania...

Oj, czy ta zgryźliwość piszącego powyższe uwagi nie jest czasem objawem starczej złośliwości?...

Inna bezmyślność dotyczy prozaicznego gotowania w kuchni. Na lekcjach fizyki robiło się kiedyś takie doświadczenie; do wody w garnku wstawiało się termometr, i (mieszając) podgrzewało garnek mierząc temperaturę co dwie minuty. Po osiągnięciu 100 stopni temperatura nie rośnie pomimo kontynuowaniu ogrzewania! (nawiasem mówiąc, takie zjawisko informatycy nazywają katastrofą termodynamiczną).

A jak postępujemy w kuchni? Racjonalne jest początkowe szybkie, intensywne ogrzewanie, aż do początku wrzenia (straty na skutek jednoczesnego stygnięcia są tym większe, im dłużej i wolniej się ogrzewa). Ale z chwilą rozpoczęcia wrzenia sytuacja zupełnie się zmienia. Następuje proces właściwego gotowania. Większość gospodyń jest głęboko przekonana, że szybkość ugotowania kury zależy od szerokości otwarcia kurka gazowego. Prawie niemożliwe jest przekonanie ich, że czas ten nie zależy od wielkości płomienia - bo temperatura wrzątku nie może być przecież wyższa niż 100 stopni. Od intensywności płomienia zależy tylko tempo wygotywywania wody w garnku, ilość porwanych wraz z parą kropelek tłuszczu, który potem osiada na szafkach kuchennych tworząc tłustą powłokę prawie niemożliwą do umycia przed Świętami - oraz rachunek za gaz. Dlatego należy możliwie szybko doprowadzić zawartość do wrzenia, a potem zmniejszyć płomień do zapewnienia powolnego jedynie wrzenia.

Doświadczenia takie jak opisano przed chwilą trzeba nie tylko wykonywać. Trzeba również wyciągać wnioski z jego przebiegu. I wnioski te stosować w życiu codziennym...

I to jest rola nauczyciela fizyki i chemii...

 

OSTATNIO OPISAŁEM IRYTUJĄCE MNIE FOBYCZAJE TURYSTYCZNE...

** mycie nad wodą. Zagadka: skąd ta piana w jeziorach?
Na każdym progu wodnym polskich rzek i na płaskim brzegu jezior, tam gdzie uderzają fale, tworzą się w wietrzną pogodę zwały gęstej piany. Wszyscy turyści i wczasowicze pomstują wtedy na zanieczyszczenia i najchętniej obwiniają o to rząd… ”ale nas ta chemia truje”… A źródłem zanieczyszczeń są właśnie turyści oraz wczasowicze, a nie chemia - a dołączają się tu tylko okoliczni mieszkańcy. Oceńcie samokrytycznie czy czasem to nie Was opisuję w poniższych obrazkach! Zarówno kajakarze, jak turyści rowerowi, jak i wędkarze zatrzymują się z upodobaniem na brzegu wody. Bo tu jest ładnie i jest tu blisko do zasobów wody i kąpieli. Po każdym posiłku pozostają brudne tłuste naczynia, które myje się oczywiście w wodzie - bo przecież nie w lesie?  Wchodzi do wody lub nachyla nad nią, polewa gęstym pieniącym środkiem myjącym i po umyciu spłukuje do wody. Tak samo jak w domu - do zlewu. Ale tu ścieki nie są odprowadzane rurą do oczyszczalni, ale wlewane są wprost do zbiornika wody. Podobnie wieczorna kąpiel połączona jest z reguły z myciem z użyciem szamponu. Oczywiste, że robi się to w wodzie a nie na brzegu. Z tym samym skutkiem.

Lub: rankiem z domku ośrodka wczasowego wychodzi osobnik  z przewieszonym  ręcznikiem przez ramię i z butelką szamponu. Klęka na drewnianym pomoście nad wodą i odprawia opisane misterium mycia włosów spłukując szampon wprost do wody. Po kilkunastu latach lawinowo rozwijającej się turystyki większość wód powierzchniowych Polski jest skażona środkami powierzchniowo czynnymi, co widać podczas każdego silniejszego wiatru, jako owe zwały piany. To Wasza bezmyślność jest główną przyczyną tego stanu rzeczy!

Współczesne silnie aktywne środki powierzchniowo czynne są tak skuteczne, że nawet niewielkie stężenia dają efekt pienienia. Co prawda produkuje się coraz więcej tzw. biodegradowalnych środków myjących, ale substancje te nie rozkładają się same z siebie, w wodzie. Są one jedynie przetwarzane przez drobnoustroje, a skuteczność tego rozkładu zależy od tego jak wiele drobnoustrojów jest w środowisku. W wodach jest ich niezwykle mało, dlatego środki myjące wlane do jeziora lub rzeki prawie się w tych warunkach nie rozkładają. Stężenie drobnoustrojów w glebie (raczej tej czarnej niż w piasku plaży!) jest wiele setek tysięcy razy większe niż w wodzie. Dlatego mycie, a przynajmniej pierwsze spłukanie trzeba robić nie w wodzie, ale na brzegu, w odległości kilkunastu metrów od wody! Popłuczyny przesączać się będą powoli przez warstwę gleby i stopniowo będą rozkładane zanim przesiąkną do wody. Dla 99% bezmyślnych i leniwych turystów jest to zbyt kłopotliwe, zresztą nawet nie przyjdzie im to do głowy. Szczególnie irytujące jest pranie np. koszuli bezpośrednio w wodzie. Dlaczego dla mnie nie jest problemem wieczorne mycie polewając się porcją 1,5 litra wody z butelki - w krzakach, lub upranie w koszuli w dłoniach, polewając ją także wodą z butelki, również na brzegu?

Dawne zwykłe mydło było środkiem bardzo mało szkodliwym dla środowiska. Bo w twardej wodzie dawało nierozpuszczalny osad. Współczesne mydło mydła zawiera śladowe ilości, i właściwie pozostała w nim już tylko dawna nazwa. Zawiera dziś mnóstwo dodatków, które są bardzo trwałe, i podejrzewane o coraz liczniejsze powstawanie alergii. Ale reklamowane jako nie barwiące papierka wskaźnikowego pH. A więc nie będące mydłem…

Specjalnie bezceremonialny stosunek do środowiska zauważa się u wielu jachtowiczów, w postaci wylewania wszystkich odpadów do wody. To częsta sytuacja: im większy jest sprzęt i większa moc silnika oraz cena wehikułu i pozycja materialna właściciela, tym bardziej postawa jest bardziej nonszalancka. Specjalny rodzaj paskudzenia jest typowy dla wędkarzy. Nie ma większej satysfakcji, jak pozostawić na drewnianym pomoście oznakę trofeum w postaci okrwawionych rybich bebechów z rojem much. I opakowań po utensyliach.  

** bezmyślność przy umywalce
Irytujące jest również marnotrawstwo wody z kranu, np. w schronisku. Typowy obrazek: do łazienki wchodzi delikwent z maszynką do golenia, rozstawia swoje rzeczy przy dwóch sąsiednich umywalkach i odkręca na cały regulator kran z ciepłą wodą. I zaczyna misterium obmacywania przed lustrem zarostu. A woda cały czas się leje… Następnie mydlenie zarostu. Bardzo staranne. Drobiazgowe golenie. A woda cały czas się leje… Płukanie resztek po goleniu. Staranne wielominutowe wycieranie ręcznikiem twarzy. Kilkuminutowe wklepywanie pachnącego kremu po goleniu. I ew. dopiero teraz zakręca kran. Baba płci męskiej! Szacuje się, że w ten sposób marnuje się znacznie ponad 90% wody! Tak postępujecie niemal WSZYSCY w swoich domach i tak samo zachowujecie się w schronisku.

Za marnotrawstwo odpowiadają częściowo konstruktorzy kranów umywalkowych. Regulacja ciepłej wody jest na tyle kłopotliwa, że niechlujnie godzimy się na tę rozrzutność. W jednej z dolin we włoskich Alpach zatrzymaliśmy się przy dużej wiacie turystycznej z umywalkami i ciepłą wodą z grzejnika słonecznego. Nie miały one żadnego tradycyjnego kranu! Jedynie na podłodze pod umywalką był metalowy pedał obsługiwany stopą, umożliwiający regulację zarówno temperatury jak i intensywności wody. Racjonalność zużycia wody była całkowita!    

      

Daruję tu obsceniczny opis jak postępują nad umywalką tzw. dziarscy mężczyźni z zalegającymi porannymi wydzielinami z nosa i gardła… Wstrętne - ale nigdzie nie obiecywałem, że będę opisywał tylko miłe sytuacje. Ciekawe, że jest to widoczek typowy dla schronisk polskich. Dlatego umywalki w schronisku dotykam z obrzydzeniem, staram się nie korzystać z publicznych łaźni, a preferuję butelkę z podgrzaną wodą, w krzakach. Tę samą butelkę wożę przez czas trwania tygodniowej wycieczki, i wyrzucam po tygodniu jedno zużyte opakowanie. A moi towarzysze w ciągu tygodnia zapełniają śmietniki siedmioma sztukami…I patrzą na mnie jak na sknerę, który żałuje sobie kupna jednej głupiej butelki wody dziennie. A dla mnie jest to problem ideowy.

** woda z kranu do picia?
Kolejnym zjawiskiem, chyba socjologicznym - jest problem wody pitnej. Od kilku lat rozpowszechnione jest kupowanie wody do picia, w plastikowych butelkach w sklepie. Dla wielu ludzi jest to tak oczywiste, że wręcz nie rozumieją mojego zdziwienia i zgorszenia. Bo woda wodociągowa w większości miast jest doskonałej jakości. Prawie nigdzie nie jest już uzdatniana chlorem, co powodowało dawniej charakterystyczny posmak chlorofenoli powstających z naturalnych humusów, psujący np. smak herbaty. Dla mnie jest to przykład zdumiewająco skutecznie ogłupiającej reklamy telewizyjnej w skali społecznej. Na wmawianiu ludziom, że do picia można używać tylko wody kupionej w sklepie, zrobiły fortuny dziesiątki firm. Ja uważam za rzecz irytująco bezmyślną kupowanie za pieniądze produktu dostępnego praktycznie za darmo, o identycznej jakości. Kupowanie i płacenie dodatkowo za opakowania które wymagają kłopotliwej dla środowiska produkcji, zalegających potem w terenie. I dostarczanie złośliwej satysfakcji i fortuny bezpardonowym producentom którzy zaspokajają wykreowany przez  siebie samych popyt.

Kiedyś w sklepie w Pluskach w Olsztyńskiem, sprzedawca odmówił mi nalania wody z kranu do butelki proponując kupno takiego „gotowca”. Powiedziałem mu wtedy, że to pierwszy wypadek odmówienia mi wody w mojej turystyce, i obiecałem że opiszę to na stronie. Czynię to w tym miejscu; jeśli będziecie w Pluskach, to kłaniajcie się ode mnie w tym sklepiku w północnej części wioski nad jez. Plusznym… 

Woda butelkowana jest bardzo często jakości identycznej jak woda wodociągowa. Pomijając wydane niepotrzebnie pieniądze, pozostaje problem niepotrzebnego produkowania opakowań PET, odpadów przy ich produkcji, i problem utylizacji pustych opakowań. Przypominam, że w Polsce od dziesiątków lat jest niemożliwe zorganizowanie skupu butelek szklanych, o plastikowych nie mówiąc. Opakowania te zalegają na śmietnikach, poboczach dróg, w rzekach i w lasach. Taka jest cena braku skrupułów producentów, agencji reklamowych i bezkrytycyzmu tzw. zwykłych oglądaczy reklam telewizyjnych. Kiedy widzę jadące kolumny ogromnych TIRów rozjeżdżających nasze drogi, zastanawiam się ile z nich wozi takie wykreowane sztucznie i bezsensownie towary? Czy na tym ma polegać funkcjonowanie społeczeństwa konsumpcyjnego?      

Tomasz Pluciński
nowy adres:  tomasz.plucinski@ug.edu.pl 

F strona główna